Rozmawiałem z Kamilem Stochem





Wywiad z Kamilem Stochem zrobiłem latem 2017 r. Zamówiła go redakcja miesięcznika "Shape", z którym przez kilka sezonów współpracowałem. Panie redaktorki powiedziały, że marzą o wywiadzie z Kamilem jeszcze zimą 2017 r., ale gdy zadzwoniłem do Polskiego Związku Narciarskiego, to pani zajmująca się mediami powiedziała, że nie ma szans, bo skoczkowi skaczą i są odcięci od dziennikarzy, mogę spróbować latem.

Wróciłem więc latem. Tym razem dostałem adres mailowy żony Kamila, napisałem i dostałem numer Kamila i po chwili zadzwoniłem. - Czy może pan zadzwonić jutro około południa? Będę jechał samochodem i porozmawiam z panem przez głośnomówiący - powiedział.
Zadzwoniłem i rozmawialiśmy przez pół godziny, do chwili, gdy powiedział: Muszę kończyć, bo dojechałem do domu.


Już wtedy Kamil Stoch był legendą. Dwukrotnym złoty medalistą Igrzysk Olimpijskich. Zdawało się, że osiągnął już wszystko, co tylko można osiągnąć w sporcie. Nic z tych rzeczy! Dziś Kamil Stoch zdobył kolejny złoty medal na Igrzyskach w Korei Południowej. Dopisując kolejny rozdział swojej niezwykłej historii. Przeczytajcie jak opowiadał mi o swoim skakaniu...

Co robią skoczkowie narciarscy latem?
Oczywiście trenują. Ludzie na ulicy i w sklepie, pytają: To co, teraz wolne? A my mieliśmy tylko tydzień przerwy. Potem zaczęły się treningi na siłowni. Jest drugi czerwca, a my jesteśmy już po czterech zgrupowaniach, z czego na dwóch skakaliśmy na skoczniach igielitowych. Z ostatniego wróciłem kilka dni temu.

Woli pan zimę czy lato?
Zimę. To ona profesjonalnie jest dla mnie najważniejsza. A lato...? Bardzo je lubię, jak wszyscy, bo jest przyjemnie, można spacerować, pływać, obcować z naturą. Ale mi niestety przez cały czas cieknie z nosa. Jestem alergikiem.

Czy można policzyć ile oddał pan skoków?
Zacząłem skakać, gdy miałem  8-9 lat. Trudno to policzyć. Na pewno kilka tysięcy. 

Nawet przy takim doświadczeniu zdarzają się błędy. Dlaczego?
Na udany skok składają się setki elementów. Nadal są takie, które mi wychodzą słabiej, i nad którymi muszę pracować. Zawodników skaczących na podobnym poziomie jest kilkunastu. Wygrywa tak naprawdę nie ten, kto skoczy najlepiej, ale ten, kto popełni najmniej błędów.

Jak jest, gdy siada się na belce?
Wtedy trzeba mieć już stuprocentową pewność siebie. Czasami brak jest tych kilku procent. Pojawia się myśl, że dziś jest gorszy dzień, że może coś nie wyjdzie, że pogoda jest nie taka,  bo np. wieje wiatr... To rozprasza i ląduje się o dziesięć metrów bliżej niż poprzednio. Czasami bywa też tak, że wszystko jest ok, a skoki nie wychodzą. I tak na prawdę nie wiadomo dlaczego.  

Co jest najważniejszym elementem skoku?
Wszystko jest ważne ale najważniejsze jest wybicie z progu. Jeżeli się je opóźni o ułamki sekund albo zrobi o pół metra za wcześnie, to skok może być nieudany.

Może?
Tak, bo jest jeszcze faza lotu. W jej trakcie jest okazja na to, żeby wyprowadzić sytuację.

Jak jest kiedy się tak leci?
Cały skok, od zjazdu do wyhamowania trwa kilkanaście sekund. Na największych mamucich skoczniach faza loty trwa góra osiem sekund. Nie ma więc czasu na kontemplację, głębsze przemyślenia i podziwianie widoków. Walczy się o najdrobniejsze detale, bo to one decydują.

Nigdy się pan nie bał?
Nie. Upadałem wiele razy. Zarówno przy lądowaniu jak i już w trakcie hamowania. Kilka było na prawdę nieprzyjemnych. Najgroźniejszy przytrafił mi się na skoczni latem,
na trawie, na moment rozkojarzyłem się w trakcie hamowania, przekoziołkowałem i uszkodziłem sobie bark. Jednak żadne z tych przeżyć nie było dla mnie traumą. Miałem świadomość tego, że podszedłem do skoku zbyt nonszelancko, bez koncentracji. Upadki nauczyły mnie respektu dla dyscypliny, którą uprawiam.

Jak skoki zmieniły w czasie pańskiej kariery?
Ten sport
ewoluuje, jest coraz więcej dobrych zawodników. Kiedy wygrywam jednego dnia, to nie mogę być pewny, że następny też będzie dobry. Muszę wkładać w rywalizację coraz więcej energii. Doszło do kilku istotnych zmian technicznych i zmieniły się przepisy bezpieczeństwa. Chodzi o to, żeby latać jak najdalej ale bezpiecznie. Skoki muszą być atrakcyjne dla widzów ale i dla nas.

Czego potrzeba, żeby dobrze skakać?
Trzeba mieć to „coś”. Proszę mnie nie pytać, co to jest, bo na prawdę nie wiem. Mówiąc krótko, to talent. Ja byłem uparty, ambitny i konsekwentny. Zawsze wyznaczałem sobie cele, bo jeżeli robi się coś bez celu, to moim zdaniem nie ma to sensu. Zawsze też miałem marzenia i wierzyłem, że będę kiedyś będę skakał na najwyższym poziomie. Dziś skoki wypełniają moje całe życie i na szczęście nigdy nie musiałem się ani przez chwilę zastanawiać nad tym, co bym robił gdybym musiał przestać je uprawiać.

A co by pan robił?
Nie mam pojęcia. Ale na pewno bym się przystosował i znalazł coś dla siebie. Tak jak wszyscy.

Jak to jest być idolem?
Staram się do tego podchodzić z dystansem. Być zawsze sobą. Otaczam się osobami, które traktują mnie jak zwykłego faceta. Wiem, że gdybym zaczął za bardzo gwiazdorzyć i odlatywać, to zostałbym sprowadzony na ziemię.

Jaki wkład w pana sukces ma żona?
Ogromny. Choć nie jest z wykształcenia psychologiem, to jest jest najlepszym psychologiem z jakim do tej pory miałem do czynienia. Ewa jest z wykształcenia pedagogiem i fotografem. Poznaliśmy się, gdy miałem 19 lat. Byłem bardzo nieśmiały i na prawdę musiałem się przełamać i bardzo postarać, żeby do niej zbliżyć. Kiedy mi się udało, to miałem poczucie, że to dla mnie coś całkiem wyjątkowego.

Był pan wrażliwym dzieciakiem, zdarzało się, że płakał pan po nieudanych skokach.   
Nadal mocno przeżywam. Nie chowam się gdzieś w zakamarkach i nie szlocham, ale zdarzają się różne momenty, gdy wygrywam lub przegrywam. Są media, kibice, jest rywalizacja. Jest duża presja. Dlatego potrzebny jest moment, w którym emocji mogą znaleźć ujście.

Jak się pan przygotowuje mentalnie do zawodów?
Mam swoje rytuały. W gruncie rzeczy wygrywa się głową. Dlatego najważniejsza rozgrzewka odbywa się nierzadko na poziomie psychiki.

Jak to się stało, że trafił pan do skoków narciarskich?
To przyszło samo. Mieszkałem w górach, więc tak jak wszyscy w koło zacząłem jeździć na nartach. Potem w miejscowości, w której mieszkałem powstała sekcja skoków. Zapisałem się, żeby spróbować jak to jest. Okazało się, że sprawia mi to przyjemność i poszedłem do szkoły sportowej w Zakopanym. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Nie miałem też poczucia, że muszę to robić. Dziś wiem, że nic nie muszę. Sam sobie wyznaczam cele, które chcę osiągnąć.

Osiągnął pan w swojej dyscyplinie ogromnie dużo.
Zawsze jest jeszcze coś, co można osiągnąć. Chcę skakać, bo lubię to robić i ogromną przyjemność sprawia mi robienie tego na najwyższym poziomie. Chcę dawać radość ludziom, którzy nas obserwują.  





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Film "Krok". Historia z planu.