Bursztynowa gorączka

Pierwsze  dni sierpnia. Ostrowo. Letniskowa nadmorska mieścina - trzy kilometry od Karwi. Wchodzę na plażę głównym wejściem. Gdy podchodzę do morza okazuje się, że tym razem sytuacja wygląda inaczej niż zwykle. Nad brzegiem widać tłum ludzi grzebiących w czymś co przy bliższym rozeznaniu okazało się być czarnymi, zbutwiałymi kawałkami drewna. O co chodzi? Sprawa wyjaśnia się szybko - mam przed sobą ludzi ogarniętych bursztynową gorączką. Widzę energicznych ojców rodzin, stateczne matrony, dzieciaki, rodziny pracowicie przeczesujące drewnianą sieczkę.



Skąd to drewno? Nigdy nie widziałem czegoś takiego nad Bałtykiem. To pytanie kieruję do wytatuowanego długowłosego młodego mężczyzny. Przed chwilą wyszedł z morza. W jednym ręku trzyma siatkę z długą rączką. Jest pełna złowionych na przyboju kawałków drewna. W drugiej ręce trzyma plastikowy kubek wypełniony do połowy bursztynami. Wysypuje drewno na brzegu i rozgarnia je dłonią wypatrując z nadzieją złotego błysku bursztynu. - Pogłębiają kanał dojścia do portu w Gdańsku. Wykopują to z Bałtyku i wysypują o tam - pokazuje mi drugi koniec plaży. Faktycznie, widać w oddali poruszające się pomarańczowe koparki.
- A po co pan zbiera te bursztyny? Chce pan je sprzedać? – pytam.
- Nie - uśmiecha się z rozbawiony.
- To zbiera je pan dla fanu?
- Tak. To takie „hobby”. Zrobię z nich nalewkę. Jak zimą będę miał zimą gorączkę, to posmaruje sobie nią klatkę piersiową – tłumaczy.
Kolejną anomalią jest pływający ok. dwóch kilometrów od plaży dziwnie wyglądający statek. Ma biały kadłub, a na jego pokładzie widać cztery żółte ramiona dźwigów, na rufie jest żuraw. Od razu widać, że jednostka techniczna. Jest coś jeszcze. Na wodzie widać pływaki, na których spoczywają połączone ze sobą segmenty dużych rur. Rurociąg? Co się tu dzieje? O odpowiedź pytam wujka Google.  Ze strony gospodarkamorska.pl dowiaduję się, że mam przed sobą największą pogłębiarkę świata. Długość - 223 metry! Nazwa jednostki pochodzi od żyjącego na przełomie X i XI wieku wikinga, islandzkiego banity i założyciela normańskich osad na Grenlandii.


Znalezione obrazy dla zapytania leiv eriksson

Leiv Eiriksson pływa pod banderą Lukseburgu. Wysysa piach długą rurą, która schodzi po skosie od zanurzonej części prawej burty. Utrzymuje ją kilka łańcuchów. Potem piach z ładowni wypluwany jest elastyczną rurą, która opada do podwodnego rurociągu z dziobu statku. Leiv Eiriksson realizuję modernizację toru wodnego do Portu Północnego. Będzie głębszy o metr – po wszystkim głęboki na 18 metrów. Poza tym szerszy. Dzięki tym pracom będą do portu bezpieczniej zawijały duże jednostki, gigantyczne kontenerowce i super tankowce przybijające z amerykańskim gazem. Tor będzie nie tylko głębszy, ale i szerszy dzięki czemu będzie panował na nim ruch dwukierunkowy. Statki będą przepływać obok siebie. Dla ścisłości, pogłębiany tor ma długość 6,42 kilometra. Koszt inwestycji? 90 179 866,95 zł brutto. Projekt finansowany jest z Funduszu Spójności w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014-2020. A teraz wracamy do bursztynów.

Na ultrafiolet
Na plaży pojawiają się wyczynowcy. Od razu widać, że ci ludzie nie bawią się w to po raz pierwszy. Są ubrani w wędkarskie wodery, czyli skrzyżowanie kaloszy ze spodniami ogrodniczkami. Drewno z morza czerpią i wyciągają dużymi i solidnymi siatkami. Na początku to dwaj solidnie zbudowani młodzi mężczyźni. Jedna ze znajomych, z którymi przyszedłem na plażę podchodzi do mnie z wielkim bursztynem. W życiu nie widziałem chyba czegoś takiego! Jestem w szoku. O ile do tej pory przyglądałem się ogarniętym manią ludziom z rozbawieniem, to na teraz od razu udziela mi się bursztynowa gorączka.



- Jak znalazłaś taki bursztyn?! - pytam.
- Jak tamten facet w woderach wyrzucił drewno z siatki, to zakryłam go nogą.    
- I co z tym zrobisz?
- Oddam mu to, bo to on go wyłowił. Ale najpierw zrobię zdjęcie na facebooka.
Znajoma fotografuje bursztyn, a potem odnosimy go do faceta w woderach. Wrzuca go do środka spodni, najwyraźniej ma tam schowek na skarby. Po chwili prosimy go o to, żeby dał bursztyn sfilmować. Kładziemy bursztyn na czarnej drewnianej drobnicy. Błyskawicznie schodzą się ludzie. Piękny! Ale wielki! Gdzie pan znalazł? Jedną z najbardziej zainteresowanych osób jest pan w pomarańczowych woderach. Pracuje w teamie z żoną, która rozgarnia drewno dłonią zabezpieczoną gumową rękawiczką.
- Ale ma pan ekwipunek - zagajam z podziwem.
- Ciągle go buduje.
- Zajmuje się pan zbieraniem bursztynów w różnych miejscach?
- Oczywiście. Jesteśmy z helu. Mamy w domu cały duży puchar bursztynów. Kto wie może uzbieramy na emeryturę?
- Ile jest wart ten bursztyn? – pytam o okaz, który miałem przed chwilą w ręku.
- Gdyby był bez nalewki, tylko w jednym kawałku, to jakieś dwa, może trzy tysięce – tłumaczy. Bursztyn faktycznie nie był jednorodny. Składał się jakby z dwóch kawałków żywicy. Ten drugi brudny to właśnie nalewka.
- Najlepiej łowić bursztyny jak nie ma fali. A już w ogóle najlepiej to nocą - mówi
- Nocą? - pytam z zaskoczeniem.
- Trzeba mieć latarkę ze światłem ultrafioletowym. Jak jest mocna, to bursztyn widać nawet z dziesięciu metrów. Trzeba działać błyskawicznie. Bo często jest tak, że w wodzie jest sporo ludzi i wszyscy się rzucają do tego kawałka. To jest tak, że czasem oko rejestruje obraz zanim mózg zorientuje się o co chodzi. Dlatego trzeba mieć wyrobiony automatyczny nawyk – tłumaczy człowiek z pomarańczowych woderów.
- Można na takim zbieraniu  zarobić? – pytam.
- Znajoma znalazła niedaleko stąd bursztyn, bez nalewki w jednym kawałku. Kilogram sto.
Sprzedała go za trzydzieści pięć tysięcy. Dostała by więcej, może nawet pięćdziesiąt, ale była zbyt narwana - mówi pan woderowiec.      
Drugim efektem pogłębiania toru do portu jest to, że 4 mln metrów sześciennych piasku wydobytego z obfitującego w bursztyny dna morza wyląduje na plaży, dzięki czemu jej szerokość powiększy się nawet do stu metrów. Tym samym słynące z szerokich piaszczystych łach Dębki stracą palmę pierwszeństwa. Poszerzaną właśnie część plaży od tej, na której się znajdujemy odgradza siatka, pilnowana przez ubranego w żółtą kamizelkę młodego ochroniarza. Tam ląduje wydobyty przez Leiva Eirikssona podmorski urobek. Drewno i bursztyny na opanowaną gorączką część plaży przynosi prąd. Oczywiste jest to, że prawdziwe skarby znajdują się po drugiej stronie siatki. Ale nie dla psa kiełbasa. Ochroniarz wygania każdego, kto przejdzie obok siatki. Mysz się nie prześlizgnie.

Wypad po grubsze sztuki
Następnego dnia znów świeci słońce i plaża znów jest pełna. Bursztynowa gorączka trwa w najlepsze. Znajoma, która wczoraj zasłoniła wielki bursztyn nogą znów podnosi nam ciśnienie. Pokazuje duże bursztyny, jak się okazuje znalezione na brzegu... za siatką.
- Jak tam weszłaś? - pytam.
- Zeszłam z wydm. Spokojnie. Nikt tam nie pilnuje.
- W którym miejscu?
- W połowie drogi od siatki do koparek. Te bursztyny leżały na brzegu w tym drewnie. Dobrze je było widać, schyliłam się i podniosłam. A potem przyszedł ten koleś w żółtej kamizelce i mnie przegonił. Powiedziałam, że nie wiedziałam, że nie można schodzić, bo nigdzie nie było napisane. Sam się potem patrzył na ziemię, czy jakiś bursztyn nie leży - tłumaczy znajoma. Umawiamy się na wypad na zakazaną plażę. Powtórzymy ten sam scenariusz. I oto zbiegamy z wydm i biegniemy sprintem w stronę morza. Piach z dna Bałtyku ma szary kolor,  gdy wybieli go słońce, to stanie się cudownie złocisty. Zaczynamy rekonesans idąc po czarnym pasie wyrzuconego przez fale drewna. Nie ma żadnych bursztynów! Pojawia się za to młoda kobieta w kamizelce ochrona. Zwijamy się migiem na wydmy. Tu czeka ścieżka, która biegnąc równolegle do brzegu doprowadza nas w bezpośrednie sąsiedztwo wylotu rurociągu. Wylatuje z niej gruby, chyba na metr, strumień piasku i drewna. Obok uwijają się duże żółte spychacze, marki Caterpillar. Huk, warkot, chlupot. 



Na ścieżce przy jakiejś maszynerii straż pełni pracownik budowy - opalona na brąz sympatyczna twarz,  plastikowy kask i robocze ciuchy.
- To z tego statku? - pytam.
- Tak. Końcówka rurociągu unosi się w wodzie. On jak nazbiera piachu do ładowni to przypływa, podczepia się i zaczyna pompować - tłumaczy budowlaniec.
- A czy wy wyciągacie bursztyny, które tu wylatują? - pyta moja znajoma.
- Nie. My zajmujemy się budową. Mamy tu spokój. Na Helu co dwa dni przyjeżdżała policja.
- Dlaczego? 
- Przez bursztyniarzy.  Przychodzili wodą, od strony morza. Bo prawo jest takie, że na brzegu jest teren budowy i nie można tu wchodzić. Od strony morza już nie ma tego zakazu. No i podchodzili jak najbliżej tego wylotu. Stąd tego może nie widać, ale tam na prawdę bardzo mocno leci. I to jest jak w bagnie. Jeden facet prawie się utopił, zapadł się po pachy i go wyciągali - tłumaczy budowlaniec.
- Ludzie chcą zarobić. Marzą o tym, że trafią na bursztyn, który ich ustawi – trochę filozofuję.
Jak się okazuje w dobrym kierunku.
- Jeden facet, rybak łowił kutrem ryby z dna i wyciągnął z sieci bursztyn w jednym kawałku. Sześć i pół kilo. Sprzedał za trzysta pięćdziesiąt tysięcy. Za to można już dom zbudować - mówi pan budowlaniec. A potem dodaje, że jeżeli chcemy wyławiać siatką bursztyny, to najlepiej jest wejść do wody i iść powoli w stronę brzegu.
Pytam jeszcze o budowę. - Zaczęliśmy w Jelitkowie. Potem był Hel. Jutro tu kończymy i wracamy na chwilę na Hel - tłumaczy budowlaniec.

40 milionów lat
Następnego dnia nie widać Leiva Eirikssona. Na budowie trzy spychacze marki Caterpillar
formują plażę, buldożer przewozi segmenty rurociągu w dalsze miejsce. Na plaży przy wydmach dwie pomarańczowe koparki pracują przy długim odcinek prowadzącym w stronę Helu. W lesie przy wejściu na plaże spotykamy bursztyniarza, który sprzedaje bursztyny. Jest po pięćdziesiątce, ma zieloną dresową bluzę, czerwoną czapkę z daszkiem i chętnie opowiada o bursztynach. Najpiękniejsze i największe okazy, już oszlifowane i oprawione w srebrne zapinki do wisiorków kosztują dwieście złotych. Obok na ziemi, w siatce do połowu, leżą surowe bryłki wyłowione w ostatnich dniach na plaży. Niektóre mają ciemną herbacianą barwę. Największe kosztują pięćdziesiąt złotych. Takie jak te, które wczoraj znalazła za płotem moja znajoma dwadzieścia. W kilku oszlifowanych bursztynach widać owady. Przez szkło powiększające oglądam zachowaną w idealnym stanie mrówkę. Niektóre grudki mają chropowatą powierzchnię.
- To dlatego, że leżały długo na powietrzu, zbutwiały od tego i robiła się taka niby kora - mówi bursztyniarz.
- Gdzie jest najwięcej bursztynów? - pytam.
- U nas przy Wyspie Sobieszewskiej.
- Bursztyn jest z żywicy?
- Tak. Był kiedyś las tropikalny. Rosły drzewa, ale nie takie jak tutaj - bursztyniarz pokazuje na porastające wydmy sosny. - Większe. Z potężnym pniem. I jak z tego pnia skapnęła żywica, to zastygała. A potem las umarł i przyszedł lodowiec. Pod tym lodowcem było takie ciśnienie, że bursztyny stwardniały. A potem przyszedł następny lodowiec i przypchał bursztyny ze Skandynawii tutaj.  

- Ze Skandynawii?
- Tam rósł las tropikalny. Polska była zalana przez morze. Dwa razy. Najstarsze bursztyny mają do czterdziestu milionów lat – tłumaczy bursztyniarz. Ma gest. Gdy ktoś kupuje od niego bryłkę, to często dorzuca jeszcze dwie małe gratis. Klienci są zachwyceni, dziękuję i odchodzą uszczęśliwieni.


- Pan sam znalazł te bursztyny – pyta jakiś mężczyzna.
- Znalazłem i obrobiłem.
Okazuje się, że mężczyzna, który pyta sam znalazł wczoraj przyjemną grudkę i chciałby ją oszlifować.
- Niech pan weźmie drobny papier ścierny. "Stopięćdziesiątkę". Niech pan poleje woda i delikatnie szlifuje. Opłucze i powtórzy to jeszcze trzy razy. Na końcu jeszcze raz pastą do zębów – tłumaczy bursztyniarz.
- Czy pan zbiera bursztyny nocą z latarką ultrafioletową? – pytam.
- Tak jest najlepiej. Ale żeby były bursztyny musi być sztorm. Jesienią jak są sztormy, takie po dziesięć w sakli Beauforta, że fale podchodzą aż pod wydmy. Woda narusza piach na dnie i wyrzuca bursztyny. Nie ma sztormu, nie ma bursztynów. Na Wyspie Sobieszewskiej na odcinku 20-30 metrów po sztormie nocą jest nawet 200-300 osób. Jest konkurencja, ale wchodzimy sobie w drogę. Kto pierwszy, ten lepszy - mówi trochę konspiracyjnym tonem bursztyniarz. Jego kolega w Jelitkowie nocą na ultrafiolet w wysypanym przez
Eirikssona piachu znalazł kilogram bursztynowych bryłek.
Na naszej plaży nie było takiego wypas. Tu wynik nocnego polowania był o połowę gorszy. Na Jarmarku Dominikański stoisk z bursztynami nie brakuje. - Od jakiegoś czasu jest znów popyt - mówi kobieta stojąca za jednym z nich. - Trwa eksploatacja złóż. A nie powstają już przecież nowe. Ceny więc idą w górę - tłumaczy. W gablotce ma przed sobą gigantyczny bursztyn. Podobno jest wyjątkowo cenny, bo ma lekko mleczną barwę. Mleczność to w tym przypadku pojęcie umowne. Cena? 30 tysięcy.   

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun