Bartek Ostałowski: bohater kierownicy



    Foto: Intercars


Moja rozmowa z Bartkiem Ostałowskim. Wywiad zrealizowany dla magazynu "LOGO". W ciągu minionych 20 lat zrobiłem sporo wywiadów prasowych. Ten był dla mnie jednym z tych najważniejszych. Bartek ma 31 lat, a od jedenastu żyje bez rąk. Ma tytuł inżyniera, maluje, prowadzi firmę i wjeżdża autem w poślizgi z szybkością 200 km/H. Człowiek, który pokazuje, że można.   

Co czujesz, gdy driftujesz?
Pierwsze słowo, które ciśnie się na usta to wolność. Czuję radość jaką czuje kierowca, który siada za kierownicą samochodu sportowego i radość z tego, że moje ograniczenia znikają. Moi mechanicy pomagają mi zapiąć pasy, zatrzaskują się drzwi, wyjeżdżam na tor i jestem jednym z kierowców. Nie ma znaczenia to, że nie mam rąk. Liczy się tylko to jak jeżdżę.

Z jaką szybkością wchodzisz w poślizg?
Maksymalnie nawet koło 200 km/h. Kierownicą operuję lewą stopą. Auto ma zablokowany tylny mechanizm różnicowy, dzięki temu łatwiej wchodzi w poślizg, ale żeby go zainicjować wciskam hamulec ręczny.

Czym?
Prawą stopą, hamulec ręczny to mały pedał nad pedałem gazu.

A co z biegami?
Zmieniam je prawym barkiem. Mam łopatkę na wysokości ramion, naciskam ją do przodu, albo do tyłu. Kilkanaście razy na jednym okrążeniu. Komputer obsługuje automatyczną skrzynie biegów.

Co jest w drifcie najważniejsze?
Linia przejazdu, kierowca powinien jechać płynnie bez zawahań, po trasie wyznaczonej przez sędziów. Kluczowe znaczenie mają pierwsze chwile poślizgu, gdy auto trzeba ustawić pod odpowiednim kątem, a potem nie bać się dodać gazu. Nie można spanikować i gwałtownie wciskać hamulca, bo auto poleci w kierunku, nad którym nie ma kontroli. Może się na przykład obrócić i wypaść z toru.

Od kiedy się ścigasz samochodami?
W motosporcie zakochałem się gdy poszedłem z tatą na rajd. Uwielbiałem oglądać „Szybki jak błyskawica” z Tomem Cruisem. Gdy miałem jeszcze ręce startowałem w amatorskich rajdach. Najbardziej liczył się czas, poślizgi nie były mile widziane, ale na odcinkach szutrowych wszyscy z radością się ślizgali. Uwielbiałem to.

Za co lubisz drift?
Za to że łamiemy zasady, wszystko staje na głowie. Drift łączy to, co w motosportach jest najlepsze. W wyścigach moc silników jest powoli ograniczana, a my mamy po 500, 600, a nawet 1000 KM. Jest ryk silników i dym z palonych opon. Samochód driftingowy przyspiesza w poślizgu szybciej niż uliczna wyścigówka na prostej. Gdy w drugim etapie wyścigów ścigamy się już we dwóch, to driftujemy w odległości kilkunastu centymetrów. Jest adrenalina.

A boisz się czasami?  
Jasne. Ale na ulicy jest niebezpieczniej. Na torze wiem, że jadę autem super zabezpieczonym i kilka razy sprawdzonym. Na dzień przed zawodami przechodzimy pieszo trasę, żeby sprawdzić jaki jest rodzaj asfaltu, czy są jakieś łaty, albo na przykład gdzie rano może być rosa. Potem gdy wjeżdżam w zakręt to wiem, że wszystko będzie ok.

Z jaką największą prędkością prowadziłeś auto?
300 km/H. Jechałem na autostradzie w Niemczech. Nie było ograniczenia prędkości. Do 250 nie ma szału, potem czuje się, że każdy milimetr ruchu kierownicą ma znaczenie i trzeba się pilnować. To była wyjątkowa sytuacja, bo nie szukam wrażeń na ulicy.

Na torze jest ich pewnie aż za dużo.
Na torze też często jeździmy na 80 %, bo wygrywa ten kto ma dobrą strategię i na 100 % pojedzie na przykład dopiero na ostatnim okrążeniu.

Co wydarzyło się jedenaście lat temu?
To była kompletnie kuriozalna sytuacja. Coś co nie miało prawa się zdarzyć. Jechaliśmy z kolegą na motocyklach. Skręciliśmy z obwodnicy na drogę do centrum miasta. Przejechaliśmy 300 metrów i dojeżdżaliśmy na trzecim biegu do skrzyżowania. Kobieta, która zajechała mi drogę nie zdawała sobie  sprawy z tego co robi. Podjeżdżała pod górkę drogą podporządkowaną, nie chciała się zatrzymywać i ruszać z ręcznego, więc doturlała się powolutku do skrzyżowania. Z lewej nie było nikogo, z prawej nadjeżdżał mój kolega. Pomyślała, że za nim nie ma nikogo, dodała gazu i wjechała pomiędzy nas.

Z jaką prędkością jechałeś?
70 - 80 kilometrów na godzinę. Miałem sekundy na reakcję. Próbowałem hamować, ale samochód był za blisko. W ostatniej chwili położyłem ślizgiem motocykl, żeby uniknąć zderzenia, które wysadziło by mnie z motocykla w powietrze. Motocykl delikatnie zahaczył o samochód, a ja pojechałem dalej na tyłku. Wszystko mogło się skończyć dobrze, bo nie miałem żadnych złamań ani zwichnięć, ale  piętnaście metrów dalej była stara barierka z rurek. Zasłoniłem się rękami przed uderzeniem. Momentu uderzenia nie pamiętam. Obudziłem się w szpitalu.

Bez rąk?
Jedną rękę straciłem na miejscu, a drugą mi amputowano. Lekarze tłumaczyli, że bali się, że umrę i nie było innego wyjścia. To był miejski szpital w Nowym Sączu. Nie ukrywam, że byłem zdziwiony, że nie powalczyli chociaż o uratowanie jednej ręki.

Jaka była Twoja pierwsza myśl w szpitalu?
Byłem przerażony i nie mogłem uwierzyć, że to się naprawdę stało. Myślałem, że może coś jeszcze uda się naprawić. Miałem niesprecyzowane nadzieje, że to się tak nie skończy. Ale okazało się, że będę musiał żyć bez rąk.  

Kiedy się z tym pogodziłeś?
Dość szybko. Uświadomiłem sobie, że to był czynnik losowy, na który nie miałem wpływu. Nie zagłębiałem się w rozważania, uznałem, że najwyraźniej Bóg dopuszcza do pewnych sytuacji. Czułem żal, że już nigdy nie poprowadzę auta i nie będę już mógł rysować.

Co rysowałeś?
Szkicowałem auta i projekty karoserii. Głównie takie techniczne rzeczy.

Kiedy wróciłeś do domu?
Po roku. Zderzyłem się z rzeczywistością i zacząłem się zastanawiać nad tym jakie mam możliwości. Nie mogłem otworzyć szafy i wyjąć ubrać, napisać czegoś na komputerze, naprawić auta. To było przerażające. Miałem przed sobą mur. W szpitalu ktoś mi pomagał, a teraz byłem sam. Byli rodzina i przyjaciele, ale sam musiałem zadecydować co zrobię ze swoim życiem.

Jak nauczyłeś się tego jak się ubrać, umyć?    
Dużo dał mi kontakt z Kasią Rogowiec, narciarką bez rąk. Pojawiło się światełko w tunelu. Nadzieja, że sobie poradzę, że wrócę do poprzedniego życia. Pojechałem do kliniki Hanger w Oklahomie, w której spotkałem ludzi, którzy mają bardzo duże doświadczenie w pracy z osobami po amputacjach. Oni byli moimi pierwszymi nauczycielami. Wciąż szukałem informacji o tym jak żyją ludzie bez rąk.  Położyłem na podłodze klawiaturę i myszkę, nauczyłem się obsługiwać stopą komputer. Było ciężko, kopałem i krzyczałem, że mi nie wychodzi, ale następnego dnia zaczynałem od nowa.            

Studiowałeś przed wypadkiem?
Tak. Mechanikę i budowę maszyn. Na studia wróciłem w rok po wypadku. Miałem dużo lepsze oceny, bo nie mogłem się bawić telefonem i na wykładach wszystko zapamiętywałem. Pomyślałem, że chcę mieć samochód i stać się  samodzielny. Spotkałem w Polsce i w Stanach kierowców bez rąk, którzy prowadzą auta z automatyczną skrzynią biegów. Kupiłem takie auto i po miesiącu jeżdżenia z tatą pojechałem samemu na uczelnię. Wtedy poczułem, że jakoś te sprawy się ułożą i faktycznie, udało mi się zrobić licencję i wrócić do motosportu.

A co z rysowaniem i malowaniem?
To wydawało się bezpowrotnie utracone. Zakładałem, że taka precyzja ruchów jest poza moim zasięgiem. Tymczasem trafiłem na międzynarodowe wydawnictwo VDMFK, które skupia niepełnosprawnych artystów z całego świata. Zaprosili mnie na spotkanie i pokazali ludzi, którzy malują stopą albo ustami. Pomyślałem, że też spróbuję, żeby potem nie żałować. Pierwsze obrazy były tragiczne. Drętwiała mi noga, bo malowałem na stojącej sztaludze. Ku mojemu zaskoczeniu przyjęli mnie do wydawnictwa i zacząłem dla nich malować. Wróciłem do poziomu, na którym byłem przed wypadkiem. To jest niesamowite!

Jak doprowadziłeś nogi to tak niezwykłej sprawności?
Stopy, a głównie prawa, przeszły transformację. Czują inaczej. Gdy prowadzę samochód, to jestem w stanie wyczuć każde drgnienie auta. Kiedy maluję obrazy, to robię płynne precyzyjne ruchy. Noga mi już nie drży. Mięśnie się wzmocniły i regularnie się rozciągam. Nie robię szpagatu, ale jest całkiem nieźle.

Z czego żyjesz?
Jestem artystą. Założyłem firmę, która buduje samochody sportowe i przygotowuje też moje auta do startów. Zajmuję się marketingiem sportowym, spotykam ze sponsorami, wysyłam zlecenia, wystawiam faktury, robię rzeczy, o których nawet nie marzyłem. Jestem jednym z ambasadorów projektu Avalon Extreme, prowadzę videoblog Pasja na Krawędzi, w którym rozmawiam z wyjątkowymi ludźmi o ich pasji do czterech kółek. Dzieję się.   

Jak zdobywasz fundusze?
Sponsorzy doceniają to co robię. Bez nich nie osiągnął bym tak wiele, bo to chyba najdroższy sport na świecie.

Który jesteś w Polsce?
W tym roku czternasty na siedemdziesięciu kierowców. To raczej sezon poniżej oczekiwań, bo nie mogłem rywalizować w pełnym cyklu. Dwie ostatnie rundy miałem za to dobre, bo byłem zawsze w okolicach szóstego miejsca, na sześćdziesięciu kierowców. A to dopiero pierwszy sezon, w którym korzystam z komputera do automatycznej skrzyni biegów i w pełni działającego hamulca ręcznego.  

Będziesz jeździł jeszcze szybciej?
Rozwiniemy skrzydła i będę mógł pokazać, że człowiek bez rąk może wygrywać. W lipcu na torze Lausitzring w Niemczech wygrałem pierwsze zawody w życiu. Wszyscy byli mega szczęśliwi. Jestem jedynym na świecie zawodowym kierowcą sportowym, który prowadzi stopą. Ludzie są w szoku.  


       

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun