Niezwykłe przypadki boksera Rafała Jackiewicza



Autor: Alex Kłoś 

Listopad 2019. Piątek, 9 rano. O tej porze w Knockout Gym jest tylko kilka osób i jak na to miejsce panują
spokój i cisza. Po południu klub wypełnia łoskot, ludzie trenują w grupie albo walą z
zapamiętaniem w worki. Na ringu w drugiej sali treningowej często widać Zbigniewa Raubo.
Legendarny trener trzyma na rękach tarcze, które wystawia na uderzenia kogoś kto z nim
akurat ćwiczy. Teraz na ringu jest Rafał Jackiewicz, który sparuje ze swoim uczniem Kamilem.
Rafał prowadzi w nokaucie treningi i przygotowuje się do swoich walk. Ma 42 lata i jego ręce
znaczą w polskim boksie wiele. Kiedyś równie cenne były w sportach walki także jego nogi.
Fajterską karierę rozpoczął w lutym 1993 roku na mistrzostwach polski All Style Karate. Pod
tą nazwą krył się tak na prawdę kick boxing. Rafał był wtedy trzeci. W kick boxingu walczył do
2002 roku zdobywając dwukrotnie pierwsze miejsce w Pucharze Świata i trzecie miejsce w
mistrzostwach europy.  Jest w tym sporcie czarnym pasem. Jednak prawdziwą sławę i
pieniądze przyniósł mu boks. Był w nim mistrzem polski, mistrzem unii europejskiej,
trzykrotnym mistrzem europy, mistrzem świata federacji IBC i pretendent do pasa federacji
IBF. Rafał jest jednym z najbardziej doświadczonych polskich bokserów. Jest na przykład
rekordzistą kraju w ilości przeboksowanych rund w zawodowym boskie. Mam już ich za sobą
531. A teraz szykuje się kolejnego przesunięcia limitów. 14 grudnia na organizowanej przez
siebie gali w Żyrardowie stoczy trzy pojedynki. Pierwszy w boksie, drugi w kick boxingu, a
trzeci w mma. To nie koniec jego kreatywności, bo żyrardowska gala, to początek projektu
Jeb 3. Oznacza to jak tłumaczy: jeb do sześcianu, czyli nowy wynalazek, walkę jeden na
jednego, ale w trzech formułach. Pierwsza runda w boksie, druga w kickboxingu, a trzecia
mma. Poza tym ma być  klasycznie, czyli runda ma 3 minuty, a przerwa półtorej. Jeb to
szersza koncepcja, jedną z jej części jest napój energetyczny sprzedawany z automatów, na
których ekranach widać Rafała wygłaszającego „mongolską teorię”. że przeszedł przez setki
ulicznych bójek i walka sportowych zdradza tylko zniekształcony nos. Poza tym przypomina
raczej rapera. Gada jak najęty i co chwila żartuje. Zero zamulenia.

Dziewięć treningów tygodniowo
Rafał i Kamil są zabezpieczeni bokserskimi kaskami. Poza tym dodatkowo miarkują siłę
uderzeń w głowę, nie oszczędzając za to korpusów. Kamil jest wyższy. Boksuje pięć i pół
roku, prowadzi firmę zajmującą się energią odnawialną. Trenuje dwa, trzy razy w tygodniu na
treningach indywidualnych z Rafałem. To kosztuje, ale jak widać opłaca się, bo Kamil całkiem
nieźle daje radę. Dla Rafała sparing z podopiecznym to biznes i trochę ruchu. Choć spływa z
niego strumieniami pot to tylko macha ręką i mówi, że sam rozruch przed profesjonalnym
treningiem jest cięższy od sparingu z amatorem. Kiedy na horyzoncie pojawia się walka to
treningi są dziewięć razy w tygodniu. Trzy razy sparingi, trzy razy siłownia, trzy razy bieganie,
a do tego tarcze i worki. Dziś to tylko igraszka. - Nie spać! Napierdalać! Mocniej! O tak!
Dobrze! - pokrzykuje Rafał do Kamila. W ringu czuje się jak ryba w wodzie. W stu procentach
panuje nad sytuacją. Prowadzony przez doświadczenie i instynkt bezbłędnie schodzi z linii
ciosu, odchyla się w tył przed prostymi, szybko blokuje sierpy. Gdy jest w bezpiecznej
odległości, to jego ułożone w gardę ręce są na wysokości piersi, gdy bliżej Kamila, to prawa
ręka dotyka szczęki, a lewa wysunięta jest nieco do przodu. Momentami obie pięści są na
wysokości czoła, tak jakby sygnalizując sparingpartnerowi, że dobrze pilnuje głowy. Chętnie
wchodzi też w półdystans, trzyma wtedy  podwójną gardę i po zainkasowaniu kilku uderzeń
od razu oddaje ostrymi sierpami. Albo inna sytuacja: stoi w dystansie i wyprowadza lewy
prosty na brzuch, a potem prawy sierpowy na głowę. Runda za rundą. Sypią się ciosy, lecą
razy, dostają obaj.  W pewnej chwili trafia Kamila w wątrobę, ale on choć krzywi się, to
walczy dalej. W końcu ostry sygnał zegara kończy ostatnie starcie. Przeleciało bite sześć kół.
Tak się mówiło przed wojną na bokserskie rundy. Kamil siada mokry na krześle i dyszy niczym
pies. Rafał zajmuje miejsce na gigantycznej oponie leżącej obok ringu. Skupiony na ekranie
smartfona odpisuje na esemesy. Opona jest tu po to, żeby walić w nią dziesięciokilowym
młotem i tym sposobem budować siłę siłą i wydolnością. Rafał nie musi już zbytnio pracować
ani nad jednym, ani nad drugim. Teraz szlifuje już tylko technikę.

Jak w „Krwawym sporcie”
Przyglądając się temu jak trenują prawdziwi sportowcy obijam leniwie jedne z worków.
Nagle czuję na sobie dotyk czyjegoś spojrzenia. - Tu będziesz następny - to Rafał pokazuje na
mnie palcem. Ten gest przypomina scenę z legendarnego „Krwawego Sportu”, pierwszego
hitu Jean Claude Van Damma. Tam też pokazywali tak na siebie, a potem lała się krew, albo
było jeszcze gorzej. - Rafał, no co ty? - próbuje obrócić wszystko w żart. Przyszedłem tu dziś,
żeby pogadać o jego projekcie, a nie po to, żeby dać sobie obić twarz. Rozkładam ręce i
uśmiecham się przepraszająco. 
- Masz kask i szczękę? - Rafał nie przyjmuje mojej odmowy. Robi mi się gorąco.   
- Mam - odpowiadam, bo na swoje nieszczęście zapakowałem do torby komplet
bokserskiego sprzętu.
- Spróbujesz jak to jest naprawdę. Bo worek nie oddaje - mówi Rafał.
Znowu zalatuje mi to kinem. Tym razem „Wejściem smoka”, w którym Bruce Lee powiedział
do rozbijającego mu przed nosem deski O’hary, że one nie oddają.  
- Dawaj. Jedna runda - wyszczerza się w uśmiechu Rafał. Bawi go to, a mnie nie za bardzo.
Gdyby nie to, że wszyscy już patrzą na mnie z zainteresowaniem, to powiedziałbym, że
muszę lecieć na lotnisko, bo mam samolot do Bydgoszczy. Albo coś w tym stylu. Ale niestety,
jest już za późno. Wpadłem.  Trzeba wejść na ring.  

Bokser od podstawówki
Znamy się z Rafałem nie od dziś. Wiem, że tłuc na pięści zaczął się od pierwszej klasy szkoły
podstawowej numer 3 w Mińsku Mazowieckim. Dziś chodzi do niej jego córka, a Rafał
jest w tym mieście gwiazdą. - Miałem dziesiątki solówek i żadnej nie przegrałem - podkreśla.
Solówki odbywały się przy boisku, za śmietnikiem i za szkołą. Nie można było kopać leżącego,
przewracać i siadać na przeciwniku. Wystarczyło rozbić nos albo wargę. - Robię do dziś to, co
wtedy zacząłem - mówi Rafał. Zasadniczym impulsem, który wpłynął na jego życie było kino
karate. Oglądając filmu zapragnął kopać tak jak ich bohaterowie. Starszy brat trochę
trenował karate. Z grubego zielonego płótna zrobił worek, do którego nasypał trocin.
- Oglądałem na wideo walki Marka Piotrowskiego. Nagrałem sobie na 180 minutową kasetę VHS sceny walk z filmów. Leciały ciurkiem, a ja powtarzałem ruchy aktorów - tłumaczy. Najważniejszy był Jean Claude Van Damme. On kopał najładniej. Rafał ćwicząc w pocie czoła nauczył się kopać jego wszystkie obrotówki. Po
podstawówce była zawodówka, a potem zaszumiało mu w głowie i zaczęły się dyskoteki,
zabawy i rozrabianie. Piwo, wino i wódka. Kiedy pojawił się joint też nie odmawiał. Do tego
wszystkiego kick boxing i solówki. Ciągle coś się działo. Nogi Rafała fruwały tak wysoko i
szybko, że przeciwnicy w ulicznych bójkach nie wiedzieli jak się do niego dobrać. Zdobył na
mieście szacunek. Z trzema kolegami założyli bar Fantom. Było jak w kinie. W 2000 roku
pojawili się w nim po haracz lokalni gangsterzy związania z grupą warszawską. Rafał
odmówił. Wrócili następnego dnia dwoma samochodami. Dostał kastetem w tył głowy 
i wywieźli go do domu w lesie. Był środek zimy, siarczysty mróz. - Związali mi ręce i nogi. Dali koc, żeby nie zamarzł, bo domek był nieogrzewany. Pod kocem się rozwiązałem, a gdy pilnujący mnie chłopak przysnął,
wziąłem  jego kurtkę i wyszedłem. On się obudził się, ale wiedział kim jestem i nie kiwnął
nawet palcem. Dziś siedzi za gangsterkę - mówi Rafał. Powiedział wtedy policji, która go już
poszukiwała, że to był tylko żart, który zrobili mu koledzy po to, żeby wywabić go z miasta na
imprezę. Ostatnią solówkę miał kilkanaście lat temu. - Jakoś tak w 2000 roku w solówkach
skończyły się zasady. W ogóle zmieniło się wtedy podejście ludzi do siebie - mówi Rafał 

Strzały po żebrach 
Prawdę mówiąc, to ja już dobrze wiem jak to jest tłuc się w rękawicach. Jednak jak dotąd
nigdy nie stanąłem przed takim zawodnikiem. Jasne jest, że jestem na jego łasce i mam tylko
nadzieję, że nie będzie bił za mocno. Przeciskam się przez liny i staję na ringu. Każdy
powinien się przekonać jak to jest, bo to uczucie nieporównywalne do niczego. Powietrze
przecina ostry dźwięk bokserskiego zegara.  - No śmiało! Uderzaj! - dopinguje Rafał. Próbuję
trafić go lewym, ale moja rękawica ląduje na jego gardzie. On za to trafia. Po zaliczeniu kilku
uderzeń w głowę robię się jeszcze bardziej ostrożny. Kiedy zbliża się to odpycham go. - Nie
wolno odpychać! - krzyczy. To co mam robić? Kopać się z koniem? Uciekam po ringu i blokuję
jak potrafię. W końcu zamyka mnie w narożniku i wtedy inkasuję kilka solidnych uderzeń w
korpus i sierpowy w głowę. Jest słabo, bo nie dość, że dostaję manto, to od tej szamotaniny
już zaczyna mi brakować powietrza. A to dopiero połowa balu! Rafał obija mnie spokojnie i
metodycznie. Na szczęście delikatnie. Tak jakby stukał łyżeczką w filiżankę z porcelany.  Za
chwilę jestem znów w narożniku. Zasłaniam głowę rękami i podnoszę nogę. Bronię się jak
mogę. Rozpaczliwie, wzbudzając rozbawienie zebranych w sali. - Tak nie wolno! - gani mnie
Rafał. I znowu zaliczam kilka bomb w żebra. W końcu przychodzi wybawienie. Zegar kończy
moje trzy minuty męki. Trafiłem go może raz, ale pocieszające jest to, że bolą mnie tylko
żebra.
- W porządku? - pyta Rafał. Uśmiecha się od ucha do ucha.
- No pewnie - odpowiadam dziarsko. „Sparing” z mistrzem zaliczony.

Z otwartym sercem
Siadamy na gigantycznej oponie.  Scena  jest tak epicka, że aż pytam Rafał o najtrudniejszą
walkę w karierze.  - To była walka o życie po tym jak 8 czerwca 2002 roku dostałem nożem w
serce - odpowiada. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem, jestem w szoku. Jak się okazuje
po pierwszych urodzinach syna poszedł wieczorem z kolegami na wódkę do dyskoteki. Jakiś
facet powiedział coś nie tak i za to oberwał od Rafała. - Chciałem  mu przywalić jeszcze i do
niego znów podszedłem. A on wyjął nóż i wbił mi go w serce. Rzuciłem się do ucieczki. Gonił
mnie jeszcze jakieś sto metrów, żeby mnie dobić. W końcu padłem na ziemię, bo zemdlałem
– mówi Rafał. Obudził się po operacji na otwartym sercu na oddziale intensywnej terapii.
Szpital go szybko znudził i po dziesięciu dniach autem zabrał go do domu kolega. W kapciach
i pidżamie. Po tygodniu napił się wódki. Kiedy obudził się rano na kacu, to był przekonany, że
tym razem naprawdę umiera. - Myślałem, że serce mi stanie, tak strasznie bolało –
wspomina.  Znów wylądował w szpitalu. Lekarze uspokoili, że będzie jednak żył, uprzedzając
jednocześnie, że może zapomnieć o sporcie. Pół roku potem zdobył srebrny medal w
pucharze Polski w kick boxingu. Był już wtedy po debiucie w boksie, w którym pierwszą
walkę stoczył 17 stycznia 2001 roku, czyli w swoje 24 urodziny. W 2002 roku zdecydował się
poświęcić wyłącznie walce na pięści. - Zrobiłem to tylko i wyłącznie dla kasy. Dostałem
propozycję dołączenia do ekipy Polish Boxing Promotion. Boksowała jeszcze wtedy Agnieszka
Rylik - mówi Rafał. Korzystając z tego, że wróciliśmy na sportowy  grunt pytam wracam znów
do tematu najtrudniejszej walki.

Półtorej minuty bez ciosu 
To było starcie z Delvinem Rodrigezem, który był eliminator do tytułu mistrza świata
federacji IBF. Walczyli w Ełku, w 2009 roku. W szóstej rundzie Rafał dostał od Rodrigeza
prawym prostym w szczękę. To co się potem wydarzyło zostało okrzyknięte jedną z
najbardziej dramatycznych rund w polskim boksie. Był tak oszołomiony, że Rodrigez bez
problemu powalił go po chwili na deski. Rafał podniósł się po to, żeby przez półtorej minuty
przyjmować ciosy, robić uniki i bloki. Nie wyprowadził przez ten czas ani jednego uderzenia!
Ta istna „obrona Częstochowy” zwiastująca rychły i dramatyczny koniec walki. Jednak w
trakcie przerwy Rafał zdołał się pozbierać i do następnej rundy wyszedł bojowy i agresywny.
Wygrał walkę. Publika nagrodziła go gigantycznym aplauzem. - Kiedy się dostanie taką
bombę, to przede wszystkim trzeba pokazać charakter.  Większość ludzi już nie wstanie.
Wstają tylko ci, którzy mają charakter. Ale tu wszystko jest płynne, bo nawet największy
kozak może dostać w końcu tak mocno, że nie wstanie. To jest boks - mówi Rafał.  

Trzy w jednym
Wracamy do temu dla którego się dziś spotkaliśmy. Czyli do Jeb do sześcianu. - Nie ma w tym
żadnej filozofii. Jedni lubią boks, inni kick boxing, a jeszcze inni mma. A ja chcę zrobić
imprezę dla wszystkich. Chodzi przecież o rozrywkę – tłumaczy Rafał. Jak na faceta, który
obijał sobie przez całe życie głowę, nie zdradza żadnych skutków ubocznych takiej roboty.
- W boksie walczy się głową, a nie rękami. Popatrz, gadamy normalnie. To dlatego, że jak na
boksera dużo w życiu nie dostałem i nie jestem rozbity.  Preferuję obronę, uniki, zbicia i
bloki. Szczelną gardę, a nie bitwę cios za cios. Jestem mądrym i inteligentnym człowiekiem, a
nie głupkiem, który się napierdala. Bo charakter to jedno, a mądrość drugie - tłumaczy
niczym mistrz yoda. Pytam o to kiedy skończy karierę. - Na razie jeszcze nie ma mowy –
odpowiada. Dwójka dzieci których podobizny wytatuował sobie nad sercem, ukochana żona
(oświadczył się na ringu po zdobyciu Mistrza Europy w boksie), SUV BMW oklejony logo
marki Jeb. Dobre życie kosztuje, a boks to kasa. - Tyle, że w końcu może dojść ten jeden cios,
który wszystko zmieni - Rafał brzmi znów jak yoda. - A nie boisz się, że uderzenia jakie
zebrałeś w solówkach i na ringu mogą jakoś odezwać się w przyszłości - pytam. - Zapytasz
mnie o to w przyszłości – odpowiada szybko. Walka mma na gali w Żyrardowie nie będzie
pierwszą jaką stoczy w tej formule. Po raz pierwszy zawalczył w mieszanych sztukach walki w
2014 roku. Wtedy przegrał. - Nie lubię parteru i nie znam tych chwytów - wyznaje Rafał. – No
to co będzie jak przeciwnik cię sprowadzi do parteru i będzie chciał udusić? - pytam. - To
wtedy mu jebnę – odpowiada Rafał. Z tym gościem zawsze jest wesoło.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

0.68 grama. Historia prawdziwa