Wspomnienie o grungowych czasach



- Wstępując w próżnię -


To było w czasach grungu. Mój ziom Andrzej Mazurowski dostał posadę wokalisty w kapeli Ahimsa. Młodym i utalentowanym składzie grającym hard rocka, noise i hard core. Grali mocno i melodyjnie, linie wokalu wymyślił poprzedni wokalista Cezary Szostek.

Najzdolniejszy z tej kapeli był gitarzysta Paweł Krawczyk "Gruby". Przemiły gość, który wymyślał świetne riffy, intrygujące, nieparzyste, często na gitarze przestrojonej do D. W kilka lat potem zaczął grać w Hey i został partnerem Kasi Nosowskiej. Jednak w momencie, o którym piszę Gruby i reszta Ahimsy zaczęli dopiero co grać w Houk, po tym jak Darek Malejonek wyrzucił z Houku Sadka, Tadka, Falę i zastąpił ich właśnie chłopakami z Ahimsy. Oficjalnie Sadek sam odszedł, ale prawda 
była bardziej skomplikowana. Otóż po koncercie Kobonga, czyli kolejnego bandu Roberta zapytałem go o to dlaczego odszedł z Houk. Staliśmy na dworze, przy drzwiach wejściowych do kina Elektronik, w którym zagrał Kobong. Robert jasno zakomunikował, że opuścił Houk przez Darka.
Frontmen stworzył słabą atmosferę i kręcił z kasą. No ale wracając, do Grubego, to ten sprawnie      
nauczył się grać gitary Sadka i z dużym czujem zaczął tworzyć riffy w stylu Bad Brains, czyli kapeli wówczas dla Darka bodaj najważniejszej.


Dzięki Andrzejowi poznałem Ahimsę i trochę się z nimi pokręciłem tu i tam. Pewnego wieczoru siedzieliśmy z dwoma gitarami przy ognisku. To było na Cyplu Czerniakowskim. Kiedy? Stawiam na lato 94 roku. Była Ahimsa, Darek i kilka znajomych osób. Darek śpiewał i grał swoje rzeczy. Ja też.
Gruby natomiast zagrał "Wild Flower" The Cult i "Outshined" Soundgarden. Brzmiał świetnie! Powiedział: A to jest najdłuższy riff Black Sabbath i zagrał pierwszy riff z "Into The Void". Te jego granie zrobiło na mnie wrażenie, pamiętam jakby to było wczoraj.

"Into The Void" to była jazda wręcz obowiązkowa dla kapel z tamtych czasów. Ten numer nagrało m.in. Soundgarden, Kyuss, Melvins, Corrosion of Conformity, Monster Magnet i Nine Inch Nails. To ulubiony numer Black Sabbath w rankingu Jamesa Hetfielda i jeden z ulubionych riffów Edwarda Van Halena. "W próżnie" to ostatnia piosenka na "Master of Reality", trzecim albumie Black Sabbath wydanym w  1971 roku. To był szczególny moment, bo przed chwilą skończyła się z hukiem i piskiem epoka Flower Power.

Na zgliszczach hipiserki rodziło się nowe. Za oceanem postrachem scen stało się protopunkowe The Stooges z całkiem nieprawdopodobnym Iggy Popem. W Anglii Black Sabbath tworzyło fundament pod heavy metal. Nazwę wzięli z horroru, który był w programie kina na przeciwko którego mieli swoją salę prób. Zaczęli od bluesa, ale potem zaczęli eksperymentować. Grali nisko, ciężko i mrocznie. To była muzyka z horroru, opowieść o świecie zbombardowanym atomowymi bombami.

Echo początku lat 70. wróciło w latach 90., dając życie muzyce grunge. Grunge był jak dotąd ostatnim wielkim rozdziałem historii rocka. To była nie tylko muzyka, ale także moda. Ostatnia rockowa moda. Dziś rock trzyma się świetnie, ale to co robią współcześni rockmani nie porusza płyt tektonicznych pop kultury.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Apaszem Stasiek był. Opowieść o Staśku Wielanku

Exit. Historia o klubie na przedmieściach

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun