Apaszem Stasiek był. Opowieść o Staśku Wielanku


                         Foto: Marek Karewicz. Stanisław Wielanek (1949 - 2016).


W zimny i deszczowy grudniowy dzień na Cmentarzu Czerniakowskim pochowano Barda Warszawy Stanisława Wielanka. Ludzi było co nie miara. Przybyli fani i artyści: Sylwek Kozera, Muniek, Krzywy, Andrzej Zeńczewski i Czesiek Jakubik. Była honorowa asysta Straży Miejskiej i sztandar Warszawy. Kapela zagrała "Apasza", a odjeżdżający spod cmentarza karawan pożegnała owacja.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się ze Staśkiem Wielankiem prawie dwadzieścia lat wcześniej, a pierwsza kwestia jaką ze sobą wymieniliśmy wyglądała tak: 

- Znasz Korka? - zapytał Stasiek.
- Nie. A kto to Korek?
- Nie wiesz, kto to Korek?!

Ma być Santorka!
Zadzwoniłem domofonem do mieszkania państwa Wielanków. Na parterze jednego z czteropiętrowych bloków nieopodal centrum Handlowego Sadyba Best Mall. Wielanek stanął przede mną w gimnastycznej podkoszulce na ramionka. Najwyraźniej umył przed chwilą głowę, bo miał  mokre włosy. W ręku trzymał ręcznik. Wiedział kim jestem, bo dzień wcześniej zadzwoniłem, żeby umówić się na wywiad. Obejrzał mnie sobie szybko, a potem ruszyliśmy w głąb mieszkania.  

W wyłożonym boazerią przedpokoju na ścianach wisiały stare mandoliny i harmoszki. Usiedliśmy w salonie przy stole nakrytym plastikowanym obrusem. Rzuciłem okiem na solidne meble z ciemnego drewna. Na półce obok był telewizor i duża czarna wieża, obok niej trochę płyt. Była także butelka woda stołowej (bez gazu) i szklanka.

Wyjąłem dyktafon. Przyszedłem po to, żeby zrobić wywiad o świeżo wydanej płycie, na którą Stasiek i jego Kapela Warszawska nagrali przedwojenne szlagiery napisane przez kompozytorów żydowskiego pochodzenia. Rozmowa trwał ponad pół godziny. Stasiek miał kanciastą warsiawską melodię, frazę dość krótką i rwaną. Zrobiłem tekst na pół strony „Gazety Stołecznej”. Kiedy wysłałem wywiad faksem do autoryzacji, to Stasiek wpadł w panikę. - To nie może tak pójść - upierał się, a upierałem się, że musi, bo tak będzie autentycznie. - Ale nie może być Santorka, tylko Irena Santor - zamartwiał się. Byłem nieugięty  i poszła Santorka. Efekt był świetny, wywiad wszystkim się podobał, a Stasiek chyba trochę mnie polubił.              

Ogromnie cieszył się z tego, że nagrał album, którym oddał hołd twórcom takich szlagierów jak choćby "Bal na Gnojnej", "Panna Andzia na wychodne", czy „Miasteczko Bełz”. Korzystając z okazji przypominam, że ten szlagier napisany w idisz w 1932 r. do amerykańskiego przedstawienia „Pieśń z Getta” nagrał po polsku w 1935 r. Adam Aston, czyli Adolf Loewinsohn, aktor i piosenkarz żydowskiego pochodzenia.

Bandyckie piosenki
Czuję się w obowiązku wytłumaczyć kim był ów Korek, od którego się wszystko zaczęło. Otóż był to gangster, herszt grupy mokotowskiej, która po rozbiciu mafii pruszkowskiej i wołomińskiej stała się najpotężniejszym gangiem w Polsce.

Dlaczego Stasiek zapytał o Korka? Dlatego, że rozmawiając z nim dzień wcześniej przez telefon poinformowałem go, że mieszkamy niedaleko siebie, kilka ulic dalej. Korek też był z tego rewiru. Wówczas nie miałem pojęcia o tym, że na mojej dzielni buzuje gangsterskie życie. Korek urodził się i wychował w małej kamicy stojącej przy cichej uliczce, którą chodziłem do piekarni. Już jako szef mafii przesiadywał w małym barku na Bazarku Sadyba. Choć ginęli ludzi, to on nigdy nie został związany z przemocą. Szybko przypomnę jak wpadł. Otóż w Ameryce południowej ludzie z tamtejszego kartelu nafaszerowali kokainą maszyny budowlane. Maszyneria została zapakowana na statek i wysłana okrężną drogą do polski. Celnicy zaciekawili się kto też zamówił taki sprzęt i  okazało się, że firma, która nie ma nic wspólnego z budowlanką. Gdy statek zwinął w polskim porcie policja i celnicy zamknęli sprawę. Korek trafił za kraty.   

Znajomość Staśka z Korkiem była naturalną sprawą. Stasiek opowiedział mi, że mafiozi zapakowali go kiedyś w samochód i wywieźli pod miasto. W przydrożnej knajpie dał dla nich recital. Jako człowiek znający folklor warszawski z autopsji podszedłem do tej sytuacji ze zrozumieniem. Sam śpiewam i gram na gitarze stare szemrane warszawskie piosenki. Ich typowymi bohaterami są przestępcy, kryminaliści, nożownicy i niewierne kobiety. Leje się wódka i padają trupy.    

 - To są piosenki bandycki - powiedział Krystyna Zaborska, siostra Stanisława Grzesiuka. Pierwszego powojennego barda warszawy, któremu sławę i serca szerokiej publiczności zdobył nagrywając w latach 50. ów szemrany repertuar. Po nim zaszczytnym mianem Barda Warszawy był określany tylko Stasiek Wielanek, ale po kolei...    


                                          Stanisław Grzesiuk  


Filharmonia pod chmurką

Stanisław Grzesiuk zmarł w 1963 r., a dwie płyty ze śpiewanymi przez niego szemranymi piosenkami sprzedały się w setkach tysięcy egzemplarzy. Popularnością Grzesiukowi dorównywała wówczas jedynie Orkiestra z Chmielnej Chmielnej. Zespół prowadzony przez braci Jaworskich grał na ulicy Chmielnej. Podwórkowe kapele były w powojennej warszawie zjawiskiem dość powszechnym. Stanisław Wiecheckim nazywał je Filharmonią pod chmurką. Grali w nich bezrobotni muzycy, a także nierzadko wojenni weterani, którzy w ten sposób dorabiali do inwalidzkiej renty.      

    Orkiestra z Chmielnej

  - Ja nigdy nie grałem na ulicy - powiedział mi Stasiek Wielanek, przy okazji jednej z moich późniejszych wizyt w jego mieszkaniu. - U mnie trzeba się było dobrze ubrać i mieć czyste paznokcie. No i przede wszystkim nie być pod gazem.  


Rżnął Manianę na grzebieniu      
W 1968 roku w domu kultury na Sielcach powstała Kapela Czerniakowska. Sielce to mocno wysunięta na południe część Czerniakowa. Miejsce dla folkloru tak ważne jak delta Missisipi dla bluesa. To właśnie tu wychował się i mieszkał w młodości Stanisław Grzesiuk, który opisał Sielce w autobiograficznej powieści „Boso, ale w ostrogach”. Ten rejon zakreślają ulice Belwederska, Dolna i granica parku Łazienki Królewskie.

W Kapeli Czerniakowskiej grało czterech utalentowanych chłopców: Sylwester Kozera, który grał na banjoli, oraz Krzysztof Popielarz na skrzypcach i Andrzej Ślusarz na akordeonie. Stasiek w momencie dojścia do składu potrafił grać tylko na grzebieniu i śpiewał w kółko piosenkę  „Maniana”. Zadecydowali, że będzie grał na gitarze akustycznej i śpiewał, tak jak wszyscy.

Na Sielcach panował wtedy kreatywny ferment. W restauracji Sielanka (na rogu Gagarina i Czerniakowskiej, potem Karczmie Słupskiej, a jeszcze później Sowa i przyjaciele), powstał folklorystyczny kabaret, do którego teksty pisała m.in. Agnieszka Osiecka. W latach 60. W nieistniejącej już zajezdni autobusowej przy Chełmskiej działał zespół diexielandowy, w którym pierwsze kroki na banjo stawiał Kozera. W zakładach przemysłowych przy Czerniakowskiej , w których Kozera potem był tokarzem także była lokalna orkiestra.
 
    Sylwester Kozera


Młodzieńcy z Sielc zrobili zawrotną karierę. W 1994 r. Stasiek swoją artystyczną podsumował tak oto: „Wychowany na Czerniakowie, wśród muzycznej rynsztokracji spod znaku klucza francuskiego i wytrycha basowego, zakochałem się w piosence warszawskiej. Myślę, że jest to miłość odwzajemniona, dzięki której nagrałem 28 płyt lub kaset - jak kto woli, odbyłem wiele tysięcy koncertów estradowych z Kapelą Czerniakowską i Kapelą Warszawską  Staśka Wielanka (czyli moją własną) z którymi aż 6 razy udało mi się odwiedzić USA i Kanadę, a takiemu Kolumbowi tylko raz i to Stany, bo podobno do Kanady nie dostał wizy”.       

    Kapela Czerniakowska. Stasiek grał wtedy jeszcze na gitarze. 
    Foto: Ryszard Woliński

Nagrali kilka albumów, z czego trzy zdobyły tytuł złotej płyty, sprzedając się w ponad stu tysiącach egzemplarzy. Kilka razy byli na trasach w USA, występowali z Mieczysławem Foggiem, występowali na świętach „Trybuny Ludu”. Stasiek grał na gitarze, akordowo, rytmicznie, nie mógł się w tym wykazać, zabłysnąć, więc przerzucił się na harmonię i akordeon. Sylwek Kozera powiedział mi kiedyś, że Stasiek nie był zbyt dobrym gitarzystą. Przy mnie swoją domową gitarę Stasiek do ręki wziął tylko raz, zagrał jakiś akord i tyle, nie miał chęci na więcej.

Pokochał za to akordeon. Z wzajemnością. Był świetnym instrumentalistą i co istotne nie był typem muzyka, który gdy tylko przekroczysz próg jego domu, mówi: hej men, mam coś nowego, zaraz ci zagram! Tak było tylko raz. Siedzieliśmy, któregoś popołudnia i opowiadał mi o tym, że robi muzykę do przedstawienia w Teatrze Żydowskim. Akordeon leżał na kanapie. Stasiek generalnie nie pisał tekstów. Zawsze podkreślał za to: Dla mnie piszą najlepsze pióra! I właśnie, któreś z tych najlepszych piór napisało dla niego tekst o Zośce. Nie o Batalionie Zośka, a takiej po prostu. Stasiek sięgnął po "kaloryfer". Zagrał skoczny, wpadający w ucho  motyw. Zaśpiewał do niego: Zośka, Zośka, skończysz źle. Całe miasto o tym wie.


Na solo
Kozera był chyba najlepszym muzykiem w składzie, ale z czasem na naturalnego lidera zaczął wyrastać charyzmatyczny i świetnie śpiewający Stasiek. Kolegom zrobiło się to nie w smak i zaczęły się kwasy. W końcu tak się skłócili, że Stasiek opuścił pokład. Potem był proces o prawa do nazwy. Sąd uznał, że ta powinna zostać, przy większości członków składu. Stasiek założył więc szybko Kapelę Warszawską i z impetem kontynuował karierę.

    Foto: archiwum Staśka Wielanka

Nasze pierwsze spotkanie przy okazji żydowskich piosenek, to były już nieco późniejsze lata. Po kilku miesiącach do mnie i powiedział, że kroi się duży koncert z okazji jego pięćdziesiątki. Rzecz była faktycznie duża, bo imprezę wyprodukował Program II TVP. Sztuka odbywał się w Teatrze Polskim. Zagrali kilkadziesiąt numerów, część koncertu został pokazana w telewizji. Wielką fanką Staśka była pani Nina Terentiew i dlatego miał tak dobry wjazd do telewizji. Ja napisałem z tej okazji dość obszerny tekst do „Stołka”. Opisałem koncert. Było grubo. Grali długo, publiczność śpiewała i machała patyczkami, do których były przyczepione kolorowe wstążki. Na scenie pojawiały się gwiazdy, Bohdan Łazuka zaśpiewał rewelacyjnie „Ramonę”, angielski walc, który z polskim testem nagrał Mieczysław Fogg.

„Ramona, Czy słyszysz dzwonów cichy jęk?
Ramona, Ich dźwięk, jak moje serce, pękł.
Wciąż jeszcze cię pieszczę
I błogosławię te dni bez trosk,
Pamiętam te święta |
I różę wpiętą
w rozwiany włos.”

Po swoim występie pan Bohdan usiadł z kolegami w teatralnym holu, żeby wódeczką uczcić zdrowie jubilata i wspaniały performance. Załapałem się akurat na moment, w którym mistrz opróżnił swój kieliszek. Było to wykonane absolutnie stylowo, klasycznie. Pogratulowałem panu Bohdanowi doskonałego występu. - Bardzo pan jest uprzejmy. Wie pan, chodzi o to, żeby ludziom pokazać o czym jest piosenka - odpowiedział.   

Warszawiak

Czas płynął. Ja w „Stołku” pisałem o folklorze warszawskim. Stasiek mi kibicował. Nie przeszkadzało mu nawet, że zaprzyjaźniłem się z Sylwkiem Kozerą. Czyli niegdyś przyjacielem, a potem głównym krytykiem Staśka. Stasiek nie komentował mojej relacji z Sylwkiem. No raz to zrobił, gdy zrobiłem wywiad z Sylwkiem, który korzystając z okazji narobił mu grubo wokół pióra.
- Niech sobie Kozera gada... - to był w skrócie cały komentarz. Stasiek grał w innej lidze. Sylwek gdy był bez kasy, to  grał na ulicy z Orkiestrą z Chmielnej, a Stasiek występował wyłącznie na scenie, ewentualnie na bankiecie, np. w polskiej ambasadzie gdzieś na świecie.  - U mnie trzeba mieć czyste paznokcie i dobrze wyglądać - powiedział kiedyś. Ja natomiast kocham Sylwka, bo jest fajnym gościem, grającym fenomenalnie na banjoli i gitarze. 

Stasiek był nie tylko najlepszym w mieście wykonawcą warszawskich piosenek.  Był varsavianistą, autorem bezcennej pozycji „Szlagiery starej warszawy Śpiewnik andrusowski”, którą wydał pod szyldem własnej firmy Boston. Kniga ma 490 stron i jest wspaniała. Zaglądałem do niej setki razu, a pisząc te słowa zerkam na nią, bo leży na krześle obok. Dla kogoś kto kocha te stare kawałki, to skarb. Są teksty, akordy, melodie, grafiki, zdjęcia, anegdoty, dialogi, skecze...  To piękna rzecz, która została po nim. Stasiek dzielił warszawiaków na tych rdzennych i przyjezdnych. Jak o kimś mówił i padał tekst: to warszawiak, to było wiadomo, że ktoś jest w porządku.     
 
    Foto: Agencja Gazeta

Spotkanie za kratami
Naszym kolejnym spotkaniem był koncert Kapeli Warszawskiej w areszcie śledczym przy Rakowieckiej. To także było latem, dostałem info, zgłosiłem temat i już po chwili byłem pod aresztem, bo z „GW” na Rakowiecką jest niedaleko. Zostawiliśmy z fotografem na „portierni” dokumenty, klucze i komórki, a potem strażnik zaprowadził nas do dużej  i wysokiej sali, w której w tym starym, wybudowanym jeszcze za caratu więzieniu odbywają się w ramach resocjalizacji imprezy kulturalne, np. koncerty artystów występujących za darmo. Zagrali wiązankę szlagierów. Więźniowie siedzieli na krzesłach i stukali się po kolanach do rytmu. 
- Myślę, że niejedna z tych piosenek mogła powstać w tym miejscu - powiedział Stasiek.
- Jestem warszawianinem i te piosenki są dla mnie bardzo ważne  - podzielił się wrażeniami jeden z osadzonych.

Jam na antypodach
Cudowną akcją było grani z aborygenami. Stasiek ogólnie to bardzo lubił  Australię. - Otwierasz okno i przylatują kolorowe ptaki. Jak w ZOO - opowiadał. Kapela Warszawska zagrała koncert dla Polonii, a potem ktoś powiedział Staśkowi, że ma znajomego aborygena, który gra na  didgeridoo. Powiedział w tym sensie, że można się do niego przejechać na wspólne granie. Stasiek złapał ten pomysł i pojechali. To była daleka droga w głąb kontynentu. Po kilku godzinach dojechali do chaty, gdzieś w szczerym polu. Facet podjął ich lokalnym alkoholem, a potem zagrali. Stasiek puścił mi tę muzykę. To był kosmos. Chłopaki z Kapeli grali „Bal na Gnojnej” a on jechał swoją bajkę. Stasiek po powrocie do Wawy zadzwonił od razu do mnie, mówiąc, że ma super temat. A że akurat było znów lato i sezon ogórkowy, to materiał (tekst i zdjęcie) wylądował na drugiej stronie „Stołka” 
   
    Foto: archiwum Staśka Wielanka

Stasiek wystąpił także w filmie dokumentalnym o "Grzesiuku, chłopak z ferajny", który zrobiłem wspólnie z reżyserem Mateuszem Szlachtyczem. Stasiek pojawił się jako profesor od piosenki warszawskiej. Prawdę mówiąc trzeba go było na udział w filmie namawiać. Koniec końców wpuścił kamerę do swojego mieszkania. Po uzyskaniu pozwoleństwa żony. Nagraliśmy także występ Kapeli Warszawskiej, na imprezie pod Piasecznem, z okazji Dnia Strażaka.   

City boy
- Chcę zrobić swoją muzykę. Nie chce tak jak inni grać w kółko tylko Hankę i "U cioci na imieninach". Chcę zrobić coś, co po mnie zostanie. Piosenki, które kiedyś będą grali inni -  powiedział mi Stasiek pewnego dnia. 

- Poznał fantastycznego chłopaka, pianistę, który świetnie komponuje i aranżuje, a nazywa się Hadrian Tabęcki. Zrobili wspólnie materiał, do którego teksty napisał Henryk Rajmer. Gracz giełdowy i poeta, mieszkający przy Targowej.

To była ważna decyzja, bo generalnie folklor warszawski polega na odrywaniu piosenek napisanych co najwyżej w latach powojennych, kiedy jeszcze ludzie robili walce, polki i tanga. Potem nastał rock’n’roll i się skończyło. Na wiele lat, aż do Szwagrakolaski, który nagrał stare melodie w konwencji rockowej, reage’owej, albo grając je w stylu irlandzkiego folka.

Stasiek chciał przełamać ten impas i tak powstała płyty „City Boy” i „City Boy 2”. Kiedy spotkałem się z Sidnejem Polakiem i puściłem mu „City Boya”, powiedział: „ To raczej jazz odeski, a nie folklor warszawski!

I na tym polegał problem. Tabęcki zrobił muzę, która momentami kojarzyła się wprost z bardzo modnym wówczas "Buena Vista Social Club”. Trzeba przyznać, że zrobił to bardzo dobrze, na premierowym koncercie w klubie Skarpa materiał zabrzmiał doskonale. Było grubo, ale zabrakło warszawskiego klimatu. Ze starych załogantów na scenie widać było tylko gitarzystę Leszka Krzywca z Kapeli Warszawskiej. W zespole Kameleon przygrywali Staśkowi kolesie nie mający nic wspólnego z klimatem szpadryny i Taty Tasiemki. Stasiek całkiem świadomie odciął się od starej załogi chcąc, żeby było to całkiem nowe rozdanie. Pomimo transmisji koncertu w programie II TVP jego propozycja nie poruszyła widowni. Płyty się nie sprzedała, ambitny eksperyment zakończył się handlową klapą. Stasiek był trochę zdołowany, ale miał poczucie artystycznego spełnienia, ciesząc  się z tego, że w końcu zrobił coś świeżego i to do tego z młodymi utalentowanymi muzykami.


Jednym z najważniejszych utworów na "City Boy" jest „Moje miasto szemrane - Warszawa”. Stasiek zauważył takie zdanie w prasie i zadał tekściarzowi Henrykowi Rejmerowi pracę polegającą na napisaniu tekstu do piosenki pod takim tytułem. Stasiek pamiętał o tym, kto wypowiedział to zdanie i w trakcie rozmowy z kolejnym dziennikarzem wspomniał o tym. Pan który powiedział „Moje miasto szemrane - Warszawa”, gdy dowiedział się o tym, że Stasiek łączy go ze swoja piosenką był niezadowolony. Wiem o tym na pewno, bo rozmawialiśmy z tym panem o tym. Z mojego punktu widzenia sytuacja była komiczna, a to jest fragment tekstu piosenki...     

„Ten haracz ściąga, tamten ograbia.
Tu kwiat bandytów zjechał z obcych stron.
Już chłopcy z miasta repetują broń.
Tu Mongoł z Wańką interesy ma,
A żółtek kota z rożna do budyniu pcha.
A rynek wciąż dyktuje swoją cenę.
Kulka w kolano, palec w oko, podpalenie.
Ja się nie piszę na ten cały obcy chłam,
Bo honor swój, warszawski mam”.

Odeszli we śnie
Ostatni raz wiedziałem się z Staśkiem kilka lat temu. Nie pracowałem już w „Stołku” i nie pisałem o folklorze warszawskim. Rozmawialiśmy o jego scenicznym projekcie, pomysłach na scenariusz. Było widać, że ma świadomość tego, że spadł z fali, mówił, że dostaje coraz mniej zaproszeń na koncerty i nie chce grać za proponowane stawki.   

Rozmawialiśmy ze sobą po raz ostatni w sylwestra z 2015 na 2016 rok. Stasiek zadzwonił około 22. Powiedział, że jest radnym na Mokotowie. Wypowiedział też bardzo ważne dla mnie zdanie:

- Bierzesz gitarę, siadamy i gramy.

Nie zagraliśmy. Nie było mi to dane. Stanisław Wielanek zmarł na serce 23 grudnia 2016 roku. Odszedł we śnie. Tak samo jak Stanisław Grzesiuk.
 

    Foto/pap: Bartłomiej Zborowski 






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun