A wszystko dzięki córce


 

Rozmawiam z parakajakarką Kamilą Kubas...

- Jak to się stało?
- To był wypadek samochodowy. Miałam szesnaście lat. Nie chcę do tego wracać. Nikogo nie obwiniam, nie myślę o tym.
- Pierwsze pytanie do lekarza?
- Zapytałam o to, czy będę mogła mieć dziecko.
- A tak poza tym?
- Wiedziałem, że coś jest nie tak. Miałam świadomość tego, że coś bezpowrotnie utraciłam, ale wiedziałam, że nie mogę się poddać. Zdać na opiekę rodziny. Mama chciała mnie we wszystkim wyręczać. Nie chciałam, żeby pchała wózek, albo robiła mi herbatę. Kiedy wyszła z domu zrobiłam sobie ją sama. Trochę się oparzyłam, ale było warto, to była moja herbata.
- W jakiej szkole była pani przed wypadkiem?
- W liceum sportowym, w klasie kajakarskiej. Pochodzę z małego miasteczka pod Zieloną górą. Po wypadku musiałam oczywiście zmienić szkołę. Wybrałam liceum ekonomiczne, żeby zdobyć jakiś zawód i wyjechałam do Zielonej górze i mieszkałam w internacie u Sióstr Elżbietanek. Jednak nie zrobiłam matury, bo trochę zaszumiało mi w głowie.
- Imprezowała Pani?
- Tak. Byłam młoda, chciałam się bawić.
- Z czego Pani potem żyła?
- Z renty. Byłam na miesięcznym stażu w Urzędzie Miasta, ale to nie było dla mnie. Codziennie po pracy byłam obolała. Brak ruchu za biurkiem był makabryczny. Przez życie w pozycji siedzącej wylądowałam zresztą w szpitalu. Miałam rozległe odleżyny.
- W jakim wieku zaszła Pani w ciążę?
- Miałam 23 lata. Wtedy zapytałam lekarza o to, co teraz będzie. Powiedział, że mam się oszczędzać. Nie wyobrażałam sobie życia bez ruchy. Przez całą ciąże mnie nosiło.
- A gdy pani urodziła?
- To wózek zniknął. Tak na dobrą sprawę przestałam go zauważać. Macierzyństwo sprawiło, że do końca pogodziłam się z losem.
- Wierzy Pani w przeznaczenie?
- Tak. Wierzę w los. W to, że czasami trzeba przeżyć wiele złego, żeby wydarzyło się coś dobrego. Ale oczywiście jedni przeżywają tego zła więcej, a inni mniej.
- Samotna matka na wózku...
- Miałam obawy, momenty gdy dopadał mnie lęk. Przecież takim małym dzieckiem trzeba się zajmować, przewijać je, kąpać, wychodzić na spacer. Ale dałam radę. Bo jak się chce to można. Mam znajomą, która jest niewidoma i ma trójkę dzieci.
- Z czego pani wtedy żyła?
- Z renty i dodatku rodzinnego.
- Czy ciąża i macierzyństwo odbiły się jakoś na Pani zdrowiu?
- Po jakimś czasie miałam znów odleżyny. Konieczna była operacja i usunięcie m.in. kości ogonowej. Nie użalałam się nad sobą, a myślałam o swoim dziecku. To był odział zamknięty, w obawie przed infekcjami, nie wpuszczano nikogo z zewnątrz. Leżałam przez miesiąc na brzuchu i myślałam o tym, że chcę być razem z córką.
- A kajak?
- Doszłam do niego z powrotem, ale trochę naokoło, przez lekkoatletykę. Gdy dowiedziałam się o paradyscyplinach, zaczęłam ją trenować i nawet pojechałam na jakieś zawody, na których zdobyłam kilka medali, już nie pamiętam w czym, na pewno w pchnięciu kulą i rzucie oszczepem. Nie kręciło mnie to, lekkoatletyka jest dla mnie faktycznie za lekka, ja lubię bardziej konkretny wysiłek. Kajak to moim zdaniem po kolarstwie druga z najcięższych dyscyplin. Dla mnie idealna. Gdy spotkałam trenera, u którego trenowałam przed wypadkiem, a on powiedział, że prowadzi sekcję parakajakarstwa i zapytał, czy chcę wrócić, to od razu wiedziałam, że to będzie mój docelowy zawód. Że nie mogę nie wykorzystać tej szansy.
- Zawód?
- Wszyscy niepełnosprawni, gdy na serio wchodzą w sport, to robią, to po to, żeby ułożyć sobie dzięki sportowi życie. Wiedziałam, że to jedyna droga żebym coś osiągnęła.
- Ile miała wtedy lat Pani córka?
- Sześć. Do sportu wróciłam tak naprawdę dzięki niej, bo to ona mi na to pozwoliła. Gdy zabierałam ją na trening na wodzie i mówiłam wsiądź do motorówki to wsiadała, jak szłam na siłownie i mówiłam, poczekaj na mnie w kąciku, to siedziała i rysowała kredkami.
- Dziś córka ma dziewięć lat, a Pani ma już medal olimpijski. Brązowy.
- Osiągnęłam ten sukces niespodziewanie szybko. Poziom rywalizacji jest bardzo wysoki. Angielka i Niemka, które zajęły dwa pierwsze miejsca, mają już na koncie po kilka medali olimpijskich. Być może była szansa na medal w innym kolorze, ale cieszę się, że mam swój brąz.
- Droga po medal nie była prosta?
- Nie do końca. W biegu eliminacyjnym popełniłam kardynalny błąd. Spojrzałam się na rywalkę płynącą po torze obok. Tak się nie robi. W finale zrealizowałam plan w pełni.
- Na czym polega ten plan w kajakarstwie?
- Na tym, żeby nie dać się ponieść emocjom i płynąć odpowiednim rytmem, dzięki czemu w organizmie nie zabraknie tlenu, nie pojawią się zakwasy, wystarczy sił do końca.Trzeba się odizolować od otoczenia, zrobić sobie tunel, wiedzieć tylko metę. Przed startem
Wiał wiatr i zrobiła się boczna fala. Kiedy stałam w punkcie startowym mój kajak zaczął dryfować. Wkurzyłam się i jednym ruchem wiosła ustawiłam go w dobrej pozycji. Ten strzał adrenaliny dał mi takiego kopa, że wywalczyłam medal. Zadedykowałam go córce.
- A co dla siebie?
- Mam gigantyczną satysfakcję. Jestem w Wikipedii.Gdybym teraz nawet wszystko przepiła, straciła, to i tak mam swoje miejsce w historii. Czego można chcieć więcej?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun