Opowieść o buncie w ZK na Rakowieckiej

- To było z 11 na 12 listopada 1971 r. Byłem strażnikiem w areszcie śledczym przy Rakowieckiej, czyli w Mokotowie. To stare więzienie jeszcze carskie, dziś jest tam już tylko muzeum. Zaprowadziłem więźnia na oddział medyczny i na parterze zacząłem rozmawiać z lekarzem i pielęgniarką. Stałem tyłem do schodów. A oni zeszli z pierwszego piętra. - Kto? - Osiemnastu więźniów. - Jak się uwolnili? - Na oddziale chirurgicznym było kilka cel. W każdej leżało po dziesięć osób. Odział medyczny był jedynym oddziałem w zakładzie, na który w nocy były klucze, żeby w sytuacji gdyby jakiś więzień potrzebował pomocy można było otworzyć celę. W nocy na oddziale zawsze była pielęgniarka i oddziałowy. Wszystko było zaplanowane. Jeden z więźniów zasymulował, że ma jakiś atak. Oddziałowy otworzył drzwi i pielęgniarka weszła do środka, a wtedy z łóżek zerwali się więźniowie, którzy obezwładnili ją i oddziałowego. Zabrali mu klucze i otworzyli wszystkie cele. Niektórzy więźniowie...