Dwóch pijanych na jednorożcu





  Dębki. Wtorek. Godzina 11.40. Wchodzę z rodziną na plażę. Niebo bez chmur, upał i skwar.
  - Tata. Dziś będę pływała na jednorożcu z Helenką sama – mówi moja starsza córka Pola.
  To dziś już trzeci taki komunikat. Hela ma ponad siedem lat, Pola trzynaście. Nie protestuję, bo bawimy się jednorożcem od ponad tygodnia i mają doświadczenie. Jest ogromny, największy jaki był na allegro. Tak na prawdę to już ponton, bo nie ma dziury na środku. Pompuje się na początku komorę główną, co trwa ponad dziesięć minut. Potem szyję i jednocześnie łeb z rogiem. Na końcu kolorową małą grzywę. Jest biały, a kosztował – 85 złotych. Jednorożec należy formalnie do Helenki. Dostała go w prezencie przed wakacjami. Pływanie na nim po morzu to dla dzieciaków pyszna zabawa. Spadają gdy na fala przekrzywia dmuchańca, a potem ja wrzucam Helenkę na pokład, a Pola próbuje wdrapać się sama. Jednorożec jest tak wysoki, że na głębszej wodzie – gdzie nie może odbić się od dna – samodzielne wejście na niego jest praktycznie niemożliwie. Ja staję więc po drogiej stronie, a Pola wskakuje na brzuch i wciągam ją za ręce. Kontroluję sytuację trzymając jednorożca za jeden z dwóch solidnych plastikowych uchwytów na szyi. To jakby jego uzda.

  Dziś morze jest spokojne. Tylko czasem pojawiają się białe grzywy. Godzę się więc na to, żeby popływały przy brzegu same. Najpierw Pola pompuje ochoczo sama całość, a potem rzuca hasło do akcji, chwyta jednorożca za uchwyt na szyi i ciągnie go po piasku. Hele leży wyciągnięta na ręczniku i nie za bardzo pali się do zabawa, ale gdy ja przejmuje jednorożca i unoszę go na głowę, to podnosi się i rusza – bez zwykłego sobie jednak entuzjazmu. Układam go kilka metrów od brzegu, ale ona chce wsiąść przy samej plaży. OK! Tak też się dzieje i Hela rozkłada się na brzuchu. Pola siada obok. Przez kilkadziesiąt sekund trzymam pontono-konia z rogiem za uzdę, a potem puszczam je same i wracam na brzeg. Pola pływa nieźle, Hela też już radzi sobie nie najgorzej z żabką. Płyną tak pi razy oko dziesięciu metrów od brzegu, a wiatr znosi je na prawo – w stronę Helu. I tak trwa to pewnie z pięć minut. Towarzyszę im idąc w wolnym krokiem po brzegu. Mam na sobie błękitny hip hopowy T-Shirt z białym nadrukiem: Jak dobrze być królem. Nie założyłem jeszcze nawet kąpielówek – po kilku dniach plażowania jestem rozleniwiony. Mam na sobie czarne slipki, które - jednak - od biedy mogą robić za skromne kąpielówki.

  Raptem sytuacja zmienia się o 180 stopni. Pola wskakuje do wody, a potem w ślad za nią znika w wodzie Hela. Dzieje się coś czego nie jestem wstanie zrozumieć, mniejsza z tym, po kilku sekundach obie płyną żabką, a jednorożec czmycha pchany wiatrem w morze. Co tu gadać -  Jestem wściekły.
  – I co teraz?! Nie dopłynę do niego - krzyczę wbiegając do wody.
  Mijamy się. One płyną do brzegu, a ja cwałuję w przeciwną stronę po mieliźnie. Rzucam się do wody i żabką ruszam w pogoń. Wiem dobrze co mnie czeka, bo dwa dni wcześniej wiatr porwał nam o jednorożca, który nie zwiał tylko dlatego, że złapała go kąpiąca się w pobliżu przytomna kobieta. Tym razem jestem na polu bitwy sam. T-Shirt wydatnie utrudnia pływania. Pola chce mi pomóc i też rusza w pogoń. Zatrzymuję ją jednak okrzykiem. Jasne jest, że w tym wyścigu nie mam szans. Jednorożec przewraca się na bok, a jego dno staje się żaglem, na który napiera wiatr. Zguba oddala się z każdą chwilą - ale nie odpuszczam! Dzień wcześniej przepłynąłem kilkaset metrów i wiem, że
nadal dobrze czuje się w Bałtyku. Ale co z tego, skoro jestem zbyt wolny...

  Wtem  pojawia się szansa! Nadzieja, że pościg  znów zakończy się zwycięstwem. Oto od czterech pływających, w pewnym już oddaleniu od brzegu chłopaków odrywa jest śmiałek, który rusza energicznym kraulem. Ściga jednorożca przybliżając co i ruch do celu. Jeszcze kilka zamachów i dzielą go tylko metry. Już jest tuż obok! Ale cóż to?... Młodzieniec odpuszcza... Najwyraźniej ma konceptu na to jak pochwycić uciekiniera.
- Za róg! Złap go za róg! - krzyczę.
  Nic z tego...  Jestem już solidnie zmachany pogonią, on też. Pozostawia jednoroaca swojemu losowi i wraca do towarzyszy. Ja też godzę się z przegraną. Nie mam szans. Trudno. Przynajmniej się ostro przepłynąłem. Osiemdziesiąt pięć złotych odpłynęło na szerokie wody.

  Wracam na brzeg. W moją stronę biegnie Pola.
  - Tata. To tylko rzecz, nie martw się. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – pociesza mnie córka. Ale ja jestem wściekły. Jednorożec był bardzo taki fajny... 
  - Puścić was same i od razu jest kłopot – warczę.
  Wracamy za nasz parawan. Po dziesięciu minutach jednorożec zmienia się w biały punkt. I nagle pojawia się warkot quada. Grzeje na sygnale. Dwóch młodych ratowników przelatuje przez plażę, mknąc w stronę Helu. Jeden z młodzieńców ma na plecach pomarańczową plastikową bojkę asekuracyjną.
  - Czy oni jadą po jednorożca? - pyta Helenka.
  - No skąd. Ratownicy nie wyławiają dmuchanych zabawek. Coś się musiało stać. Coś poważnego - odpowiadam. Z jednorożca tymczasem została już tylko biała plamka. Jeszcze się tam w dali bieli, a za chwile odpłynie na zawsze. Wiatr  zagnał go już mocno w morze. 
  - Pożegnajcie się z jednorożce. Jeszcze go widać – mówię trochę perfidnie do dzieci.
  Wstają w piasku i patrzą w dal.
  - Był moim przyjacielem – mówi Hela.
  Ma łzy w oczach, przeżywa stratę. Siadamy na piasku pogodzeni z tym, że straciliśmy bezpowrotnie zabawkę, która dostarczała nam tyle przeżywanej wspólnie radości. Ale szkoda... Nie mija kilkadziesiąt sekund i mamy nowy zwrot akcji. I to jaki... Z oddali przebija się zawodzenie  syreny karetki, albo straży pożarnej. Dobra, równie dobrze może być to policja. Na plaży ten odgłos brzmi tak czy siak absurdalnie. Przez chwilę myślę nawet, że dobiega gdzieś z lądu. Ale nie! Jest coraz mocniejszy. Coś zbliża się z lewej strony. Coś leci z Wejherowa. Co?...

  Podrywam się na równe nogi i podbiegam do morza, piach jest twardy i wygładzony falami. Wprost na mnie pędzie auto straży pożarnej! Pick up ciągnący za sobą na przyczepie dmuchaną motorówkę, czyli rib. Ale grzeje! Nigdzie nie widziałem takiej jazdy na plaży. Ludzie umykają, cofają się w głąb. Przyczepa z ribem podskakuje i skacze na boki. Auto kierowane jest pewną ręką, widać, że jedzie z maksymalną prędkością na jakie pozwalają warunki. Na plaży - jedno wielkie: co się stało? Dla mnie odpowiedź jest oczywista – ktoś się utopił. Nagle syrena gaśnie jak ucięta, strażacy zatrzymują się kilkaset metrów dalej.  

  - Tata, biegniemy! – daje sygnał do akcji Pola.
  Jest obok. Podeszła do mnie, w chwilę po tym jak przejechali obok strażacy. Gosia - moja żona proszę państwa – oraz Hela są bezpieczne kilkanaście metrów dalej.
  - Lecimy! – rzucamy się sprintem. Gnam na pełnych obrotach i szybko ogarnia mnie zdumienie, że trzynastolatka dotrzymuje mi kroku. Ona także patrząc na swoje nagi jest mocno zaskoczona  tym jak szybko się poruszają. Strażacy są jednak dość daleko. Rzuciliśmy się  - tak z grubsza - na czterystumetrowy stadion.
  - Tata wolniej... Już nie mogę – prosi Pola.
  Ja jednak ani myślę zwolnić, jak nie ma pary, to dobiegnie potem. Ona jednak trzyma rytm i docieramy na odległość pi razy drzwi pięćdziesięciu metrów od ekipy straży. Przyczepa stoi w wodzie – spuszczają riba. Już rozlega się warkot silnika i kilku osobową załoga strzela na pełnej faji w morze. Dlaczego tam? To trochę dziwne, skoro... Prawda? Ale na razie nie zaprzątajmy na razie tym sobie uwagi. Tym bardziej, że tyle tuż obok się dzieje. W morzu pływa wyglądający profesjonalnie pływak. To ani chybi ratownik. Ma czepek, czarną maskę do nurkowania i dmuchaną bójkę ratunkowa.
  - Tata. A może oni popłynęli szukać jednorożca – mówi Pola.
  Tak, tak. Oczywiście. Znowu ten jednorożec. Oj, dziecko...
- Pola, ale strażacy nie przyjeżdżają tak żeby złapać jednorożca, który komuś uciekł. Tu się ktoś utopił. Ten nurek go szuka, widzisz.
  - Faktycznie - odpowiada.
  Faktycznie nurek za chwile się wynurza. Stoi w wodzie po pas. Natychmiast pojawia się przy nim jakaś kobieta w kostiumie. Rozmawiają z ożywieniem. Ani chybi o poszukiwaniach. Przy aucie strażaków pojawiają się natomiast dwaj brzuchaci już jegomoście w średnim wieku. Stanowczymi gestami dają do zrozumienia, że gapie są tu nie mile widziani. Posłusznie dajemy się tej oddolnej społecznej inicjatywie odepchnąć  kilka metrów w tył.

  Teraz pora na przedstawienie osób stojących obok. Nie ma ich wiele. Podbiegając minęliśmy parawan, przy którym stali dwie panie i dwaj panowie.
  - Boże to pewnie dziecko się utopiło – powiedziałem wtedy do Poli. Dlaczego dziecko? Dlatego, że jak wiemy z mediów topią się najczęściej dzieci. Jedna z tych pań ma tak nieszczęśliwą minę, że
nietrudno pomyśleć, że straciło w wodzie kogoś bliskiego. Dlatego do niej nie podszedłem. Dlatego, że nie chciałem się znaleźć się w polu tak straszliwej tragedii. Jeden parawan w bok stoi jednak inna pani. Jest sama i ma zdecydowanie spokojniejszy wyraz twarzy. Owszem, jest przejęta – ale to jednak już nie to. O! To jest to. Podchodzimy.
  - Przepraszam bardzo. Czy ktoś się utopił? – pytam.
  - Tak.
  - Dziecko?
  - Nie. Niech pan zapyta tej pani obok - ona wie więcej.
  Nie ma przebacz. Muszę iść po informację do kobiety, którą ostrożnie ominąłem...
  - Co się stało proszę panią? - pytam.
  Jest bardzo przejęta, ale jednak nie aż tak jak by kogoś tu straciła. Na szczęście.
  - Płynął jednorożec i popłynął po niego mężczyzna - mówi.
  Wlewa się we mnie lodowany obłędny strach. Boże!... Ktoś popłynął po jednorożca i się utopił... Pola nie daruje sobie tego do końca życia!
  - Ale wrócił na brzeg – dodaje kobieta.
  Uff... O Jezus! Co za ulga! Ale zaraz... To wszystko jednak przez jednorożca. Ten rejs ratunkowy dmuchaną motorówką. Ta groza na plaży? Czyli dzieci jednak miały rację. Od początku...
  - Ktoś widział, jak ten jednorożec się przewrócił i do wody wpadły dwie osoby – mówi kobieta.  
  - To były moje dzieci i to ja popłynąłem po niego - tłumaczę gorączkowo.
  - Ale ktoś podobno widział, że płyną na nim dwie osoby - dorzuca kobieta.
  Co?! Dwie osoby płynące w morze na naszym jednorożcu... Przecież on płynął bokiem! A poza tym
kto by go dogonił taki kawał od brzegu? Nie no, ok, teoretycznie to możliwe. Dwaj wyczynowi pływacy doganiają naszego jednorożca, jakimś cudem się na niego wdrapują - to nie łatwe! - a potem wiatr porywa ich morze... Super.      

  - Pola. Musimy powiedzieć o tym co się stało ratownikom – mówię.
  Ruszamy biegiem do auta strażaków, krzycząc i wymachując do tego rękami. Dwaj ratownicy ruszają z kopyta w naszą stronę i też podnoszą go góry ręce. Co za scena!
  - Panowie. To nasz jednorożec! Porwał go wiatr. Nikt na nim nie płynie! – referuję szybko.
  To właśnie oni na początku przelecieli przez plażę quadem. Ale uwaga, bo pojawia się też od razu przy nas ktoś nowy. Pani pod sześćdziesiątkę, która najwyraźniej też jest zamieszana w tą sytuację.
  - Oni byli pijani – mówi.
  - Kto?
  - Ci na jednorożcu.
  Czuję, że zaczynamy tracić kontakt z ziemią. Ale rozumiem tą kobietę. Pół plaży pije przecież piwo. Być może moją energiczną postawę  odebrała jako stan upojenia alkoholowego? Wbiegłem do morza w koszulce.... Krzycząc do córek w gniewie... One wpadły... A ja pobiegłem - jak pijany?... Dziś wszystko jest już możliwe. To prawdopodobnie, że któraś z tych pań zadzwoniła pod 112.
 

  Młodzieniec ratownik wysłuchuje mojego raportu. Zdecydowanym tonem i gestem odpowiada:
  - Proszę tu zostać.
  Widać, że bardzo serio traktuję swoje zajęcie. To budzi szacunek. Obaj ratownicy podchodzą do strażaka stojącego o kilka metrów od auta. Teraz oni raportują jemu. Nie wytrzymuję i też podchodzę. Obok maszeruje Pola. Powtarzam od razu jeszcze raz to samo.
  - Nie możemy w takim momencie przerwać akcję. Musimy mieć stuprocentową pewność – odpowiada ratownik i odchodzi. Widzę, że świat mi odjechał i gna w swoją stronę - już go nie dogonię. Strażak jest gościem grubo po pięćdziesiątce. Ma doświadczoną twarz i starawy już i sprany zauważalnie mundur.
  - Jak wiatr go porwał to już po nim – kiwa głowa.
  - No właśnie - mówię.
  Stoimy przez kilka sekund bez słowa. Jest tylko morze.
  - To my już polecimy – mówię tonem, który zdradza, że chcę się ulotnić.  
Strażak kiwa głową. Odchodzimy z Polą szybkim krokiem. Po chwili znów zaczynany biec.     

  A potem świat znika znów w mroku. Rozsiada się wieczór. W Żabce zakupy robi znajoma. Na sklepie ruch, z ogonka ktoś zagaduje kasjerkę:
  - A wie pani coś może o tej historii z jednorożcem?
  - Przewrócił się i dwie osoby utonęły. A on odpłynął.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun