Janusz kickboxingu

- Janusz -


To imię przywołuje z mojej przeszłości pewną postać. Spotkaliśmy się dziesięć lat temu, gdy trenowałem w klubie, który prowadził Mirek Okniński . To był pierwszy klub MMA w Warszawie i jeden z pierwszych w Polsce. Można było robić - jak to mówił Mirek - brazylijskie jiu jitsu, zapasy, MMA, albo po prostu mordobicie, które sprzedawał jako Muay Thai, a w gruncie rzeczy było to raczej K1. Byłem tak zagrzany na trenowanie, że chodziłem na ten kickboxing i jakoś się przemykałem przez ten las rąk i nóg.

Trenowało się na własną odpowiedzialność. Treningi było dość ostre, ale Mirek był roztropny i raczej nie aplikował dużej ilości sparingów, wiedząc, że błyskawicznie się porozbijamy, a on straci klientelę. Oczywiści, coś jakiś czas przychodził moment na to, żeby skrzyżować rękawice. Kilka razy było mi dość ciężko. Bo pojawiali się wciąż nowi, na prawdę różni ludzie. Obok gościa, który twierdził, ze uczy się na śpiewaka w operze stał chłop prosty, twardy jak cep. Pewnego razu pojawił się gość jak koń. Metr dziewięćdziesiąt, pewnie ze sto kilo grubych kości i mięśni. I do tego sympatyczny. Przynajmniej na początku.

Zgadaliśmy się w parę i zaczęliśmy ćwiczyć. Jeżeli drogi czytelniku nie ćwiczyłeś nigdy czegoś takiego, to wyobraź sobie, że dobrowolnie stajesz się żywym manekinem, na którym ciosy pięściami i kopnięcia ćwiczy druga osoba. Mocno. Albo nawet bardzo mocno. Tak właśnie walił Janusz. Kiedy po kilkunastu minutach poprosiłem, żeby nieco osłabił swoje strzały to był tym wręcz zbulwersowany. Ale jako to?! Oczywiście ja też moglem go okładać. Jego kości były jednak tak twarde, że moje starania nie robiły na nim żadnego wrażenia.

Tego dnia Mirek zarządził sparingi. Czyli jak zwykle mieliśmy walczyć z partnerami, z którymi przeszliśmy przez trening. Poczułem, że to koniec. Że jestem na prawdę w poważnej dupie. Ale nie mogłem odmówić. Tak się nie robi...

Stanąłem mocno defensywniej w pozycji, czując, że to kompletnie nie ma sensu. Po co startować do kogoś, kto jest świrem i może zrobić krzywdę? Robiłem co mogłem, żeby nie dać się trafić. Na szczęście tylko raz wyprowadził mocny lewy, który trafił mnie w środek czoła. Poczułem się tak, jakby wpadł rowerem na drzewo. Następnego dnia rano kręciło mi się w głowie. Potem przeczołgał mojego kumpla tak, że przez trzy chciało mu się rzygać. Spotkaliśmy się z Januszem jeszcze tylko raz na ulicy. Pod Domami Centrum przy Marszałkowskiej. Miał rękę w gipsie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Film "Krok". Historia z planu.