Sprawdzamy miejscówkę: Zakrzówek




Autor: Alex Kłoś 
Foto: Albert Zawada, polskazdrona.pl 

Jest cudownie słoneczny dzień. Wapienne skały mają dwadzieścia metrów wysokości, są prawie pionowe, gdzie nie gdzie porastają je kępy krzaków i drzewa. Nad urwiskiem wyrósł mur zieleni, a u jego podnóża szkli się błękitna tafla wody. Tak jak pod klifem w Chorwacji, z tą jednak różnicą, że nie ma tu fal i na wysokości dziesięciu metrów widać okalającą całość skalną półkę. Z góry krakowski Zalew Zakrzówek przypomina błękitne płuca – dwa owalne zbiorniki  połączone przesmykiem.

Według legendy przed wiekami czarnej magii nauczał w tej okolicy Twardowski i którejś nocy doszło do grubej eksplozji, czego efektem są okoliczne skałki. Malowniczy akwen to zalany wodami gruntowymi kamieniołom. Jest dosyć młody, bo woda zaczęła wypełniać wyrobisko na początku lat 90. Na początku powstało tu kąpielisko, a gdy linia wody poszła w górę i zrobiło się ciasno i głęboko, obiekt we władanie wzięli nurkowie.  

Z góry zalew i skały można podziwiać z kilku galeryjek. Całość otoczona jest płotem, który pamięta jeszcze czasy eksploatujących kamieniołom po II Wojnie Światowej Krakowskich Zakładów Sodowych. Ogrodzenie ma trzy kilometrowy obwód  i pilnuje je trzech ochroniarzy. Czuwają, bo wiele osób chce zrobić sobie np. selfie nad samą krawędzią urwiska. Nocą pojawiają się chętni na adrenalinę i na rzut opróżnioną przed chwilą puszką albo butelką po piwie. Od czasu do czasu podnosi się w mediach alarm, że ktoś znów tu spadł i się zabił. To ciemna strona medalu. Jasna jest taka, że działa na Zakrzówku miejskie kąpielisko (wstęp 10 złotych), a cześć półwyspu rozdzielającego akwen dzierżawi Centrum Nurkowe Kraken. Kraken jest tu od 2000 roku i to dzięki niemu pojawiła się nad zalewem solidna baza nurkowa.

Na płaskim cyplu stoi kilka murowanych wiat, jest budynek bazy i ładne nabrzeże. Dziś w wodzie widać około dwudziestu osób w aparatach do nurkowania, a pod wodą jest co najmniej drugie tyle. Na brzegu panuje krzątanina, dymią grille, ktoś właśnie szykuje się do nurkowania, a ktoś wychodzi z wody łagodnie opadającą
drogą, którą kiedyś na dno kamieniołomu zjeżdżały ciężarówki. Schodzę po schodkach na ponad metrowej wysokości nabrzeże i zerkam w wodę. Widać doskonale szare pionowe ściany.

Pod nimi błękit głębi. Jest maj i woda już „kwitnie”, więc nie ma co liczyć na krystaliczną przejrzystość, jak w Morskim Oku, ale już pierwszy rzut oka widoczność jest ciut lepsza niż w najszystszych Mazurskich jeziorach. - 5 metrów. Taka jest aktualna widoczność. W listopadzie i grudniu jest 15 - mówi Maciej „Szczęściarz” Curzydło i od razu dodaje: Przejdźmy na ty, bo jestem nie przyzwyczajony do innej formy komunikacji. Maciek jest szczupły, konkretny i energiczny, po pięćdziesiątce, ścięty na jeża. Prowadzi Krakena wraz z żoną Iwoną i dobrze widać, że robi dokładnie to, co lubi. Po prostu szczęściarz.     


Wysoki pion
- Nie mam zrobionego kursu nurkowego, ale sporo snurkowałem. Naczytałem się o Zakrzówku w internecie i chcę się przekonać na własne oczy jak tu jest pod wodą – dokonuję autoprezentacji. Siedzimy z Maćkiem na galeryjce budynku bazy. Piętro niżej jest magazyn ze sprzętem do nurkowania i kompresor do ładowania butli ze sprężonym powietrzem.
- Ok. Przepłyńmy się. Pokażę ci kilka miejsc, ale nie oczekuj zbyt wiele, bo woda już kwitnie - odpowiada Maciek. W magazynie wbijam się w piankę o grubości 5 milimetrów, Maciek podaje mi płetwy kaloszowe, maskę z dwoma okularami i fajkę z zaworkami przy ustniku.     
- Od czterech lat nie byłem tu wodzie w piance, bo wszyscy pracujemy tylko w "suchaczach" - wyznaje. - Suchy kombinezon jest wygodniejszy, bo całkowicie izoluje ciało od wody i można się ubrać tak ciepło, że można nurkować bez problemu zimą - tłumaczy szef Krakena.

Pakujemy się do łódki. Jest długa, szeroka i ma wygodne ławki. W sam raz do transportowania kursantów, przewożenia sprzęt i wywożenia śmieci. W sezonie ekipa Krakena co tydzień wyciąga z wody nawet po sześć worków ze śmieciami, to głównie przeróżne opakowania. Do pomostu przycumowane są także dwa baseny. Jeden służy nurkom, którzy stawiają w nim pierwsze podwodne kroki, a drugi to basen kąpielowy, który w sezonie jest przeholowywany jest na drugą stronę cyplu. Jest zabezpieczony od dołu siatką zamocowaną na głębokości 3 metrów. To konieczne, bo wszędzie jest tu co najmniej 20 metrów głębokości, a w najgłębszym miejscu zalew ma 32 metry. Maciek napiera na wiosła. Przeciskami przez kajaki i przesuwamy małą pomarańczową łódź Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Wypływamy na otwartą toń. 






Czerwone płetwy
Upływamy ledwie kilkadziesiąt metrów, gdy przed dziobem wynurza się chłopak.
- Mój kolega zgubił się siedem minut temu – mówi szybko do Maćka.
- To twój partner? – odpowiada Maciek.  
- Tak.
- A jak wygląda?
- Ma czerwone płetwy.
Robi się trochę nerwowo.
- Musimy przerwać na chwilę wycieczkę, bo mamy mamy małą akcję ratunkową – mówi  Maciek. Nerwy zaraz się kończą, bo pod wodą ukazują się czerwone płetwy, a potem cały nurek. Chłopak po wynurzeniu dostaje upomnienie, że ma pod wodą utrzymywać stały kontakt wzrokowy z partnerem.
- Takie sytuacje kończą się dobrze zawsze, albo prawie zawsze – mówi Maciek, gdy płyniemy już dalej.
- Prawie?
- Nurkowanie jest dość bezpiecznym sportem. A jeżeli przestrzega się zasad to jest bardzo bezpieczne - tłumaczy Maciek. - Praktycznie wszystkie wypadki nurkowe są spowodowane tym, że ktoś naruszył zasady nurkowania. A elementarną zasadą jest to, żeby trzymać pod wodą się razem, a jeżeli straci się kontakt z partnerem, to nie wypływać po np. siedmiu minutach, a od razu.
- Czy można wypłynąć od razu z głębokości 20 metrów?
- Można. Nie trzeba robić dekompresji. U nas zresztą ludzie przez godzinę pływają na różnych głębokościach, więc ciśnienie się naturalnie wyrównuje – mówi Maciek i tłumaczy, że
kolejnym typowym błędem jest rozpoczęcie sezonu od razu od zbyt głębokich nurkowań.
- Kiedy analizuje się śmiertelne wypadki, to niejednokrotnie pojawia się motyw braku roznurkowania - tłumaczy.





Kwietniowe ognisko
Choć ciężko w to uwierzyć, ale jesteśmy świadkami tego jak tuż przy krawędzią urwiska przebiega chłopak, a tuż za nim dziewczyna. Lecą na złamanie karku, być może nagrywając na go pro kolejny szalony film na youtube. Na You Tubie są od lat filmy z Zakrzówka, na których widać ludzi skaczących z 27 metrowej ściany. – Problem polega na tym, że te ściany nie są idealnie pionowe i jeżeli ktoś się za słabo wybije, to spadając może zahaczyć o skalny występ. Ludzie tu zabijają najczęściej nie od uderzenia o wodę, a właśnie o skałę - mówi Maciek . W sezonie letnim ofiary nieudanych skoków i osoby, które spadły przypadkiem ratowali ratownicy z kąpieliska, a poza nim do akcji wchodziła sekcja ratownictwa wodnego Państwowej Straży Pożarnej.

Wysokość skał nie działa odstraszająco, a wręcz przeciwnie. Przez szereg lat tradycją były kwietniowe ogniska na Zakrzówku. Przychodziło na nie po kilkadziesiąt osób. W 2013 roku krakowska studentka filozofii założyła na facebooku wydarzenie i pewnego kwietniowego wieczoru rozkręciła się impreza na 22 tysiące osób.
- O góry na krawędzi widać mur ludzi, a ognisk było tyle, że z daleka wyglądało to jak cmentarz na święto zmarłych - mówi  Maciek i dodaje, że skały są na tyle kruche, że w historii zalewu skały niejednokrotnie obrywały się pod ludźmi, którzy stanęli za blisko  przepaści. Z góry spada się na półkę, która jest dziesięć metrów niżej. Takie regularne półki zostały wykute aż do dna. A to jest praktycznie płaskie i usiane kruszywem. Dociera do niego światło, ale pod koniec lata tworzy się nad nim zawsze gruba na kilka metrów warstwa ciemnego osadu.


Górska zatoczka 
Dopływamy do zatoczki, w której będziemy snurkować. Jest urokliwa, otoczona stromymi skałami. - Pod wodą warunki są zbliżone do tych jakie panują Morskim oku. Mamy bardzo skromny literal. A przez to, że jest mało roślin, to nie ma zbyt wielu ryb - mówi Maciek. Nie jest jednak tak źle, bo jak na zawołanie tuż obok łódki przepływa stado okazałych płoci. Są w pełni bezpieczne. - Lubimy te ryby i nie wpuszczamy na Zakrzówek wędkarzy - mówi Maciek.  Na wrzuconych przez nurków na youtube filmach z Zakrzówka widać stada płoci i okoni, sumy i szczupaki. Akwen zarybił się naturalnie, bo Ikrę przyniosły na piórach ptaki. Trzy lata temu do zalewu wpuszczono też kilka jesiotrów, a co roku w okolicach wigilii lądują w nim karpie. Nie licząc na spotkanie z jesiotrem pluję do maski (żeby nie zaparowała) i zakładam płetwy.






Do wody wpadam na plecy. Dla kogoś kto snurkował w morzu Czerwonym, Śródziemnym, albo choćby w Piaśnicy, Zakrzówek nie będzie eldorado. Widać po prostu skały, a roślin jest tyle co kot napłakał. Kusi mnie, żeby dać nurka w dół, wzdłuż ściany, ale jestem w piance i nie mam pasa balastowego, więc unoszę się na wodzie jak piłka do ping ponga. Gruba pianka działa nie gorzej niż solidna kamizelka wypornościowa. Przepływamy kilkadziesiąt metrów wzdłuż ściany i
wskakujemy na łódkę.





Podwodne niespodzianki
Na Zakrzówku na prawdę zabawnie robi się na dnie. Na nurków czekają tam liczne niespodzianki. Samochody osobowe, autobus, samolot An-2, policyjna furgonetka, czerwony stary Żuk Straży Pożarnej, dwudziestometrowy wrak statku i dawna przebieralnia kąpieliska. Za sterami samolotu siedzą plastikowe szkielety w kaskach, a gdzieś na biurku stoi komputer.  Do dna nurkują nie tylko nurkowie z butlami, ale także trenujący tu namiętnie freediverzy z rekordzistą świata we freedivingu Mateuszem Maliną na czele. W szczycie sezonu letniego zdarza się, że w ciągu dnia z aparatami nurkuje tu nawet 250 osób. Przyjeżdżają z kursantami szkoły nurkowe. Kolejnych nurków wypuszcza Kraken. Maciek w swoje instruktorskiej karierze wyszkolił około 2500 osób. Chętnych do zrobienia kursu nigdy nie brakuje. - Mamy najlepszą wodę w tej części polski. Nigdzie nie ma takiej widoczności – mówi Maciek i tłumaczy, że woda z Zakrzówka jest tak czysta (także w sensie bakteriologicznym), że na dobrą sprawę można się jej bez obaw napić. Ja póki co nie mam ochoty na spontaniczną degustację, kusi mnie za to co innego.
- Możemy zrobić intro?
- Proszę bardzo - odpowiada Maciek.

Akwalung
Wracamy na przystań po aparaty, bo tym razem będziemy nurkowali na prawdę. Intro to pierwsze wejście nurka pod wodę z aparatem.
- Damy radę zejść na trzy metry? - pytam Maćka.
W odpowiedzi patrzy na mnie z politowaniem. 
- Przecież ty nie masz o tym zielonego pojęcia - mówi jak do dziecka. – Intro zaczyna się od porządnego omówienia oraz od  ćwiczeń ba basenie lub w płytkiej wodzie. Zrobimy tylko płytką część. Zanurzenie na 1-2 metry. Aby schodzić głębiej trzeba opanować kilka ćwiczeń. Wiesz, co by się stało, gdybyś na trzech metrach wziął oddech z butli i wynurzył się bez wydychania? - pyta Maciek. Czekam z pokora na odpowiedź. - Popękałyby ci pęcherzyki płucne!





Nagle robi się poważnie. W magazynie wciskam z trudem neopranowe buty do nurkowania.
Maciek podaje mi ważący osiem kilogramów pas balastowy. Robię skłon i zaciskam go szczelnie. Potem wkłada mi na plecy aparat i czuję się tak jakbym założył worek z kamieniami. Nie ma to tamto. Zakładam maskę tył na przód, a to po to, żeby widzieć dobrze po czym będę maszerował. Płetwy kaloszowe zamieniam, na zapinane, które biorę w garść i maszerujemy na skałkę, z której mam skoczyć do wody. Mogę też zjechać na tyłku z nabrzeża, ale wybieram skok.

Skałka jest wysoka na jakieś półtora metra. Nad wodą opalają się na kocyku państwo, którzy, gdy się pojawiamy przesuwają się uprzejmie na bok. Staję na krawędzi. - Dobra. Tylko teraz wybij się dość mocno, żebyś spadając nie zahaczył butlą. Ale nie martw się, bo jakby co, to cię popchnę - mówi Maciek.  






Zgodnie z jego instrukcją prawą dłonią dociskam maskę i ustnik, a lewą kładę ma mostku.
Skaczę! I od razu wypływam jak piłka. Nurek z aparatem przypomina miniaturowy okręt podwodny. Żeby zejść na niższy poziom musi stracić wyporność. Jednak zamiast tak jak okręt nabrać wody do zbiorników balastowych, wypuszcza powietrze, którym wypełniona jest kamizelka aparatu. Ja teraz utrzymuję się na wodzie, bo Maciek solidnie napompował moją  kamizelkę. Po chwili skacze i unosi się obok. Stajemy na kamieniach i demonstruje mi to jak reguluje się wyporność. Z aparatu wystaje jakby przewód zakończony rękojeścią z dwoma guzikami. Jeden pompuje, a drugi wypuszcza powietrze z kamizelki. Maciek pokazuje mi jeszcze jak przedmuchuje się zalaną maskę i uzbrojony w taką wiedzę jestem gotowy na krótki spacerek.






Na początku trudno jest pływać, odbijam się trochę od dna. Jestem trochę bezradny i poruszam się niezdarnie. Na szczęście wiem (ze snurkowania) jak przedmuchuje się nos i nie czuję bólu uszu spowodowanego zmianą ciśnienia. - Straszne zasuwasz. To nie snurkowanie, tu trzeba powoli. Zwolnij, rozglądaj się - instruuje Maciek. Po kwadransie wychodzimy na brzegu po starym zjeździe dla ciężarówek. Jak było? Super! Wychodząc z Zakrzówka rzucam spojrzenia na zalew. Kto wie, może gdy będę tu następnym razem widok będzie już inny. Ma tu powstać kompleks sportowo-rekreacyjny. Według starych krakowiaków jest o tym mowa od zawsze.     

      




Czy wiesz jak powstał zalew na Zakrzówku?
Wapienie były najstarszymi i najważniejszymi surowcami budowlanymi, z których powstawała romańska i gotycka architektura Krakowa. Na Zakrzówku wapień wydobywano już kilkaset lat temu. Regularny kamieniołom powstał na początku XX w. Eksploatacja trwała od 1906 do 1991 r. W czasie wojny przez ponad rok pracował tu Jan Paweł II. Zakrzówek jest oddalony „papieskiego okna” o 3 kilometry, a od rynku w linii prostej o 4 k. Ponieważ kamieniołom na Zakrzówku był eksploatowano po drugiej wojnie światowej, to jest głębszy od pozostałych wyrobisk na terenie Krakowa. Woda zalewająca wyrobisko była wypompowana i tłoczona do fabryki, w której przetwarzany był wapień z kamieniołomu. Zalew jest położony kilka metrów pod poziomem Wisły. Wody gruntowe wpływają i wypływają z zalewu, bo zbiornik jest położony na trasie cieków wodnych. 







Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zostają melodie. Historia dymu z faszystami pod Krokodylem.

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Opowieść o Pubie Moskwa