Ukryta prawda w ukrytej prawdzie




- Aż tak ją kochasz? – pyta Monika.
- Skoro pytasz, to ci powiem. Tak kocham ją – odpowiada Robert.  
- To dobrze. Ojciec powinien kochać swoją córkę – rzuca mu w twarz Monika.
Państwo Sikorscy mieszkają w Warszawie. O
d pięciu lat są małżeństwem. On jest wziętym architektem, ona modelką, marzącą o karierze aktorki. Robert pragnie mieć dziecko, ale Monika nie chce o tym słyszeć – uważa, że jest za wcześnie na zakładanie rodziny. Oboje urodzili się w mojej wyobraźni i byli bohaterami jednego z odcinków paradokumentalnego serialu „Ukryta prawda”. A ja przy okazji napisania scenariusza załapałem się na epizod za 100 zł - wystąpiłem jako barman w jednym z lokali na warszawskiej Pradze.

Chcesz? To napisz...
Niejeden z reporterów marzy o tym, żeby zostać scenarzystą. Raz na jakiś czas się komuś udaje i to ma być jakiś dowód, że można. Ostatnim przykładem niech będzie Mateusz Pacewicz, scenarzysta nominowanego do Oscara „Bożego ciała”, który w 2014 roku napisał do "Gazety Wyborczej" reportaż „Kamil, który księdza udawał”. Mnie też chodziło to od dawna po głowie. Pisałem do szuflady różne rzeczy. Po którymś razie zapędy scenariopisarkie wybił mi z głowy scenarzysta kultowego „Chłopaki nie płaczą” Mikołaj Korzyński. - Daj sobie z tym spokój. Napracujesz się, a i tak nikt nie nakręci z tego materiału filmu. To to już jest – powiedział Mikołaj w przypływie szczerości. Myśli o pisaniu nie opuszczały mojej głowy i zacząłem kombinować – skoro nie fabuła, to może chociaż fabularyzowany dokument? Przecież tyle tego jest w telewizji, więc co za problem, żeby napisać swoją?  

Łączniczką ze światem filmu stała się znajoma, która pracuje w firmie produkującej serial „Ukryta prawda”. Dostałem od niej numer do head autorki Magdy Kuźnik-Czwojdy. Head autor to w świecie seriali ktoś taki jak redaktor w redakcji. Osoba, która pilotuje proces powstawania tekstu, mówiąc krótko jest przełożonym autora. Magdę słyszałem tylko przez telefon, nigdy nie spotkaliśmy się w realu. W słuchawce była energiczna i rzeczowa, czuć było, że zna tę robotę na wylot. Poprosiła o CV. Wysłałem i dostałem sygnał, że tym razem mam zadzwonić w sprawie roboty. - Chcesz napisać scenariusz? Świetnie. A jakie masz pomysły? - zapytała. Ucieszyłem się z tego pytania, bo mózg mnie swędział i miałem ochotę coś napisać. Zależało mi. Zadeklarowałem, że wkrótce wyślę kilka konceptów, a potem  przez trzy dni myślałem tylko o tym jaką by tu intrygę wymyślić. Bo idea, pomysł, to rzecz najważniejsza. To nasiono, z którego wyrasta historia. Koncepcja formatu „Ukryta prawda” jest oczywista, wszystko ma się okazać na końcu, a im bardziej zaskakujący jest finał tym lepiej. W głowie mi się kłębiło, że cho, cho!

Zielone światło
Po trzech dniach kombinacji wysłałem maila z kilkoma intrygami. Jedna bardzo spodobała się Magdzie. – Facet ma romans z własną córką i oboje nie mają pojęcia o tym, że są ze sobą spokrewnieni? Wiesz, co? To jest dobre! Napisz teraz szybko synopsis. Wiesz co to jest? To streszczenie filmu. Takie na pół strony – poinstruowała mnie Magda. Byłem wtedy
w hipermarkecie na Ursynowie. Zadzwoniła, gdy kupowałem pokarm dla rybek. - A kim ma być ten facet? - zapytałem. - Niech on będzie architektem - zadecydowała. - A jego żona modelką, która chce zostać aktorką - dodałem. - Tak. Tego się trzymajmy. Pisz - powiedziała na koniec. Strasznie się zjarałem. Tak nagle zostałem scenarzystą pracującym nad paradokumentem. Tym bardziej, że za odcinek płacili dwójkę. Niezwłocznie siadłem do pisania. Wysłany przeze mnie synopsis, po zaakceptowaniu przez Magdę trafił do producenta, który dał feadback, że czeka na drabinkę. To kolejne słowo ze świata filmu i literatury oznacza, po prostu, dokładnie rozpisanie tego co się po kolei dzieje w fabule.
Fabuła szczebelek, po szczebelku. Zrobiłem przedtem w życiu kilka drabinek 
i wiedziałem jak się do tego zabrać. Wymyśliłem, że wszystko zacznie od od kłótni Roberta z Moniką. Tak nazwałem bohaterów. On chce, żeby mieli dziecko, a ona myśli tylko o tym jak wkręcić się do serialu w stylu „M jak miłość”, albo „Na wspólnej”. Jest totalnie zafiksowana. Albo chce chociaż zagrać w reklamie. Po awanturze z żoną Robert wychodzi na miasto, żeby spotkać się z najlepszym kumplem w barze. Kumpel nie dociera, ale Robert poznaje dwudziestoletnią Amerykankę, która przyjechała do Warszawy, żeby zobaczyć miasto swoich przodków. To Anna. Ich znajomość szybko nabiera tempa i rumieńców.
Po kolejnej randce lądują w łóżku. Seks jest rewelacyjny, pojawia się namiętność, po niej przychodzi miłość. Tak Roberta wsiada na rollercoster. Moja drabinka po korekcie Magdy poleciała do producenta. Dostałem zielone światło! Teraz miałem napisać scenariusz. Byłem pełen wiary w to, że dam radę. Przecież znam na pamięć tyle super filmów. Potrafię cytować „Pulp Fiction”, „Chłopców z ferajny” i „Misia”. Więc czemu nie?

Odlot w formatce
Magda wysłała mi formatkę, w której miałem stworzyć swój scenariusz. Był to po prostu inny odcinek „Ukrytej prawdy”, który otworzyłem w Wordzie. Wszystko było klarowne i uporządkowane. Na początku skrót odcinka, potem opis lokacji, czyli miejsc, w których będą robione zdjęcia, a po nich charakterystyka postaci. Począwszy od głównych bohaterów, a skończywszy an epizodystach. Siadłem do roboty patrząc na tajemnicze filmowe terminy oznaczające początek mojej przygody:

0*) E-SHOT MIASTO/E-SHOT BLOK MONIKI I ROBERTA                         NOC
Odtwórca: Robert, ujęcie: Robert wchodzi do klatki, w ręku ma torbę z laptopem.

Alfred Hitchcock powiedział, że film powinien się zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. A więc do dzieła! Mając drabinkę wiedziałem co i kiedy się wydarzy i mogłem oddać się pisaniu scen. Przed sobą miałem 50 stron, na których miałem dialogami opowiedzieć o frustracji niedopasowanego małżeństwa, emocjach z rodzącej się miłości, małżeńskich kłamstwach, wyrzutach sumienia faceta zdradzającego żonę, szczerych rozmowach z najlepszym kumplem, mrzonkach modelki, która chce być aktorką, a potem o totalnej  katastrofie głównego bohatera. I zero opisów. To przecież nie epika, a dramat - same dialogi.

Pisałem w natchnieniu czując, że lecę gadkami rodem z Hollywood. Siedziałem na kanapie i stukałem w klawisze. Kiedy skończyłem wysłałem tekst do Magdy czekając w spokoju na to, że zadzwoni i powie: OK. Masz talent, chłopaku. 

Wersja druga, trzecia...
To było jedno z najtwardszych lądowań jakie zaliczyłem w swoim kreatywnym życiu. A miałem przecież już za sobą to i owo. Kiedyś na przykład, gdy stawiałem pierwsze kroki na  reporterskiej ścieżce, z planu filmowego wyrzucił mnie reżyser Waldemar Dziki. To był mój drugi dzień w tym zawodzie i nie miałem pojęcia jak się robi wywiad. Zacząłem zadawać głupie pytania i Dziki tak się wściekł, że zrugał mnie na oczach ekipy. Magda nie była już też taka miła jak na początku, ale nadal nie nie było źle. – Tak się nie piszę. Nie mogę cię tego uczyć. To nie jest kurs scenariuszowy. Wiesz, to jest coś innego niż pisanie artykułów do gazet. Nie każdy może to robić, do tego trzeba mieć talent. To trzeba czuć, a ja u ciebie tego nie wiedzę. Twoje dialogi są sztuczne, drewniane. Ludzie tak nie mówią. A poza tym, pamiętaj, że masz powiedzieć widzowi dokładnie to o co chodzi. Nie możesz zaczynać kwestii, która potem prowadzi do nikąd. Rozumiesz? Na początku miałam wrażenie, że jest super, no ale teraz niestety nie - mówiła. Siadłem czym prędzej do pisania drugiej wersję. Teraz było już lepiej, ale tym razem dialogi były za długie. Magda stwardniała. Zrobiło się niemiło. Powiedziała, że jedna scena ma trwać dwie strony i że czeka na trzecią wersję.

Skróciłem sceny i scenariusz zaczął wyglądać tak jak trza. Ale nadal nie było to. Usłyszałem, że mój tekst jest poniżej standardów na jakich pracują. Magda zaproponowała mi to, że zamiast dwóch tysięcy dostanę trochę mniej, ale ona doszlifuje tekst. Zgodziłem się z ulgą, bo miałem już dość tego chetania. Najważniejsze było to, że dojechałem do mety. Tym bardziej, że szybko zbliżały się święta i potrzebowałem hajsu. Na koniec rozmowy zapytałem tylko, czy będę mógł coś jeszcze dla niej napisać, a ona odpowiedziała krótko: nie.

Nie pociąłem się. Chemia była już taka zła, że moje kontrolne pytanie miało charakter rutynowy. Nie uczyłem się nigdy pisania scenariuszy, a do takiej roboty potrzebne jest przede wszystkim rzemiosło. Warsztat, upór, doświadczenie i dopiero na końcu natchnienie. Tego trzeba się nauczyć. Na to trzeba czasu. Nie każdy może być Quentinem Tarantino, który mając 22 lata zaczął pracę w wypożyczali kaset video, a potem machnął  „Urodzonych Morderców” i „Prawdziwy romans”..Jeszcze wcześniej ustaliliśmy z Magdą, że mój odcinek będzie miał tytuł „Dylemat architekta”, bo Robert nie wie czy zostać z żoną, czy odejść z kochanką. 

Casting na przyjaciela
Podniosłem się i otrzepałem. Kasa przyszła na konto. Teraz wymyśliłem, że wkręcę się do obsady jako epizodysta i zagram barmana w lokalu, w którym poznają się bohaterowie. Wystąpić we własnej historii, no, to rozumiem! Dostałem telefon do reżysera i zadzwoniłem
mówiąc, że chce przyjść na casting. Zaproponował żebym przygotował kwestie kolesia, który jest najlepszym kumplem Roberta. Jasne, dobra, czemu nie, odpowiedziałem. Prawdę powiedziawaszy to nie miałem jednak ochoty na tę rolę. Pierwszym powodem było to, że za takie granie jest śmiesznie mała. Miałem już za sobą występy w reklamach i niejeden epizod w normalnym serialu i wizja pracy przez dwa dni za dwieście złotych średnio mnie jarała. Pracy od rana do nocy. Oczywiście lubię granie i adrenalinę planu filmowego, ale tu w grę wchodziło sporo scen i kasy powinno być po prostu więcej. Odtwórca głównej roli dostaje w takiej produkcji jakieś 500 złotych. To śmiesznie mało biorąc pod uwagę fakt, że
ma do wkucia spory materiał, a potem na planie czeka go konkretny performance. Kilkanaście scen w ciągu jednego dnia. Chętnych do takich wyzwań jednak nie brakuje.
Ludzie marzą o aktorstwie, szukają wrażeń, chcą się sprawdzić. I zdarza się, że kreację tworzone przez aktorów amatorów mają dużą siłę i wyraz. Występ w fabularyzowanym dokumencie staje się pamiątką na resztę życia, a nieraz trampoliną do jakiejś karierki.
Do kolejnych występów w fabularyzowanych dokumentach, albo i czymś poważniejszym. 
Zdarzało się przecież, że ktoś błysnął w takim formacie i przeskoczył o oczko wyżej, do lepiej płatnych produkcji, które nie wstyd już umieścić na profilu filmpolski.pl. Rozmawiałem kiedyś z osobą obsługującą ten portal, która powiedziała, że ceniący swoją markę filmowcy nie chcą, żeby ich praca przy takich produkcjach była na tym portalu odnotowywana.

Kto gra w fabularyzowanych dokumentach? Prawdopodobnie wszyscy. Sito na castingu nie jest jakoś specjalnie gęste. Człowiek z tej branży powiedział mi, że kiedyś pracował przy realizowaniu sceny, w której kręcono śmierć faceta leżącego w łóżku. Kiedy gość, który miał
go zagrać przyszedł na plan i zdjął buty, po to, żeby wgramolić się do łóżka, to wszyscy prawie padli. Gość miał tak śmierdzące nogi, że członkowie ekipy pozatykali sobie dziurki w nosach miętą. Innym razem rozmawiałem z reżyserem takich produkcji, który opowiedział mi, że kiedyś na jego planie pojawiła się kobieta kompletnie nie mająca drygu do grania. Zaczął ją podpytywać o to czym się zajmuje. Okazało się, że jest księgową i że jak wyznała 
- od zawsze strasznie męczyła ją nieśmiałość. - Czemu więc zawdzięczamy to, że pani się u nas pojawiła? – zapytał. - Traktuję to jako rodzaj terapii - wyznał. Ja koncertowo położyłem się na kastingu na rolę najbliższego przyjaciela Roberta. I zgodnie z planem zostałem barmanem. 

No szkoda, że nie ta najładniejsza
Samochody ekipy stały pod Trasą Łazienkowską przy Liceum Batorego, tam gdzie jest bar Źródełko. Zaparkowałem swoje auto przy barbusie i wszedłem do środka na śniadanie.  
Zamówiłem jajecznicę i konsumując ją wrzuciłem na facebooka kilka szybkich zdań o tym, że siedzę w barbusie ekipy, kręcącej film na podstawie mojego scenariusza. Z tym filmem to  mocno przeholowałem, bo „Ukryta prawda” to tylko program. Reakcja była natychmiastowa. Posypały się lajki, a dziennikarz „Rzeczypospolitej” z rozbrajającą szczerością wyznał, że zazdrości. Czy pamiętacie o tym, że na początku tej historii napisałem, że niejeden reportem marzy o stworzeniu scenariusza? No i proszę.

Jadłem filmową jajecznicę i z satysfakcją obserwowałem początkującego, ale już zawodowego aktora, który obok uczył się kwestii głównego bohatera. Mojego bohatera.
Zapytałem co sądzi o historii. Jak mu się podoba pomysł pomysł na story, w którym facet ma romans z własną córką. Popatrzył na mnie jakoś tak trochę dziwnie i powiedział, że historia jest nawet za mocna. Wziąłem to za dobrą monetę. 



Pojawił się reżyser. Pogadaliśmy trochę w cztery oczy i nie krył żalu, że roli głównej bohaterki nie dostała najładniejsza dziewczyna na planie. Ta, która dostała tylko skromny epizod. Odtwórczyni głównej roli była fajna. Dała radę. Dla mnie zrobienie barmana w knajpie na Pradze było formalnością.






Wszystko w gruzach
Po jakimś czasie zobaczyliśmy z całą rodziną „Dylemat architekta”. Jedliśmy akurat w czwórkę obiad, siedząc przy przy stole, który stał przy ścianie, na której wisiał telewizor. Kiedy zabierałem się do pisania Magda powiedziała, że nie ma co się bać scen kontaktu fizycznego pomiędzy dwójką głównych bohaterów. No i teraz siedziałem z dziećmi pod telewizorem, na którym było widać momenty. Momenty, które ja napisałem. Nieźle, co?  Kiedy więc dochodziło do erotyki, to wyłączałem na moment telewizor.




Odcinek rodzinie się spodobał, a żona zapytała, czy napiszę jeszcze jakiś scenariusz do „Ukrytej prawdy”. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie. Była załamana. Nie dlatego, że jest fanką, bo kompletnie nie ogląda takich rzeczy. Chodziło o hajs. Bo co dwójka, to dwójka. Zrobiło się smutno. 

No, ale na szczęście nie miałem tak przesrane jak Roberta Sikorski. Chłopu kompletnie posypało się życie. Wszystko wydało się gdy, podejrzewająca go żona wynajęła detektywa, który odkrył ukrytą prawdę. Zrobił się nieprawdopodobny gnój. Monika odeszła od Roberta,  a córka której wyznał, że jest jej tatą zwiała z powrotem do Ameryki, w której czekała  mama. Kobieta, która emigrując dwadzieścia lat wcześniej z Polski nie powiedziała Robertowi o tym, że jest z nim w ciąży. A jak to się stało, że młoda Amerykanka znalazła się w Warszawskiej  knajpie? Przyjechała na samotne wakacje do rodzinnego miasta swojej mamy. Poszła na spacer po dzielnicy, w której mieszkała kiedyś jej rodzina. Wstąpiła do lokalu i napatoczyła na tatę.

Kiedyś spotkałem reżyserkę z Polsatu. Opowiedziałem jej o tym jaką to historię wymyśliłem.
Mająca już swoje lata, doświadczona kobieta zrewanżowała się opowieścią o tym, że w Krakowie pewna kobieta miała romans ze swoim synem. Kiedy zaczynali, to oczywiście nie wiedzieli o tym co ich naprawdę łączy. Pytanie, co lepsze? Ojciec, czy Matka?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun