Wielki budowniczy. Historia inżyniera Czesława Kłosia spisana przez jego prawnuka Alexa.






To było w latach 70. Miałem więc siedem, osiem lat. A to była stalowa płyta. Wielka i gruba na jakieś pół centymetra. Co niedzielę z rodzicami jeździliśmy na Saską Kępę, na obiady do babci Gieni – mamy mojej mamy Jadwigi. Płyta była na chodniku, obok przystanku autobusowego, tego przy gmachu Komitetu Centralnego PZPR. Łaziłem po płycie i zastanawiałem się, co też jest pod spodem? Rodzice nie wiedzieli, i tak płyta stała się dla mnie jedną z tajemnic Warszawy. Jak się po latach okazało, schody pod spodem prowadziły w historię moje rodziny.

Willa z przeszłości
Do Włoch, w których urodził się mój tata Maciej, jeździliśmy na Zaduszki. Złożyć kwiaty na grobie rodziny Kłosiów, w którym jest również symboliczny grób, m.in., mojego dziadka Leszka. Grób był okazały, z szarego marmuru, ze złotymi napisami. Przy okazji odwiedzaliśmy dom rodzinny mojego ojca. Masywną, trzypiętrową, neoklasycystyczną willę przy ul. Inżynierskiej 12. Była kanciasta, miała płaski dach i duży, trochę zaniedbany ogród. W attyce (u góry ściany od strony torów kolejowych) był napis: „Dr Czesław Kłoś Biuro inżynieryjne”. Duże, wypukłe litery z blachy. Widać go było dobrze z okien pociągu. Potem, przez lata, gdy przejeżdżałem obok koleją, z radością wypatrywałem tych słów. W końcu, w latach 90., napis schował się za coraz to wyższymi drzewami. Wtedy, dawno temu, byłem chłopcem z dziesięciopiętrowego bloku na Bielanach. A ta imponująca willa to była inna planeta - bogaty, jeszcze przedwojenny świat. Pamiętam piękne, drewniane schody na pierwsze piętro, porcelanę w kuchni, fortepian w dużym pokoju z kominkiem, taras z klasycystyczną balustradą i ściany obite kwiecistą tkaniną. Ogromny salon na parterze znałem ze zdjęć, które pokazywała mi babcia Wanda. Wdowa po Leszku. Na własne oczy zobaczyłem go tylko raz, gdy przecisnąłem się przez jakąś szparę. Parter domu na przełomie lat 40. i 50. został zaanektowany przez Polskie Zakłady Elektrotechniczne ERA. Wynieśli się dopiero w latach w latach 80. Wtedy, gdy tam buszowałem bez pozwolenia, było biuro ERY. Pod oknem stał nieużywany od dawna stary telewizyjny wóz transmisyjny. Pamiętam, że choć  atmosfera w domu była pogodna, to czuć było wyraźnie docierające z oddali ponure echa przeszłości. 





Mógł zostać Klosem    
Profesor Czesław Kłoś był inżynierem, budowniczym i społecznikiem. Urodził się 13 lipca 1883 r. w pod krotoszyńskiej Sośnicy. Był synem Walentego Kłosia i Antoniny Ruszkiewicz. Szkołę średnią - gimnazjum - skończył w Poznaniu. Szkołę przepełniał patriotyczny duch oporu  wobec germanizacji. Czesław miał ścisły umysł, który skierował go w stronę budownictwa. Tego w dużej skali – przemysłowego. Po naukę sztuki inżynierskiej wyjechał do renomowanej Wyższej Szkoły Technicznej w Charlotenburgu. Tak nazywało się miasto, które dziś jest dzielnicą Berlina. Czesław uzyskał tytuł inżyniera budownictwa przemysłowego w 1906 r. Potem, żeby zdobyć solidne doświadczenie z pracy przy realizacjach dużych projektów budowlanych, wyruszył do zachodnich landów Rzeszy. Pracował w Hamburgu, Menheim i w przemysłowym okręgu Nadreńsko-Wesfalskim. Na pewno mógł zostać w Rzeszy i zmienić nazwisko na Klos, ale zamiast tego zaangażował się w działalność oświatową i sportową wśród polskich robotników. Został zastępcą naczelnika Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” na obszar Rzeszy Niemieckiej. W 1910 r. napisał i wydał własnym sumptem podręcznik do ćwiczeń prostych w lekkoatletyce. Swoją działalnością zwrócił na siebie uwagę niemieckiej policji. Wobec perspektywy prawdopodobnych szykan, i być może więzienia, podjął decyzję o powrocie do kraju.


W 1912 r. Czesław pojawił się w znajdującej się na terenie zaboru rosyjskiego Warszawie. Profesjonalizm i zapał młodego inżyniera docenili Adolf Daab (przedsiębiorca budowlany niemieckiego pochodzenia, radny i działacz społeczny i sportowy) i Jan Martens (członek Praskiego Komitetu Obywatelskiego w okresie I wojny światowej i sędzia pokoju na terenie Pragi). Czesław został dyrektorem ich spółki akcyjnej. Szczęście dopisywało mu także w życiu osobistym. Wkrótce ożenił się z piękną, młodą i energiczną Klarą Michałowską. Doskonale rozwijającą się karierę przerwał w 1914 r. wybuch I Wojny Światowej. Czesław jako „obywatel niemiecki” został deportowany przez Rosjan najpierw na Syberię, a potem do Kazachstanu. Na azjatyckim zesłaniu towarzyszyła mu żona. Na Wschodzie byli od 1914 do 1921 roku. Czesław nie zrezygnował w tym czasie  ze swoje inżynierskiej pasji. Nie mając kontaktu z literaturą, samodzielnie rozwinął teorię konstrukcji żelbetowych. Zainteresowały go zwłaszcza łuki paraboliczne. Jego inżynierski kunszt został doceniony i zlecono mu wykonanie projektu mostu na rzece Toboł w mieście Kustanaj.

Dyrektor naukowiec 
Czesław i Klara wrócili do Polski w 1921 r. W Warszawie na Czesława czekała posada u Martensa i Daaba. W 1923 r. na Politechnice Lwowskiej obronił pracę doktorską „Materiały do projektowania i obliczania bezprzegubowych łuków parabolicznych”. Tekst został wydany drukiem. W następnym roku ukazały się „Wzory obliczeń zeskładów żelbetowych”. Dzięki tym publikacjom Czesław stał się czołowym teoretykiem w problematyce fundamentowania pod ciężkie maszyny przemysłowe. Spod jego pióra wyszły w tym czasie „Wytyczne do projektowania fundamentów pod turbogeneratory”. Drugą specjalnością pradziadka stały się budowy przemysłowych kominów.
Decyzję o rozpoczęciu samodzielnej działalności podjął w 1927 r. Czterdziestoczteroletni wówczas Czesław założył Biuro Inżynierskie Dr Czesława Kłosia, przemianowane potem na Towarzystwo Akcyjne Dr Czesław Kłoś. Jego inżynieryjno-budowlana firma wyspecjalizowała się w budownictwie przemysłowym. Szybko zyskała wielką renomę i posypały się  lukratywne kontrakty, za którymi szły poważne realizacje. Drugą strategiczną decyzją była przeprowadzką z rodziną z Warszawy do położonego na skraju Stolicy, powstającego właśnie miasta-ogrodu Włochy. Opisana przeze mnie willa Kłosiów została zbudowana w 1927 r. Dom był siedzibą rodziny i wizytówką firmy. Przed wojną otaczający go plac był znacznie większy. Od wschodu sięgał ul. Stajennej (przed wojną nazywała się ul. Pocztową), a od północy dochodził do torów kolejowych. Na fotografiach widać masywną bryłę i rozległe puste łąki. Pradziadek niesiony falą sukcesu przeniósł siedzibę Towarzystwa Akcyjnego na Marszałkowską 80. i otworzył oddział w Sosnowcu. To był czas rozkwitu. W zapiskach dawnych współpracowników, do których dotarłem w latach 90., Czesław jawił się jako dyrektor energiczny i z uwagą oglądający każdą złotówkę.    

Życie na pełnych obrotach
Z opowieści mojej babci Wandy wynikało, że Czesław i Klara mieli siedmioro dzieci. Dwoje z nich zmarło w Azji. Trzech synów i dwie córki dorastali w domu we Włochach. Rodzinne gniazdo było pełne energii i radości. Czesław kochał sport. Działał energicznie w „Sokole”, był członkiem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Pisał też teksty traktujące o uprawianiu sportu i znalazł nawet czas na napisanie podręcznika do ćwiczeń z lekkoatletyki. To była jego ulubiona dyscyplina. Na pamiątkowych zdjęciach widać krępego, łysego i brodatego mężczyznę, skaczącego w dal i pchającego kulą. Kolejną miłością Czesława była muzyka. Jako samouk grał na fortepianie najchętniej Chopina, a lekcje muzyki pobierały dzieci. Był aktywnym społecznikiem, angażującym się w życie przedwojennych Włoch. Udzielał się m.in. w „Stowarzyszeniu Właścicieli i Mieszkańców Włoch”. W willi regularnie odbywały się przyjęcia i noworoczne bale. Historia odnotowała ten, który poświęcony był zbiórce środków na budowę kościoła we Włochach. W latach trzydziestych zbudował na terenie posiadłości m.in. boisko do siatkówki, z którego mogła korzystać lokalna młodzież. Jeden z budynków gospodarczych udostępnił z kolei pod działalność  pierwszej we Włochach poczty. Na drugie piętro willi wchodziło się po metalowych, kręconych schodach, takich, które mogą kojarzyć się z fabryką. Na tym piętrze były niewielkie pojedyncze pokoje. Zgodnie z tym co usłyszałem w dzieciństwie, pomieszkiwali w nich goście, a czasem też zdolni studenci i asystenci, których nie było stać na dach nad głową. W tym szczęśliwym okresie, do rodziny Kłosiów dołączyła wspominana już przeze mnie parokrotnie Wanda. Była córką  Józefa i Magdaleny Rosochaczów. Jej pięcioosobowa rodzina mieszkała przy Stalowej. Józef był maszynistą na kolei i szanowanym działaczem PPS. Stać go było na wysłanie Wandy do dobrej szkoły średniej na lewym brzegu Wisły. Tam poznała starszą córkę Czesława, Barbarę, którą pewnego razu odwiedził brat, Leszek. Przystojny, błyskotliwy i szarmancki najstarszy syn Czesława. Także inżynier. Młoda i wielce urodziwa brunetka zawróciła mu w głowie tak, że praktycznie od razu zapowiedział, że zostanie jego żoną. Na początku potraktowała to jako żart.

Do rodziny dołącza Wanda
Po wybuchu wojny Wanda i Leszek kontaktowali się sporadycznie. Rodzina Kłosiów żyła za murami domu. Działalność zawodowa Czesława skoncentrowała się w tym czasie na pracy naukowej. Zaczął zajmować się dydaktyką w tajnej Politechnice Częstochowskiej. Rodzina starała się stawić czoła trudnym czasom. Na zdjęciach, w rodzinnym albumie, widać eleganckich, młodych mężczyzn i piękne siostry. Są ze sobą bardzo zżyci i cieszą się chwilami ulotnej beztroski. Pokazując na mapę świata, pytają: Czy Chiny będą następne? Los Wandy był od początku tragiczny. W 1940 r., w mieszkaniu na Stalowej, pojawiło się Gestapo. Rosochaczowie konspirowali, odbywały się u nich spotkania. Niemców zawiadomiła o tym mieszkająca wyżej kobieta. W Alei Szucha wylądowali  Józef i starszy brat Wandy Bogdan. Józef, w 1940 r., został rozstrzelany w Palmirach, razem z Kusocińskim, a Bogdan w obozie koncentracyjnym w Buchenaldzie. Jeszcze w mieszkaniu Niemcy dopytywali o Wandę. Nie wróciła już do domu. Przez rok ukrywała się w przeróżnych miejscach. Babcia opowiadała mi, że spała w kościołach i nawet na terenie ambasady włoskiej. W końcu udało się jej skontaktować z Leszkiem. Załatwił jej fałszywą kenkartę. Sprowadziła się do Włoch i zgodnie z zapowiedzią została jego żoną. Mój ojciec, Maciej, przyszedł na świat w rodzinnej willi w 1942 roku.



   Wanda 


Apokalipsa        
Wybuch Powstania Warszawskiego był dla Kłosiów pierwszym akordem nadchodzącej pożogi. Bożena poszła do Powstania jako łączniczka „Parasola”. Gdy wychodziła z domu, matka Klara zapytała: „Czy musisz iść”? „Tak. Muszę”, odpowiedziała. Miała dziewiętnaście lat i pseudonim Magda. Była pełna wiary w sens powstańczego zrywu. Zginęła 31 sierpnia na Starym Mieście. Rodzinny przekaz jest taki, że Bożena była wtedy w powstańczym szpitalu na Długiej. Niemcy, nie bacząc na czerwony krzyż na dachu domu, podpalili szpital. Wybuchł pożar, Bożena została do końca z rannymi. To był dopiero początek tragedii. Na horyzoncie pojawiło się znów Gestapo. Niemcy, z domu we Włochach, aresztowali trzech braci: Leszka, Lwa i Piotra. Najazd Niemców było wynikiem donosu. Ktoś doniósł, że w willi odbywały się zebrania konspiracyjne. Niemcy ponoć byli skłonni wypuścić Leszka, bo miał rodzinę. Jednak on postanowił nie opuszczać w czarnej godzinie braci. 17 września 1944 r. wszyscy trzej zostali rozstrzelani na Woli. Przed pojawieniem się Armii Czerwonej, w pogrążonym w rozpaczy domu, kwaterowali przez przez niedługi czas Niemcy. Zachowywali się przyzwoicie. Gdy odchodzili, jeden oficerów powiedział do mojej babci: „Jak przyjdą Rosjanie, to za nami zatęsknicie”. Babcia odpowiedziała krótko: „Zabiliście mi męża”.




     Bożena Kłoś 



W 1945 r. do Włoch dotarli sowieci i Ludowe Wojsko Polskie. Dom stał się siedzibą sztabu marszałka Roli
-Żymierskiego. Rodzina inżyniera Kłosia musiała się przenieść do niewielkiego budynku gospodarczego, który przed wojną pełnił funkcję lokalnej poczty. Mój trzyletni tata kręcił się pomiędzy generalicją. Słowa Niemca okazały się jednak niestety w jakimś sensie prorocze. Żołnierze zupełnie rozszabrowali dom. Okna były powybijane, meble spalone. Willa była do poważnego remontu. Jedyną ocalałą z piątki rodzeństwa, była córka Barbara. Odziedziczyła po ojcu ścisły umysł. Połączyła ten talent ze zdolnościami plastycznymi i została architektem. Los uśmiechnął się do Wandy. Poznała wkrótce Stanisława Skąpskiego, który tak jak Leszek był inżynierem budowlańcem. Rodzina Skąpskich także prowadziła przed wojną w Warszawie dużą firmę inżyniersko-budowlaną. Staszek otoczył ją i jej Maćka troskliwą opieką. Wanda zrzekła się w imieniu swoim i syna roszczeń spadkowych po mężu. Do końca życia pozostawała w przyjaźni z Barbarą i potomkami jej krewnych.       

Nauczyciel inżynierów             

Gdy tylko ucichł wojenny zgiełk i zaczął się czas odbudowy, Czesław otrzymał nominację profesorską. W 1945 r. objął Katedrę Budownictwa Przemysłowego Politechniki Warszawskiej. Wychował pierwsze pokolenia polskich inżynierów. Starego mistrza traktowali z ogromną estymą. Jeden z jego wychowanków powiedział mi w latach 90., że Czesław swoje wykłady prowadził cichym głosem, i widać było, że dźwiga na barkach brzemię jakim obarczył go los. Był życzliwy ludziom i na jego twarzy pojawiał się uśmiech. W tych powojennych latach zaprojektował i zrealizował kilka warszawskich budynków, m.in. Zakłady im. Róży Luksemburg i halę o nowoczesnym wówczas pokryciu szedowo-łupinowym na Okęciu. Jednak większość energii skupił na pisaniu podręczników i artykułów do fachowej prasy. Autorski dorobek Czesława obejmuje w sumie 17 pozycji. W tamtych latach powstały m.in. „Kominy fabryczne” (1948), „Fundamenty pod maszyny” (1949), „Wybrane rozdziały technologii betonu” (1954) i „Kominy” (1956). To była ostatnia książka Czesława Kłosia. Do końca życia był aktywnym, światowym ekspertem z dziedziny katastrof budowlanych. Zmarł w swoim domu, kilka miesięcy po swojej ukochanej żonie Klarze – 17 maja 1957 r. 25 marca 1996 r. Rada Warszawy uchwałą zmieniła nazwę ulicy Inżynierska na Czesława Kłosia. Latem tego roku pojechaliśmy z babcią Wandą na uroczystość odsłonięcia nowej nazwy ulicy. I dla babci, i dla mnie, była to ostatnia wizyta w tym miejscu. Wielce wzruszająca.





Film z tunelu
A co ze stalową płytą z początku tej opowieści? Zniknęła na początku lat 90. A może jeszcze wcześniej. Stała się wspomnieniem z dzieciństwa. Tego co się pod nią kryło dowiedziałem się w 2009 r. Byłem wtedy reporterem warszawskiego wydania „Gazety Wyborczej”. Powstał nawet film o tym jak z operatorem kamery przechodzimy Tunelem Średnicowym z dworca Warszawa Śródmieście do stacji Warszawa Powiśle. Szczerze mówiąc, skoncentrowałem się na samym tunelu, a nie jego historii. Nie miałem więc pojęcia o tym, że idę tunelem, który budował mój pradziadek. Dziś to wspomnienie wzbudza moją wesołość. Pracownik stacji, który nas prowadził, pokazał nam jedno z bocznych, awaryjnych wyjść. Jego wylot był przy dawnym Komitecie Centralnym PZPR. Dziś jest tam nie płyta, a są zabudowane wiatą schodki. Tajemnica się wyjaśniła.      

Najważniejsze realizacje Czesława Kłosia 
- Most na rzece Toboł w Kustanaju
- Tunel średnicowy w Warszawie (1921-1933)
- Elektronie w Chorzowie, Gdyni, Łodzi, Pruszkowie i Warszawie
- Zakłady Azotowe w Chorzowie
- Zakłady Philipsa w Warszawie
- Starachowicka Fabryka Broni (1920-1924)
- Centralne Zakłady Lotnicze w Dęblinie
- Warsztaty Kolejowe w Pruszkowie
- Parowozownia w Gdyni (1929)
- Zakłady Elektromechaniczne Rohn i Zieliński w Żylichowie
- Kilka cukrowni
- Hangary na lotnisku Okęcie   
- Zakłady Wytwórcze Lamp Elektrycznych im. Róży Luksemburg.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun