Historia Kapeli Czerniakowskiej. Opowiada Andrzej Ślusarz.


Historia Kapeli Czerniakowskiej

Opowiada Andrzej Ślusarz, ostatni żyjący członek "złotego" składu. 

Autor: Alex Kłoś

Kapela Czerniakowska przeszła do historii, gdy w sierpniu 2018 roku zmarł prowadzący ją od kilkunastu lat bandżolista i wokalista Sylwester Kozera. Co ważne, od dawna poza Kozerą nie grał w Kapeli żaden z członków składu, w którym zespół nagrał trzy złote płyty. Ostatnim żyjącym muzykiem z tamtych czasów jest Andrzej Ślusarz, który grał na
akordeonie przez pierwsze 25 lat. Ma 70 lat i od dawna po instrument sięga już tylko dla przyjemności, nagrywając od czasu do czasu piosenkę, którą wrzuca na You Tube.  


 

Jak się zaczęła ta historia?
Andrzej Ślusarz: Mieszkaliśmy wszyscy koło siebie na Sielcach. Stasiek mieszkał na Hołówki, a Sylwek na rogu Gagarina i Podchorążych. Ja na Iwickiej. Moja mama była rodowitą warszawianką, a tata mieszkał w Stolicy od czternastego roku życia. Dostaliśmy mieszkanie w bloku postawionym zaraz po wojnie. Pamiętam, że przy budowie pracowali niemieccy jeńcy, którzy mieszkali w parterowych barakach przy ul. Podchorążych. Sylwek mieszkał też w bloku z czasów Bieruta, a Stasiek w jeszcze przedwojennym. Piosenki andrusowskie, albo jak kto woli warszawskie zacząłem grać na akordeonie i śpiewać już w podstawówce. Mój kolega, Tomek Stapowicz - później był naszym akustykiem i nie wrócił z trasy w USA - powiedział, że zna chłopaka, który gra na gitarze. Zasugerował, że moglibyśmy zagrać razem. Tak poznałem Staśka, który lubił ckliwe, sentymentalne piosenki.
Jak nauczyłeś się grać na akordeonie?
Skończyłem studium muzyczne im. Wieniawskiego.
A dlaczego zainteresowałeś się piosenkami andrusowskimi?
Bo chciałem wiedzieć gdzie mieszkam, a mieszkałem na Czerniakowie.
I z Czerniakowa był Stanisław Grzesiuk.
Grzesiuk jeszcze wtedy nie był znany. Ludzie w koło śpiewali i grali te piosenki na gitarach. Słychać było też na co dzień gwarę. Gdy spotkałem kogoś, kto tak mówi, pytałem o te słowa. W ósmej klasie zacząłem je spisywać i w dwa lata zapełnił się gruby brulion, w którym zebrałem słownik gwary. Pożyczyłem go potem Sylwkowi, i niestety zaginął w mrokach dziejów, ale wiele z tego pamiętam. „Potrzebuję troche szmelcu, czy szanowna pani może mi zamienić tego motyla?”. A jak miałem “barówe w dolinie, to już sztolc byłem” i cała ferajna z podwórka chciała się ze mną kumplować. Jedną z piosenek “Ballada o włamywaczu” okrasiłem gwarą przez co nabrała innego wymiaru
Od czego zaczęło się wspólne granie ze Staśkiem?
Od grania na weselach. Grał na gitarze, a potem się okazało, że gra też na cyji, czyli  akordeonie. Ja na początku szkoły średniej nauczyłem się grać też na saksofonie i klarnecie. Mogliśmy się więc zamieniać, co było ważne, bo na weselach graliśmy nieraz prawie całą dobę. Raz jeden facio posadził nas na gołębniku i powiedział „grajcie głośno i daleko”. Nie powiem, wesele było udane i dobrze zorganizowane. Jak ktoś był za bardzo “kirnięty” odwozili go rikszą na spanie gdzieś w stodole. Ale jeden trzy razy wracał. Kociuma jak cholera. Na wichurze jednej latarni nie było. Nawet  łysy nie kapował na wierchówie, A on, trafił... Bo graliśmy „głośno i daleko”! Po muzyce doszedł
Jak Stasiek nauczył się grać?
Był samoukiem, nie znał nut, grał ze słuchu. Jak usłyszał na płycie jakieś tango, w którym była ciekawa instrumentalna zagrywka, to słuchał w kółko i próbował to zagrać, aż wyćwiczył to tak, że brzmiało jak na płycie.
Kto grał lepiej na akordeonie, Stasiek czy Ty?
Nie rywalizowaliśmy w ten sposób. To były proste rytmiczne piosenki, do tańca. Stasiek był ambitny i opracował kilka popisowych numerów. Sprawdzianem była estrada. Oceniała nas publiczność.
Jak powiększył się skład?
Stasiek spotkał na obozie harcerskim chłopaka grającego na skrzypcach. To był Krzysztof Popielarz, który mieszkał na Pradze Południe. Pojechaliśmy do niego, dogadaliśmy się i wpadł do nas kilka razy na Czerniaków, a potem zaczęliśmy grać na imprezach we trójkę.
Jak pojawił się Sylwester Kozera?
Stasiek z Sylwkiem znali się z podwórka, mieszkali praktycznie przez płot. Sylwek był starszy ode mnie o dwa lata, a od Staśka o trzy. Stasiek powiedział, że Sylwek do nas dołączy i czekaliśmy aż wyjdzie z wojska. Sylwek grał na gitarze, klarnecie i zaczynał grać na banjo. Wyszedł w 68 r. i poszedł do pracy w Warszawskim Zakładzie Mechanicznym, w którym zresztą wkrótce prawie stracił palec. Zaczęliśmy grać we czterech na weselach. Trenowaliśmy zwykle w moim 21 metrowym mieszkaniu, utrudniając życie żonie, synkowi i sąsiadom.
Kiedy pojawiła się nazwa - Kapela Czerniakowska?
Ktoś nas zobaczył na weselu i powiedział w telewizji, że jesteśmy dobrzy. Zadzwonił do nas kierownik muzyczny programu telewizyjnego i zapytał czy zagramy „Bal na Gnojnej”. Powiedzieliśmy, że pewnie, a on przyszedł do mnie nas przesłuchać. Zagraliśmy w telewizji i wszystko ruszyło. Zaczęliśmy współpracę z firmą Estrada i granie w kawiarni Uśmiech przy MDM. Imprez było coraz więcej i rzuciłem pracę na etacie. Nazwa Kapela Czerniakowska pojawiła się sama. Nie wiem kto ją wymyślił. Pewnego dnia zobaczyliśmy taki napis na afiszu.

Jak powstał wasz repertuar?
Dwie piosenki wzięliśmy od Orkiestry z Chmielnej. „Cyk Walenty” i „Augusta jest tłusta”. Reszta była wygrzebana własnymi siłami. Ja zebrałem materiał na dwie pierwsze płyty. Praktycznie sam, bo żadnego z kolegów takie poszukiwania nie interesowały.
Jak szukałeś piosenek?
Gdy graliśmy na weselach, to ludzie czasami śpiewali piosenki, które pamiętali z młodości. Umówiłem się, przychodziłem z magnetofonem i nagrywałem melodię, a potem robiłem aranż. Tak znalazłem na przykład „Zabawę u maglarki”. Poza tym szperałem w Bibliotece Narodowej i udało mi się tam zdobyć mnóstwo tekstów, do których zrobiliśmy muzykę. Na tekście było napisane: „na melodię Gramofon”, ale jako że piosenka była z początku wieku, to po 60 latach już nikt nie pamiętał melodii .
Jaki był podział ról w Kapeli?
Umówiliśmy się tak, że Stasiek był kierownikiem artystycznym, czyli menadżerem, a ja kierownikiem muzycznym. On załatwiał sesje nagraniowe. Jak pojawiła się okazja, to wchodziliśmy do studia i nagrywaliśmy na setkę.
Wasze pierwsze nagrania zostały spiratowane od razu po sesji.
W tamtych czasach bardzo popularne były pocztówki dźwiękowe. Zgłosił się do nas znany dziennikarz radiowy, nazwisko przemilczę, który zaproponował sesję nagraniową w Polskim Radiu. Powiedział, że utwory zostaną zaprezentowane w jego audycji. Nagraliśmy i nic, cisza. Tłumaczył, że jeszcze nie może nas puścić. Tymczasem Stasiek, który mieszkał już u żony na Brzeskiej, znalazł na Bazarze Różyckiego pocztówkę dźwiękową z nagraniem z tej sesji. Zrobił się skandal. Dziennikarz od razu puścił nasze wszystkie nagrania i stwierdził, że najwyraźniej ktoś sobie nagrał te piosenki z radia. Stasiek wyciągnął potem jakieś pieniądze od producentów tych pocztówek.
A potem były trzy długogrające płyty, które pokryły się złotem. Jaki smak miała wasza kariera?
Gdybym dziś miał jeszcze raz możliwość wyboru, to bym sobie darował. Telefon potrafił zadzwonić o trzeciej nad ranem: za chwilę będzie autobus, zbieramy ekipę, bo trzeba dać koncert w Jabłonnie, wiecie, towarzysze bardzo chcą. Przyjeżdżamy na miejsce. Pełen autobus ludzi, a tam kilku pijanych facetów czeka. Ale nie można było odmówić. Wszystko było podporządkowane graniu. Ciągle w pracy, zero urlopu.
Alkohol?
Muzycy estradowi pili, żeby odreagować napięcie, zmęczenie psychiczne. Graliśmy czasami sześć koncertów dziennie. Dochodziło do tego, że nie wiedziałem gdzie jestem i która jest godzina. Kiedyś skrzypek zagrał wstęp do „Piosenki o mojej Warszawie”, a potem zaczął grać coś innego. Byliśmy przemęczeni.
Dziewczyny?
Mnóstwo! Ale...na widowni. Czasami przyszły po autograf do garderoby. Po koncercie od razu na następny, albo spać do hotelu. Nikt z nas nie gwiazdorzył, choć graliśmy obok największych gwiazd.
Dużo zarabiałeś grając w kapeli?
Maksymalny próg podatkowy w latach 70. w PRL wynosił 144 tysiące złotych. Ja przyniosłem do urzędu skarbowego zaświadczenie na 366 tysięcy. Urzędnicy aż się wychylili zza ściany, żeby zobaczyć kto zarobił taką kasę, więc chyba było to dużo.

Znalezione obrazy dla zapytania kapela czerniakowska

Ustawiłeś się?
Kupiłem mieszkanie i samochód. Dużego Fiata. Stasiek i Sylwek mieli maluchy. Czasy były takie, że nie można było nic kupić, bo nic nie było. Odkładałem więc pieniądze na przyszłość, na jakieś porządne meble, a potem się okazało, że kupiłem za to dywan, bo kasę zżarła inflacja.
Ubieraliście się na co dzień w kraciaste kaszkiety?
Nie. To były sceniczne kostiumy. Nikt się już tak wtedy na Czerniakowie nie ubierał. Ludność się wymieszała. Pobudowali nowe bloki, całe osiedla.
Czy czuliście się pupilami systemu. Czy graliście na jakiś specjalnych imprezach dla partyjnych notabli?
Było trochę takich imprez. Właśnie w Jabłonnie, czy w restauracji w Wilanowie. Ale tak ogólnie, to nie czuliśmy się szczególnie wyróżnieni przez system. Wydaje mi się, że powodzenie, ilość imprez była efektem doborze dobranego repertuaru. Stasiek, jak już wcześniej powiedziałem śpiewał piosenki sentymentalne, ja wybierałem te tryskające przysłowiowym warszawskim humorem, charakterystyczne dla Warszawy i Czerniakowa. Nie wykorzystaliśmy naszych znajomości. Kiedy byliśmy we Francji zaproszeni na święto gazety „Humanite” (coś w rodzaju „Trybuny Ludu”) poznaliśmy tam fantastycznego człowieka, który się nazywał Emi Ważny. Faktycznie był ważny. Był szefem związku zawodowego CGT na całą północną Francję i ...krajanem i przyjacielem Edwarda Gierka. Polecił abyśmy zwrócili się do prezesa TVP,  Macieja Szczepańskiego, powołali się na niego, a ten nam niczego nie odmówi. Wejście było mocne, ale nie skorzystaliśmy. Bo po co?  
Jak wspominasz granie na świętach „Trybuny Ludu”?
Było dużo imprez. Jeździliśmy od estrady, do estrady. Z dzielnicy, na dzielnicę. Coś się działo to i publika dopisywała. Może nie tylko z okazji występów, ale również bo można było kupić coś, czego nie było na co dzień w sklepach. Byłem świadkiem, jak klient zapłacił za 100 gramową porcję kiełbasy na gorąco i uparł się, że ekspedientka ma mu zważyć porcję po zagotowaniu. Nie działały na niego żadne argumenty. Po zagotowaniu kiełbasa napęczniała i na wadze zapunktowała 125 gramów. Ekspedientka odcięła nadmiar i zjadła go przy kliencie.
Jakie konsekwencje dla Was miało wprowadzenie stanu wojennego?
13 grudnia wszyscy pojawiliśmy się w studiu nagraniowym na Malczewskiego, żeby nagrać muzykę do trzeciego filmu z naszymi piosenkami. Jeden nazywał się „Piosenki z mojej dzielnicy”, a drugi „Wycieczka na Pragę”. Mieliśmy zrobić „Wesele na Woli”. Przygotowaliśmy fajne piosenki, różne gagi i bardzo liczyliśmy na ten film. Kiedy przyjechaliśmy do studia wojsko już schodziło z góry. Nie wpuścili nas. Potem już tego nie nagraliśmy, bo nie było pieniędzy.
Co przyniosły lata 80.?
W maju 1982 r. jako pierwszy polski zespół po wprowadzeniu stanu wojennego zagraliśmy w Stanach. To był nasz drugi wyjazd do Ameryki. Powitanie było gorzkie, potraktowano nas jako kolaborantów. Był bojkot. Z głośników leciały teksty o tym, żeby nie przychodzić na imprezy. Impresario jednak zarobił, bo nie narzekał. To była nasza ostatnia wspólna robota ze Staśkiem, która zamykała 25 lat wspólnej pracy.
Jak wyglądała relacja Twoja i Staśka?
Ja i Stasiek nieustannie się spieraliśmy, bo on chciał żebyśmy grali więcej smętnych przedwojennych tang, a ja byłem za tym, żebyśmy robili coś pomiędzy Orkiestrą z Chmielnej i Grzesiukiem.
Dlaczego rozstaliście się ze Staśkiem Wielankiem?
Przede wszystkim przez brak wypoczynku. Po trasie w Stanach umówiliśmy się, że zrobimy sobie przerwę. Stasiek się zgodził, ale po kilku dniach pojawił się z informacją, że są do zagrania imprezy. Ustaliliśmy, że nie chcemy już wracać do pracy. Na to Stasiek mnie zwolnił, a reszta powiedziała że nie chcą z nim dalej pracować.
Jak myślisz o co tak naprawdę poszło?
Stasiek nie czuł gitary. Gitara przy takich piosenkach wymagała pełnego uderzenia, a on nie miał tego ciosu.W studiu jeżeli gitara była zaaranżowana, albo trzeba było ją podkreślić, czyli zagrać mocniej, albo bardziej technicznie, to grał Sylwek. Stasiek chciał grać na akordeonie, ale nie powiedział tego wprost tylko wybrał wojnę podjazdową.
A gdyby powiedział to, co?
To oddałbym mu akordeon. Mogłem nauczyć się grać na gitarze. Myślę że wystarczyłby miesiąc, bo grałem już trochę na gitarze klasycznej, dla siebie.
A tak zaczęły grać dwie Kapele Czerniakowskie. Wasza i Staśka.
Stasiek wziął nauczycieli muzyki ze szkoły na Bednarskiej, a my Wieśka Kiełczykowskiego, który śpiewał bardzo podobnie do Staśka.
Stasiek był świetnym wokalistą.
Mnie osobiście na dłuższą metę tembr jego głosu przeszkadzał. Ale trzeba przyznać, że śpiewał w warszawskim stylu, manierą podobną do Grzesiuka.
Jak weszliście sobie w drogę?
On grał ze swoimi, my z Wieśkiem, aż pojawił się problem, bo gdzie nie przyjechaliśmy, to słyszeliśmy, że była już Kapela Czerniakowska i z sali było słychać głosy: grajcie „Czarną Mańkę”. Gdzie jest “Felek Zdankiewicz”?
Stasiek stworzył własny program?
A ludzie chcieli, żebyśmy my go grali. Stwierdziliśmy, że musimy sprawę rozwiązać w sądzie. Proces trwał pięć lat. W końcu przyjechałem na sprawę i słyszę jak rozmawiają ze sobą adwokaci: Kończymy? - Kończymy. Nazwa została przy nas, a zespół Staśka zmienił nazwę na Kapela Warszawska.
Stasiek odniósł duży sukces i artystyczny i komercyjny, nagrał wiele płyty, w tym dwie ze swoimi autorskimi piosenkani. A wy się rozpadliście, dlaczego?
Znów się pojawił problem przepracowania. Jeździliśmy ciągle po trasach i chociaż cel był szczytny - zbieraliśmy na Pomnik Powstania Warszawskiego - gdy wchodziłem do domu, to rzucałem akordeon w kąt. Nie chciałem nawet na niego patrzeć. Na koncertach wszyscy byli apatyczni, po prostu nieobecni. Każdy miał swoje pół litra wódki. Pili do rana, spali do pierwszej.
A Ty?
Ja nie piłem. Po koncercie szedłem na spacer. Powiedziałem w końcu do Sylwka, że nie możemy się tak eksploatować. Powinniśmy pomyśleć o jakiś nagraniach, filmie, audycji, a nie tylko grać w kółko koncerty.
To był już wtedy szefem?
Tak. Ale jeszcze nie śpiewał. Śpiewaliśmy razem z Wieśkiem Kiełczykowskim.
Jaki był Sylwek?
Był bardzo utalentowym dużym muzykiem, ale w życiu nie czuł odpowiedzialności za siebie, a tym bardziej za nas. Np. umówiłem spotkanie z kontrahentem, a on potrafił nie przyjść. Taki miał charakter. Trudny charakter, jak każdy artysta.
Był za bardzo pracowity i wytrwały.
To fakt. Ale gdy przyszedł 89 rok, to rynek zamarł. Musiałem wyżywić rodzinę i poszedłem do normalnej pracy, Otworzyłem firmę w branży elektronicznej. Elektronika, komputery to moja druga pasja. Kiedy na początku lat 90. zaczęli znów do mnie dzwonić ludzie z propozycjami imprez, to zadzwoniłem do Sylwka i powiedziałem, że może warto reaktywować zespół. Odpowiedział, że do mnie przyjdzie i porozmawiamy. Czekałem 20 lat. Nie przyszedł.
Grał na gitarze i śpiewał w Orkiestrze z Chmielnej, w przejściu podziemnym przy rotundzie. Chciał reaktywować Kapelę Czerniakowską, ale w nowym składzie.
Myślę, że miał swoją koncepcję i nie byłem mu potrzebny. Kilka razy zadzwoniłem, ale nie chciał ze mną już grać.
Zaczął śpiewać i reaktywował Kapelę Czerniakowską z młodymi muzykami i ze swoim synem Jarkiem, który grał na bębnie.
W nowym składzie zrobił  teledysk “Nasz kumpel Felek” i teledyski z raperami z WWO „Pierwszy Sierpnia” i "Poczekalnia dusz", kapela zagrała też w filmie dokumentalnym Grzesiuk, chłopak z ferajny. Grali bardzo fajnie, ale miałem żal, bo zgodnie z wyrokiem sądu ja także miałem prawo do nazwy, a on nie zapytał czy się zgadzam, żeby ją wykorzystywał.

Znalezione obrazy dla zapytania kapela czerniakowska


Kapeli szło coraz lepiej i nagle w tajemniczych okolicznościach zginął Jarek.
Potworny cios.
Ale Sylwek się nie poddał, Kapela Czerniakowska grała dakej, on sam grał z młodymi ludźmi z grupy teatralnej Warszawiaki. Pod koniec życia był już legendą, mówili o nim, że jest „drugim Grzesiukiem”. A co z Tobą, grasz?
Gram z przyzwyczajenia i prywatnie dla przyjaciół. Nie każdy utalentowany człowiek ma swoje pięć minut w świetle reflektorów, ale kiedy już trafi mu się to szczęście, powinien je jak najlepiej wykorzystać. Czuję, że wykorzystałem swoje pięć minut.






Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun