Sceny z czasu zarazy





 - ARTYKUŁY MEDYCZNE - 

17.03.
- Dzień dobry. Czy są maski?
- Nie.
- A rękawiczki?
- Ostatnia paczka. XL- ki. Sto sztuk.
- Poproszę. A płyn do dezynfekcji ciała?
- W hurtowniach nie ma. My trafiliśmy przypadkiem i mamy.
Pół lita - 55 złotych. Na alkoholu, działa.
- Poproszę. Dużo macie tego płynu?
- Jeszcze trochę jest.
- A od kiedy nie ma masek?
- Od początku lutego. Sprzedaliśmy w jeden dzień. Nagle ludzie przyszli.
- Ile mieliście?
- Sto chirurgicznych i dziesięć plastikowych.
- Niewiele.
- Zawsze wystarczało, a jak trzeba było uzupełnić zapas to kupowaliśmy w hurtowni.
- To dlaczego teraz nie macie?
- Półtora miesiąca temu zgłosiliśmy w hurtowni zamówienie i do tej pory czekamy na odpowiedź. Nie odbierają telefonu.
- Przydałyby się teraz te maski.
- Wie pan, ale te maski to...
- To co?
- Tak na prawdę to chroni maska z filtrem. Ale filtr trzeba wymieniać po pięćdziesięciu godzinach. A poza tym te maski są podobno z Chin.
- I są na nich wirusy?
- Bez przesady. Ale wirusy mogą być na ubraniu, nawet przez kilkanaście godzin i po wejściu do domu można od razu wrzucić ciuchy do pralki.
- W 2015 roku PiS skasował projekt przygotowujący Polskę do walki z epidemią.
- Do tego nie można się przygotować.
- Ale nie można wpadać w panikę.
- Ale jak nie wpaść w panikę? Myśli pan, że te 150 przypadków to wszystko? To zaraz wybuchnie.
- Przyjdę za jakiś czas. Może już będą maski
- Proszę się dowiadywać.



22.3
- DWA KARTONY NA SASKĄ KĘPĘ -

- Trzeba zawieźć kobiecie jedzenie na Saską Kępę. Dwa kartony.
Jadę przez Warszawę, Aut jeszcze mniej niż na Wielkanoc. Na Poznańskiej, Hożej, Wilczej aut mało, ludzi na chodnikach też. Stay Fuck Home In Warsaw. Część przechodniów ma maski. Chirurgiczne i te lepsze z filtrami. Chodnikiem idzie dopakowany gość w szarej bluzie UFC. On ma z filtrem. Szykowna kobieta z egotycznymi tatuażami na dłoniach ma chirurgiczną. W dużych czarnych okularach przeciwsłonecznych wygląda tajemniczo - atrakcyjnie! Jest jak w filmie. Nagle odkrywam, że potrafię rozpoznać po sylwetce kto jest Azjatą. Dużo Azjatów nosi maski, ale widać też niezakryte skośnookie buzie.

Na przystanku autobusowym na JP2 kolejka. Chętni na podwózkę stoją w odstępach. Tak na oko metrowych. Czy jest jakiś kierownik kolejki, który tego pilnuje, czy raczej dzieje się to już samo? Przed sklepami, pocztami grupki oczekujących. W dystansie.

Docieram na Saską Kępę. Wnoszę kartony na drugie piętro. Otwierają się drzwi. Przez szparę patrzy na mnie kobieta zasłaniającą twarz granatową chustką. Kładę kartony na ziemi i odchodzę. Wracając zaglądam na Pole Mokotowskie, a tam słońce, psy, mamy z dziećmi. Gdybym nie wiedział, że w mieście jest zaraza, to pomyślał bym, że to dzień jak co dzień.


1.04
- MASECZKOWY DEAL  -

- Weź 150 złotych i jedź na Gocław po 30 maseczek.
- Skąd ten towar?
- Dziewczyna szyje.
- Jest atest?
- Jest. Pojedź na ulicę ........numer 16 i zadzwoń do niej. Wysyłam ci numer esemesem.
Jadę. Gocław. Wjeżdżam na .... i znajduję numer 16. To rząd budek, kurde, sporo tego: 16A, 16B, 16C, 16D, 16E, 16F. Dzwonię:
- Dzień dobry, przyjechałem po maseczki.
- Proszę stanąć pod kebabem.
Staję. Pod kebabem 16F Arab pali fajka. Zza budki wychodzi młoda kobieta. Kurta, dżinsy, ciemny blond, lekko przy kości. Nie wysiadam, otwieram prawe okno, ona podchodzi i podaje mi trzy paczki. W odwrotną stronę wędrują banknoty. Arab się patrzy i jara.
- Nie mam wydać reszty, zaraz rozmienię - mówi kobieta i znika w Alkoholach 24H. Troszkę to trwa. Maseczki są całe białe i wyglądają dobrze. Mamy dwie gumki, które zakłada się za uszy. Kobieta wraca i podaje mi 42 złote. Zaczyna rozmawiać z Arabem. Odjeżdżam.



6.04
- POLICJA  -

Poranek. Ciepło - rowerem do pracy z Ursynowa na Filtrową. Chodniki puste, gdzieniegdzie przeleci rowerzysta i przewinie się pieszy. Jest i Pole Mokotowskie... Policyjne - biało, niebieskie - zamykają wloty asfaltowymi traktami. Nie traktuję tego do końca serio; jestem dzieckiem PRL-u w którym omijanie zakazów było powodem do domy, widząc więc, że jedna z taśm jest zerwana wjeżdżam, ale już po chwili - staję. Obok pustej betonowej miski stawu zacumowała duża srebrna lodówa. Ona jest dominantą, stojący obok radiowóz subdominantą. Razem grają melodię grozy. Wycofuję się czym prędzej i dojeżdżam Batorego do Alei Niepodległości.

W centrali przesiadam się w auto i przeskakuję Trasą Łazienkowską na drugi brzeg Wisły. Na Saskiej Kępie jak zwykle odbijam w prawo - w Zwycięzców. Kilka dni temu pod liceum Prusa widziałem duże zgrupowanie policji. Stojące ciasno furgony i mundurowych. Liczne patrole na Francuskiej i Paryskiej. Kilka policyjnych aut pod stacją benzynową. Jakiś zerkający na mnie z zaciekawieniem policjant okazał się być kierowcą furgonu - usiadł za kierownicą z hot dogiem. Inny zachowywał się tak jakby coś na prawdę się działo. Co? Po co tyle policji na spokojnej i dostatniej Saskiej Kępie? Dziś na Zwycięzców wita mnie z daleka pulsujący niebiesko kogut. Obok niego jest radiowóz. Jesteśmy! Na skraju jezdni jakiś policjant notujący pospiesznie... Numery rejestracyjne przejeżdżających aut?... Po co? Jak to? Być może zanotował tylko jedno auto, nie wiem. bo za chwilę gubię go z pola widzenia.Przejeżdżałem przez w Centrum, byłem na Powiślu, dojechałem aż na Białołękę. Pod furtką willi przy małej uliczce pod lasem zostawiłem skrzynkę z żywnością. Nie dostrzegłem nigdzie policji. Czemu więc Saska Kępa?

Znów rower i droga na Ursynów. Słońce świecie, jedzie się fantastycznie. Przy Skrze przecinam kładką Trasę Łazienkowską. Wjazd na Pole Mokotowskie blokują dwa furgony. Tarasują chodnik - zsiadam z roweru i przeciskam się szparą na ścieżkę przy Trasie. Chłopaki mają dziś luz. Kierowca siedzi na smartfonie, kilku gada. Ruszam w stronę węzła WB, czyli punktu, w którym Trasa Łazienkowska przechodzi pod Aleją Niepodległości. Idą w trójkę, ona w środku. Oni w jakiś dziwnym wojskowych mundurach, z brązowymi beretami na bańkach. Na prawdę ładnym krokiem. Równo, płynnie, z gracją. To terytorialsi. Widzę ich pierwszy raz na oczy. Potem para. Policjantka ma blond włosy spięte w blond kucyk, on na mundurze kamizelkę z napisem Wojska Ochrony Terytorialnej, do tego czarne wąsy, uformowany po komandosku beret, a pod nim okulary i zdecydowane męskie spojrzenie. Patrolują granice Pole Mokotowskiego. W parku pusto. Ach chciałoby się puścić na przestrzał! Przy Bolku radiowóz policji, przy Batorego straży miejskiej. Mundury szybko zostają za mną. Dalej świat jest już taki jak zwykle. Tylko ludzi malutko.


9.04
- WILLA GIERKA -

- Masz dziś cztery skrzynki do Konstancina. Ale najpierw przewieź to, co najpilniejsze - mówi manager sklepu. Na imię ma Maciek i wygląda jak skrzyżowanie grungowca z surferem. Kosmyki włosów wypływają mu spod bejsbolowej czapki, a ubrany jest jak zwykle w pikowaną bluzo-koszulę w czarno-zieloną kratę. Zawsze jest zajęty analizą zamówień, albo stoi za kasą i sprzedaje. Krążę więc najpierw krążę po mieście; przybijam po kilka razy do sklepów i w końcu ładuję towar do Opla. Mam w mózgu setki obrazów, cały film nakręcony na ulicach miasta. Jest piętnasta. Słońce wysoko, sznury samochodów. Sporo spacerowiczów. Tak jakby trochę było już po wszystkim. Tak jakby zaraza się zaczynała ulatniać. Ale to raczej piękna pogoda wywabiła ludzi z mieszkań. Widać w każdym razie sporo maseczek. A ja przejeżdżam Wilanów i pcham się prawą nitką Przyczółkowej. Łąki za Wilanowem zarastają domami. Kiedyś Konstancin zleje się z miastem.
Kiedyś...
Jadę na Pogodną, która odchodzi od Saneczkowej. Gdzie to jest? Wiem tylko, że w prawo, gdy będę już w Konstancinie. Nie mam GPS, nie mam smartfona, jeżdżę na czuja, czasem kogoś zapytam, to moje miasto i potrzebuję niańki. Saneczkowa okazuje się być starą znajomą. Skręcam i wjeżdżam po wyłożonej kamienną kostką ulicy, która malowniczo wspina się na skarpę wiślaną. Faktycznie w sam raz na saneczki. Ta część Konstancina to Klarysew. Na górze Saneczkowej po lewej stronie za parkanem i murami z jasnych głazów stoi willa Gierka. Pierwszy sekretarz PZPR mieszkał w niej przez całą dekadę lat 70. Potem stała pusta. Była miejscem narad przedstawicieli państw Układu Warszawskiego. W latach 90. wynajmowali ją Amerykanie, ponoć była w niej miejscówka CIA. Jednym z jej ostatnich lokatorów był Jarosław Kaczyński. Brat prezydent użyczył mu w 2008 roku willę za 35 tys. zł - na pisanie programu. Czego? Tego jak przejąć Polskę i zrobić z niej swój folwark.
Skręcam w Pogodną. To mała uliczka, pod kołami tłuczeń, za płotami drzewa eksplodują kwiatami. Zatrzymuję się pod jednym z domów. Dzwonię, wychodzi mężczyzna. Ma jakieś siedem dyszek, trzyma się dobrze, podaję mu skrzynki nad furtką.
- Tu jest obok willa Gierka. Wie pan o tym? - zagajam.
Patrzy się na mnie z lekkim rozbawieniem.
- Tak wiem.
- Kiedyś spędziłem w niej dwa dni.
- Na prawdę - robi się zaciekawiony.
To był jeden z tych zakręconych letnich wieczorów w latach 90.
Poszliśmy z moim kumplem Bananem do pubu Marylin na Pole Mokotowskie. Był jakiś koncert, a po nim jam. Na gitarze grał Robert "Sadek" Sadowski, ten z Houk i Kobonga, na basie Andrzej "Karakuł" Nowicki, ten z Perfectu, na bębnach Piotrek
"Stopa" Żyżelewicz (ten z Armii i z Voo Voo, śpiewał Wojtek Kubiak z zespołu Chocolate Spoon. Zagrali Come Together Beatlesów. - Co jest najważniejsze w muzyce? - zapytałem kiedy Wojciecha Waglewskiego. - Ton - odpowiedział. I tak oto tego wieczoru na małej scence spotkało się czterech gości z mistrzowskim tonem. Zabrzmieli tak, że lepiej by się po prostu już nie dało. Magia muzyki zstąpiła do baru na Polach, a my
z Bananem (tym z Kultu i Armii) popijaliśmy piwo i nawiązywaliśmy znajomość z dwiema kobietami. W naszym wieku, czyli jakieś trzydzieści lat. Sorry. Pamiętam tylko tyle.
- Dziewczyny zapraszają na kolację do Konstancina - powiedział w końcu Banan.
- No to jedziemy - zgodziłem się od razu.
Pojechaliśmy taksówką. Do willi Gierka. Na widok strażniczych budek przy bramie serce zabiło mi mocno. Co my tu robimy?...
O co chodzi?... Okazało się, że jedna z dziewczyn pracuje w firmie, która wynajmuje willę. Co to była za firma? Nie wiem.
Siedzieliśmy tam dwa dni. Ja miałem swoją sypialnię. Spałem w wielkim łóżku śniąc o Gierku. Kiedy w 1980 roku został strącony przez wiosnę Solidarności z tronu w jakiejś gazecie ukazał się czarno-biały fotoreportaż z jego willi w Klarysewie. Było zdjęcie, sauny, wielkiej wanny, w której można załączyć se prądy wodne, itd. Oglądałem te zdjęcia z fascynacją i wzburzeniem, że komunista żyje jak król, a w sklepach są puste półki. Rano wstaliśmy na śniadanie. Był serwis, jakiś pan w średnim wieku, który pytał: co potrzeba? Do tego pani kucharka. Piliśmy alkohol, ale z umiarem. Z namaszczeniem oglądałem wannę z prądami, po Gierku został tylko wielki kryształowy żyrandol w salonie z wielkim i pięknym kominkiem.
- I tylko tyle zostało wtedy po Gierku - mówię do pana, któremu padałem skrzynki z żarciem na Pogodnej.
- Tam było tylko to, co zostało po Rosjanach i Amerykach - odpowiada.
Ruszam do miasta. Myślę o tym jamie w Marylin. Sadek umarł przez narkotyki, Karakuł na serce, Stopa odszedł do udarze mózgu. Wojtka Kubiaka już nigdy więcej nie spotkałem. Kończę szychtę i wsiadam na rower. Kilka razy mijają mnie jadące na sygnale karetki. W jednej z nich jedzie tylko kierowca. Ma biały kombinezon z kapturem i maskę antywirusową. Po jakimś czasie niespiesznie dotaczam się się do Wołoskiej i widzę, że właśnie wyjeżdża karetka. A w niej tylko kierowca. To to samo auto. Karetka zatrzymuje się na światłach przy bramie szpitala. Podjeżdżam. Do głowy przychodzi mi dość karkołomne pytanie.
- Niech pan mi powie. czy pan się nie boi?
- A czego mam się bać? - odpowiada pytaniem kierowca.
Światło się zmienia. Rozjeżdżamy się do swoich spraw.


17.05
- UCIECZKA - 

Przez miasto
autem
Stop - sklep
Pawełek, Bajeczny?
Ludzie czekają
Czekać?
Wchodzi żołnierz
Mundur polowy, zielony beret, maseczka
Patrzy surowo
Na mnie
Jezus Maria!
Maseczki zapomniałem...
Z auta
Wychodzę - szybkim krokiem.


18.04
- WINDA - 

Szczęśliwice. Winda w bloku. Mam na twarzy moją czarną maseczkę w białe grochy i zjeżdżam z drugiego piętra. Na pierwszym wsiada pani w szacownym wieku. Znad chirurgicznej maseczki patrzą na mnie umalowane rozbawione oczy.
- Nieźle wyglądamy w tych maseczkach.
- Ja jestem zachwycony.
- Ja też się cieszę,
- Wygląda pani świetnie.
- Nie widać ile mam lat.
- Szanowna pani, ja też mam już swoje lata.
- Ale nie tyle co ja.
- Nigdy bym nie powiedział.
Parter.


21.04
- WIOSENNY ZAWRÓT GŁOWY -

Ursynów. Ulica Alternatywy. Wchodzę do piekarni. Pod drzwiami siedzi młody facet. Przepocona podkoszulka, zielone robocze ogrodniczki. Jest na niezłym gazie, zagaduje młodą ładną ekspedientkę. a ona mu odpowiada obsługując jednocześnie klientów. Facet, który był przede mną wychodzi. Zostajemy w trójkę.
- Dzień dobry. Dziesięć kajzerek poproszę.
Ekspedientka zakłada cienkie przezroczyste plastikowe rękawiczki i pakuje mi bułki. Jej twarz zasłania antykoronawirusowa przyłbica.
- Łubu dubu, łubu dubu. Niech nam żyje... - śpiewa facet.
- Cicho tam! - uspokaja go dziewczyna. W jej głosie nie ma twardości, jest trochę rozbawiona, ale widać, że ta sytuacja ją
też trochę stresuje.
- Radzi sobie pani? - pytam.
- Tak - odpowiada z uśmiechem.
- A pan sobie radzi? - pyta mężczyzna.
Wybucham śmiechem. Odwracam się i patrzę mu w oczy.
Widać, że chłop z niejednego piece jadł. W kąciku oka ma cyngwajs - niebieską kropkę, którą wieki temu tatuowali sobie gitowcy, a teraz robią sobie taki znaczek ludzie w kryminale.
Oczywiście nie ma maseczki, ani żadnych tam rękawiczek.
- Staram się - odpowiadam.
- A myśli pan, że ja się nie staram?
Ekspedientka zdejmuje rękawiczki i wydaje mi reszty. Ma ładne dłonie i delikatny, prawie dziecięcy głos.
- Zakochał się pan? - pytam.
- Tak.
- W pani? - pokazuje brodą na ekspedientkę.
- Nie. W pani Mirce.
- A tu się pan przyszedł pozwierzać?
- No. A pan ma dziewczynę?
- Mam żonę i dwójkę dzieci.
- Jakie?
- Dwie córki.
Gość łapie się za głowę.
- Niech się pan trzyma. Jakoś trzeba - mówię.
Kiwa mi głową. Wracam na chatę z torbą wypchaną kajzerkami.
- Tata śmierdzi od ciebie piwem - mówi na powitanie starsza córka.


23.04
- SZARPANINA -


Hoża. Od strony Kruczej. Godzina 11. Wszystkiego z pięć, sześć osób. Na parkingu szarpie się dwóch młodych gości. Jeden to kurier - ma ciuchy kuriera, drugi ma rower - kolarkę. Kurier trzyma go prawą ręką za kark, a lewą usiłuje mu wyrwać rower. Nikt nie reaguje, w tle dźwięki z jakiegoś megafonu. Kręcą się w kółko, kurier jest silniejszy i ciągnie go stronę swojej furgonetki. Kolarz jednak nie daje sobie wyrwać roweru. Co jest grane? O co chodzi?... Podchodzę. W lewej ręce trzymam karton pełen jagodowych wegańskich drożdżówek.
- Czy to jest twój rower? - pytam rowerzystę. Ma na twarzy czarną maseczkę i brązowe przeciwsłoneczne Ray bany. Przestają się szarpać. Są mocno podkręceni walką.
- Tak. To jest mój rower - odpowiada.
- Dlaczego chcesz mu zabrać rower? - pytam kuriera.
- Bo mnie zaatakował.
Jest młody i muskularny. Też ma okulary przeciwsłoneczne. Wiszą na twarzy przekrzywione.
- Przeproś go, kurwa - mówię do rowerzysty.
Gość nie pali się przeprosin.
- Weź go kurwa przeproś. Bądź mądry.
Gość klepie kuriera w bok.
- Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? - pyta kurier.
- Za to.
Wsiada na rower i zjeżdża Kuri
er pakuje się do swojego busa. Ja też wsiadam do fury. Spadówka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun