Nie zna życia kto nie robił na tokarce



Nie zna życia kto nie robił na tokarce. W młodości mieszkałem na Bielanach, przy Daniłowskiego 6.
W ósmej klasie w ramach zajęć Praktyczno-Technicznych jeździliśmy z chłopakami z klasy do Zespołu Szkół Elektroniczno-Mechanicznych przy Hucie Warszawa. To było przyzakładowe technikum. Dostałem od mamy lekarki stary biały fartuch i tak przyodziany stanąłem przy tokarce. Wcześniej każdy z nas otrzymał metalową błyszczącą tuleję. Nauczyciel zademonstrował to jak mocuje się ją w tokarce, a potem jak ustawia ostrza tak, żeby wycięły w wirującym metalu odpowiedni kształt. A więc toczyliśmy. Była jazda. Na kolejnych warsztatach przyszła kolej na frezarkę, ale tym razem skończyło się tylko na prezentacji, bo ten sprzęt wymagał już doświadczenia. Dużo fanu dała kuźnia. Tym razem dostaliśmy metalowe pręty, które wetknęliśmy w żarzący się żużel. Można było zaaplikować dmuchawę, która zwiększała cug i temperaturę żużlu. Robił się biały. Końcówki prętów rozgrzewały się do czerwoności i wtedy waliliśmy w nie na kowadle młotkami. A potem do wody i pfffff... Wokół kręcili się uczniowie technikum. Zero dziewczyn. Świat prawdziwych mężczyzn. Ale nie, zaraz, chyba jedną dziewczynę widziałem. Wyglądała w tym miejscu tak dziwacznie, że prawie pokazywaliśmy sobie ją palcami.

To była dla nas egzotyczna wyprawa w świat, w który nigdy nie wejdziemy, bo przecież byliśmy chłopcami z inteligenckich domów, a tacy nie zarabiają na życie tokarkami. Dla nas czyli dla mnie i jeszcze dwóch trzech chłopców.  Klasa miała tymczasem znacznie bogatszy przekrój. Nasza podstawówka numer 133 sąsiadował ze stojącym po drugiej stronie niezbyt ruchliwej ulicy Naszym Domem. To był dom dziecka. W klasie było kilkoro wychowanków tej placówki. Fajne dzieciaki. Nie wiem kompletnie co się z nimi stało. Mam kontakt tylko jednym kolegą. Z tym samym od zawsze. Dla tych chłopców wybór popularnego technikum był sprawą oczywistą. Jeden chłopaczek, nie wiem niestety jak się nazywał, tak wtopił się w klimat, że wyglądał tak jakby już tu chodził. Podszedł do tokarki z pasją. Chyba trochę za dużą, bo w pewnej chwili ostrza noży zaczęły ścinać nie to, co potrzeba, czemu towarzyszył alarmujący stukot. Nauczyciel upomniał go po nazwisku. Tak jakby już się znali. A on wyglądał tak jakby już był tokarzem.   



Tej szkoły od bardzo dawna nie ma. Nie ma już chyba tego budynku, w którym potem była klinika orto laryngologiczna. A huta jest, ale nie Warszawa. W 1992 zakład został przejęty przez włoski koncern Lucchini, a w 2005 przez koncern Arceler. Teraz wytapiana jest tam głównie stal szlachetna.


Huta Warszawa w latach 60.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun