Paweł Kelner: Musimy to robić, bo jak nie my, to kto?



Paweł "Kelner" Rozwadowski  
8 czerwca 1962 - 11 października 2020


Miałem być w całkiem innym miejscu. W biurze albo szpitalu. Takie były plany rodziców. Ojciec chciał, żebym zaszedł co najmniej tak wysoko jak on. Nie spełniłem ambicji rodziców.

W niedzielę pisarz Grzegorz Kalinowski opublikował na Facebooku post: „Wpadliśmy na siebie ze dwa trzy tygodnie temu. Szybka kawa na rogu Foksal i Nowego Światu. O tym, że Paweł ma remont, że w Puszczy Kampinoskiej mieszka, że pięknie, ale ludzie, że Polska to nie Warszawa i wielkie miasta, o graniu nowym i starym i w końcu o generale Rozwadowskim, dumie Pawła, bliskiej rodzinie, człowieku który odegrał ważną rolę w historii Polski. Tak w biegu, bo przecież mieliśmy się jakoś spotkać, będzie okazja. A w piątek rozmowa o scenariuszu serialu Załoga, o tym jacy ludzie z tamtych czasów mogliby zagrać, że na pewno, na bank, bez niego nie może być. I dziś niedziela rano...”.


Nie mogłem uwierzyć w to, że ten pełen życia facet odfrunął tak nagle do hadesu. Bez żadnej zapowiedzi... Osiem lat temu spotkaliśmy się z Pawłem na nasz ostatni wywiad do GW. Pretestem było 
ukazanie się jego autobiograficznej książki "To zupełnie nieprawdopodobne". To było któreś z rzędu nasze spotkanie na takim gruncie. Pierwszy tekst, w którym pojawił się Paweł napisałem w 99 roku. To było przy okazji ukazania się albumu fotograficznego Ani Lyons „Polski punk 1978 - 1982”. Umówiliśmy się na wywiad i gadaliśmy w moim aucie zaparkowanym na Brackiej pod Smykiem. Byłem tak przejęty tym, że robię tekst o punkowej załodze do GW, że po napisaniu nie spałem do rana. Nie mogłem zasnąć.

Pawła zobaczyłem na scenie po raz pierwszy w klubie Remont w 1981 roku. Śpiewał w punkowym składzie Dexapolcort. Tak nazywał się lek zapisywany przez dermatologów. Grały też wtedy inne kapele. To był głośny i niezapomniany wieczór. Mój pierwszy raz wśród punkowców.  

Po raz drugi zobaczyłem Pawła w 1982 r. na festiwalu Open Rock w Krakowie. Śpiewał w Deuterze. Miał postawione włosy, białą koszulę i spodnie z powszywanymi suwakami. Był totalnie charyzmatyczny i absolutnie zajebisty. Deuter grał super - ostro, szybko i prosto. To był tak na prawdę mój pierwszy koncert punkowy. I moje pierwsze pogo. Absolutnie szalone i agresywne. Hipisi uciekali w popłochu. Dwa dni potem po koncercie TZN Xenna dostałem łomot od bramkarzy.

W jakiś czas potem spotkałem się z Pawłem pod Remontem. Miał jasną marynarkę, na której było wymalowane długopisem A w kółeczku. Był starszy i trzymał dystans. On był ze starej załogi, a ja się dopiero wyrabiałem. W ramach tego chodząc regularnie na koncerty do Remontu. Klubu studentów Politechniki Warszawskiej, który otworzył swoje podwoje przed punkowcami. System z jakiś powodów nie blokował punk rocka. Deuter zagrał na przykład w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury.

Tomek Korzuchowski perkusista innej warszawskiej punkowej legendy TZN Xenna przypomniał ten wieczór na Facebooku:
Kongresowa, oj było. Mech, Skrzek, Bank, TZN Xenna, Deuter. Pierwszego dnia grała Xenna, potem Deuter. Po Deuterze załoga wyszła, tak że reszta grała dla pustej sali. Żeby nie było wiochy na drugi dzień odwrócona kolejność. Tzn i Deuter grali na końcu. Tylko że załoga, kiedy grał Mech itp. wszyscy byli na papierosie, więc grali dla pustej sali. Żeby było śmieszniej kasiorę wypłacał nam młody człowiek Aleksander Kwaśniewski.

Zmieniały się składy i muzyka Deutera.
Przez istniejący do śmierci Pawła Deuter przewinęło się ponad dwadzieścia osób. Po punku, był post punk, potem... funky i klasyczny rock. U schyłku komuny w 1988 roku ukazał się debiutancki album Deutera „1987”. Był na nim pierwszy polski utwór rapowy „Nie ma ciszy w bloku”. W 1988 roku Deuter zagrał na Rób Rege w trio. Paweł grał na gitarze i miał doskonałą sekcję: Piotrka Falę Falkowskiego i Tadka Kaczorowskiego, muzyków którzy potem grali w Houk. Scena w cyrku Intersalto, w którym odbywał się festiwal była ogromna. Oni stali z tyłu, a on sam przy rancie sceny. Przed nimi tłum. Paweł miał długie włosy i śpiewał swoje kawałki. Tym razem był to prosty korzenny rock w klimacie lat 60. Publiczność kupiła go na maksa. Nie był gitarowym wymiataczem, w ogóle nie grał solówek, ale był prawdziwy i brzmiało to tak, jak powinna brzmieć taka muzyka.

W latach 90. poznaliśmy się nieco lepiej. Wielokrotnie spotykaliśmy się nocą na mieście. W Moskwie, w Heinekenie (gdzie Paweł był barmanem), w Marylin... Paweł był na moich 24 urodzinach, które zrobiłem u Pawła Palebka na Sadybie. Kelner, bo tak wszyscy na niego mówili, robił też genialne imprezy w domu, gdzieś za Piasecznem. Tych imprez było kilka i wspominam je jako jedne z najlepszych w tamtych czasach.

Ostatni raz spotkaliśmy się w zeszłe lato na Kruczej. Szedł ze swoim dorosłym synem. Był krótko obcięty, ubrany w T-shirt, wąski dżinsy i trampki. Powiedział, że pracuje przy instalowaniu klimy w biurowcach. Miał kupę energii i jak zwykle emanował załogancką charyzmą.

Gdy Paweł odszedł Facebook zapełnił się smutnymi i poruszającymi postami. Zastanawiałem się, który utwór Deutera opublikować na wallu. Grzegorze Kalinowski podesłał mi „Chodź, zabiorę cię” z wydanej w 2011 roku ostatniej premierowej płyty Deutera "Śmieci i diamenty". Paweł stworzył ten album z krakowskim muzykiem Franzem Dreadhunterem. Usłyszałem kojarzący się z U2 gitarowy riff i głos Pawła:    

„Czasem warto uciec z murów wielkich miast
Do takich miejsc, tam zatrzymał się czas
Do ludzi, których jeszcze nie zmienił całkiem szmal
Tam gdzie woda czysta i wolny wieje wiatr

Choć ze mną, choć ze mną tam gdzie nikt nas nie znajdzie
Zabiorę Cię”.
 
Słuchając raz po raz poczułem magię głosu Pawła. Nie był wybitnym wokalistą, a naturszczykiem, który stanął pewnie na scenie wniesiony falą punkowej rebelii, bo śpiewał prawdziwe i ciekawe historie. Jego siłą była autentyczność, a darem słowo.  

Autobiografię Kelnera „To zupełnie nieprawdopodobne” czyta się błyskawicznie.
Na jej stronach nie ma kombatanctwa. Jest za to trawa, piwo, punk rock, przygody i odnajdywanie sensu życia. - Bo to było meritum. Wyrąbywaliśmy sobie kolorową przestrzeń w tamtej rzeczywistości - powiedział mi Paweł osiem lat temu. - Bo to była nasza rewolucja. Teraz gdy słyszę, jak niektórzy koledzy poważnym głosem mówią, że punk rockiem walczyli z komuną, to chce mi się śmiać tłumaczył. Miałem być w całkiem innym miejscu. W biurze albo szpitalu. Takie były plany rodziców. Ojciec chciał, żebym zaszedł co najmniej tak wysoko jak on. Nie spełniłem ambicji rodziców - powiedział w trakcie wywiadu. Miał trójkę dorosłych dzieci i cieszył się, że żyjąc w Polsce mają szansę na rozwój. Bo przetransformowana rzeczywistość dawała wolność wyboru. 

Drugą ścieżką Pawła było reggae i legendarny Izrael. Byłem na ich pierwszym koncercie w klubie Hybrydy. To była rastamańska rebelia w sercu komunistycznego Babilonu. Duchowy bunt w cieniu Pałacu Kultury, zimnej piramidy totalitaryzmu. Paweł grał na basie i śpiewał obok Roberta Brylewskiego. Z czasem przesiadł się na gitarę. - Zawsze śpiewałem przede wszystkim do człowieka. Do duszy i o duszy. Jedna przemiana, jaka jest możliwa, to duchowa rewolucja [tak nazywa się piosenka Izraela]. Dziś walka z systemem oznacza dokładnie to samo co wtedy. System zaczyna się i kończy na człowieku – mówił osiem lat temu, tłumacząc, że Babilon to nie armia i policja, a stan ducha. - Babilon to wszystkie nasze ograniczenia, które sprawiają, że boimy się wyrazić siebie albo boimy się drugiego człowieka - powiedział. 


Trzecią rzeką, którą płynął był elektroniczny rave i kolejny legendarny projekt Max i Kelner. Byłem na ich koncercie w knajpie na Starym Mieście. Puszczali elektroniczne podkłady i nadawali do mikrofonów. Malarz i twórca muzyki elektronicznej Karol Kazimierskie napisał na Facebooku:
Pamiętam taki koncert Maxa i Kelnera w lutym 1992 w klubie studenckim Babilon na Ochocie. To był jeden z pierwszych koncertów tego niesamowitego duetu, do tego na jednym z pierwszych rejwów. Brylu i Kelner stali w czymś w rodzaju zaplecza i przez okienko do wydawania posiłków czy czegoś tam, nadawali swój mega przekaz, oświetleni od tyłu stroboskopem. Efekt był kosmiczny. Paweł nawijał na majku a Brylu kręcił gałkami korga monopoly i miksera. To była absolutnie tęczowa i wyjątkowa noc. Wiem że teraz grają znów razem. Do zobaczenia

Jak się okazuje Paweł w październiku miał nagrać wokale na swój kolejny elektroniczny album. Producent muzyczny Paweł Lassota na Facebooku:
Widzieliśmy się 3 tygodnie temu. Od dłuższego czasu pracowałem nad muzyką, do której napisał texty. Materiał był mocno zróżnicowany, bo nie chcieliśmy się szufladkować. To było dla mnie mocno motywujące. Mieliśmy wokale nagrywać teraz... Studyjko już miał swoje, pomagałem mu, była energia i  długie rozmowy. Taki był plan. Na początku pandemii przyjechał do mnie i ustaliliśmy gry plan. Ja się wziąłem do roboty, a Paweł pisał texty. Ostatnie poprawki wysyłałem w połowie września. W międzyczasie Paweł zrobił studio, żeby nagrywać już u siebie, pomagałem mu to wszystko spiąć, dobrać sprzęt i był przeszczęśliwy że będzie mógł to u siebie nagrywać. Wszystko już było ustawione i wstępnie się umówiliśmy na październik. Bryla udało mi się nagrać a Paweł też chciał do tego dołączyć i był... Kiedy się widzieliśmy ostatnio powiedział : musimy to robić! bo jak nie my to kto?

Deuter istniał do ostatnich chwil życia Pawła. Od jakiegoś czasu na basie grał Tony Kinski, na bębnach
Krzysiek "Siwy" Bętkowski, a na gitarze
Dariusz „Magik” Kotuszewski, który po raz pierwszy pojawił się w składzie w 1981 roku i grał wtedy na basie.

W niedzielę Magik wrzucił na Facebooka to zdjęcie i tekst:

...Planów było mnóstwo...


 


Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć. Ten koncert był w pubie Trzynastka. W okolicach pomnika Kilińskiego. Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun