Posty

Surferzy nieba. Lot z Sebastianem Kawą

Obraz
     Szybowiec nagle wznosi się pionowo w górę. Widać tylko niebo. Po kilku długich sekundach prawie zatrzymujemy się w miejscu. Wtedy dziób szybowca opada gwałtownie w dół i zaczynamy pędzić pionowo w dół. Teraz widać tylko szybko zbliżający się las. Żołądek leci mi w drugą stronę. Prosto do gardła. Za moment się wyrzygam. To kwestia sekund. Ale gdzie? Do kabiny? A może po prostu na siebie? Na bluzę i spodnie ściśnięte pasami? A przecież nic nie zapowiadało tak traumatycznych przeżyć…    Autor: Alex Kłoś Wrzesień 2010, Międzybrodzie Żywieckie Jeżeli chcesz się nauczyć latać szybowce, to musisz przejść szkolenie w aeroklubie. Najpierw półroczny kurs teoretyczny, potem dziesięć godzin latania. Ja siadam za sterami od razu, za to z także od razu z najlepszym szybownikiem na świecie. Sebastianem Kawą. Górska Szkoła Szybowcowa Międzybrodzie Żywieckie to wieś w Beskidzie Małym. Miejsce bajecznie malownicze, otoczone górami, z jeziorem po środku. Tuż obok jest większe - Jezioro Żywie

Czołganie, pełzanie

Obraz
  To było typowe uliczne spotkanie. Znaleźliśmy się w tym samym miejscu i czasie. Zaczęliśmy rozmawiać i mniej więcej po godzinie zapytałem:  - Był pan w wojsku? - Byłem. - Dwa lata? - Dwa miesiące. - Co tak krótko? - Wyrzucili mnie. - Za co? - Ja po prostu nienawidzę jak ktoś mi rozkazuje.        - Co się stało? - W Bieszczadach w jednostce byłem. Przy zaporze w Myczkowcach. - A co to za zapora? - Jest ta duża na Sanie i Solince i mniejsza niedaleko dość druga mniejsza na Sanie. Byliśmy zakwaterowani w drewnianych barak, po budowniczych zapory. W mojej jednostce byli prawie sami Ukraińcy.      - A pan z Warszawy. - Urodzony na Ochocie, od siedemdziesiątego ósmego na Jelonkach. - No i co się stało? - Strzelnice mieliśmy za wsią. A ta wieś była okolona strumieniem. Nie było mostu, ludzie chodzili po kamieniach. A my na strzelnicę dookoła wsi, jakieś pięć kilometrów. No i któregoś dnia poszliśmy z kompanią na strzelnicę. - Z czego pan strzelał? - Dostałem pistolet maszyn

Spaleni chłopcy

Obraz
W historii polskiej kinematografii nie brak mrocznych kart. Tragicznych zdarzeń, wypadków i trupów. O jednym z takich zdarzeń opowiada operator filmowy Piotr Rejmer.    Poligon w Raduczu. Jaki jest Twój związek z tym miejscem? Mój ojciec często jeździł tam na ćwiczenia. Był po szkole oficerów wojsk chemicznych w Krakowie. Pod koniec lat sześćdziesiątych przy okazji jednego z takich wypadów poznał na wiejskiej zabawie moją mamę. Była córką dyrektora wiejskiej szkoły podstawowej w Trzciannie, wiosce w tamtej okolicy, czyli pod Skierniewicami. Dziadek w czasie wojny był Akowcem ze wsi Adamów obok Trzciany. Dziś ta szkoła jest imienia Armii Krajowej, bo dziś już  można. My mieszkaliśmy w Warszawie, a kiedy byłem dzieckiem to, co roku latem spędzałem u dziadków dwa miesiące wakacji. W tamtych czasach ojciec był kapitanem zabezpieczenia chemicznego Nadwiślańskich Jednostek Wojsk Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Gdy przyjeżdżał na ćwiczenia, to zabierał mnie na poligon. Jako dziesięciolate

Uwaga leci winda!!!

Obraz
  Pracowałem kiedyś w Pałacu Kultury. Mało osób wie, że kilka razy zerwały się w nim windy. Takie dla pracowników. Miałem sześćdziesięciu dwu letnią koleżankę, która codziennie  wchodziła i schodził do pracy po schodach. Na dwudzieste piąte piętro. Ta pani bała się jeździć windą? Powiedziała, że w Pałacu zrywają się windy i one nie będzie jeździć. Myślałem, że przesadza.  I co się okazało?   Że zerwała się winda, którą jechałem. Jakie to wrażenie? Nic szczególnie frapującego. To było już gdzieś blisko parteru. Jechało kilka osób i osoba obsługująca windę. Nie były huku ani wizgu. Winda zjechała szybko na sam dół i zadziałały rozporowe hamulce awaryjne. Kiedy otworzyły się drzwi podłoga była na wysokości piersi. Nie było jakiejś szczególnej ekscytacji, a raczej zaciekawienie. A opowieść o urwanej windzie stała się biurową ciekawostką. Windy zrywające się Pałacu Kultury to kolejna miejska legenda. W rzeczywistości prawdziwe urwanie się windy jest praktycznie niemożliwe, bo każda z

Formularz

Obraz
  - Jestem free lancerką. Od trzydziestu lat gram w filmach, głównie w Stanach, ale czasem też pracowałam w Polsce. - Gdzie w Stanach? - W L.A. - Oj to dużo castingów masz za sobą. - Owszem. Dużo wiedziałam. Wiesz, kiedyś było inaczej. - Co się zmieniło? - Na przykład to, że jak teraz się wypełnia formularz castingowy, to jest bardzo dużo pytań na temat płci. To są tak szczegółowe pytania, że czasem nawet nie wiem o co chodzi. Jest tego kilka stron. - Co ty mówisz?  - Tak. Jest pewne wytłumaczenie tej zmiany. - Jakie to jest wytłumaczenie? - Chodzi o spraye, które są używane w rolnictwie. - Spraye? - Środki chemiczne do oprysków. One są używane od dawna. Od tak dawna, że zmieniły DNA roślin. - I? - Te zmienione DNA roślin zmieniło DNA ludzi. - To ciekawe. - Przez te mutacje w DNA nastąpił wysyp tych seksualnych anomalii. - Serio? - Potwierdzają to naukowcy. Wiesz, chorują rolnicy, którzy żyją przy takich uprawach. - Na co? - Na przykład na Parkinsona. - Czyli te n

Barakowóz

Obraz
- Kiedy pod koniec lat 90. kupiłem działkę w tym miejscu, to ludzie, którzy mieli tu już domki, powiedzieli, że można nie zamykać drzwi i zostawić portfel na stole. Nic nie zginie. - Przecież to wieś. Jakim cudem? - Dlatego, że mieszkają tu jacyś gangsterzy i oni ustawili sprawy tak, że złodzieje tu nie kradną. - Widziałeś kiedyś jakiś ludzi, którzy wyglądali na gangsterów? - Nigdy. - Jakich miałeś sąsiadów? - Zwykłych, spokojnych. Inny był może tylko facet, który dorobił się działki i domku handlując na bazarze Różyckiego porno. Od Bugu jest do mnie pięćset metrów. Od strony rzeki są trzy działki. Za mną jest jeszcze jedna. Wszystkie stoją wzdłuż polnej drogi. Vis a vis tego sąsiada, po drugiej stronie drogi, była działka, którą chłop wydzierżawił jakimś ludziom, którzy postawili na niej zielony barakowóz. Przyjeżdżali do niego dwaj faceci.    - Tylko ci dwaj faceci? - Tak. Starszy i młodszy. Kiedyś latem wieczorem siedzieliśmy na ganku u tego sąsiada i wyszedł z barakowozu te

Doktorat w Moskwie

Obraz
- Długo pan tam był? - Pięć lat. To były studia doktoranckie. Techniczne.  - W Moskwie. - Tak. Chciałem wyjechać, zobaczyć coś nowego.  - Rosję?  - Doktorat w Rosji coś znaczył. To były lata 80.  - Sam się pan zgłosił?  - Tak. Ale było dwudziestu kandydatów. Zgłosili się ludzie z osiągnięciami, a ruscy wybrali akurat mnie.  - Dlaczego? - Nie wiem.  - Jak to pan nie wie, nie powiedzieli? - Nie.  - Jak tam było.  - Na początku nie miałem swojego pokoju w akademiku. Mieszkałem z trzema chłopami. Jeden latem chodził nago po pokoju i dzwonił jajami. - Wódkę piliście.  - Oczywiście. Ale ich przepijałem. Bo to takie żuliki byli. Wystarczy, że powąchają i już pijani.  - Jakie było jedzenie?  - W Moskwie dobre. W domu handlowym kurczaki z różnych krajów. Polskie, węgierskie, nawet hiszpańskie. Ładnie zapakowane. Ale jak wyjechałem zobaczyć turystycznie miasto oddalonego od  Moskwy o sto kilometrów, to już było inaczej.  - Po co pan tam pojechał?  - Chciałem cerkwie zobaczyć. Elektryczką poj