Moje spotkania z Henrykiem Chmielewskim
Dziś odszedł Henryk Chmielewski...
Kiedy byłem małym chłopcem,
a moja mama musiała mnie zostawić samego w domu, to wychodziła spokojna.
Siedziałem na dywanie oglądając Tytusy. Nie umiałem jeszcze czytać. Kiedy
wracała zajmowałem się dokładnie tym samym. To była magia.
autor: Alex Kłoś
Kiedy przyłaziłem pisać teksty do "Gazety Wyborczej", to
jednym z moich reporterskich marzeń było opublikowanie wywiadu z Papcio
Chmielem, czyli Henrykiem Chmielewskim. Okazja nadarzyła się, gdy w 2009 roku Papcio
wydał księgę powstańczą „Tytusa Romka i A’Tomka”. Taką sobie zresztą, ale to
było najmniej ważne, bo miała być tylko pretekstem do spotkania. Przekonałem
redaktora do tego, żeby zrobić rozmowę z kultowym komiksiarzem, dostałem
telefon z wydawnictwa i zadzwoniłem. Pan Henryk zaprosił mnie do siebie. Do czteropiętrowego bloczku przy Bartyckiej.
To było strzeżone osiedle. Zaparkowałem swojego srebrnego daewoo lanosa pod
klatką. Państwo Chmielewscy mieszkali na parterze. Siwa czupryna, wąsy,
okulary, bystre spojrzenie, dziewięćdziesiąt lat i ton człowieka, który widział
już wszystko i nigdzie mu się nie spieszy. Mieszkanie było kolorowe, gdzieś w
tym wszystkim była lalka Tytusa i radziecki pistolet maszynowy – pepesza.
Usiedliśmy w salonie. To była dość krótka piłka, włączyłem dyktafon i
pogadaliśmy jakieś pół godziny. Rozmowa skoncentrowała się na tym jak powstał
album.
- Pomysł, by zrobić powstańczy komiks z Tytusem, chodził za mną od 50 lat –
powiedział pan Henryk.
I tak dalej... Trochę o tym, czy są w tym albumie jego prawdziwe przeżycia i o
tym, czy opowiadanie o narodowej tragedii, w humorystyczny dość sposób jest na
miejscu.
W pewnym momencie Papcio zaczął narzekać, że nie dorobił się na komiksie. Jego albumy
zostały wydane w PRL w kosmicznym wielomilionowym nakładzie. A sęk w tym, że on
był wynagradzany nie za nakład, a każdorazowo na rysunki, albo strony, czyli plansze.
Dostawał kasę raz. Potem, gdy było wznowienie. Ale nie było tego jak lodu. Jego komiksy mieli
wszyscy, a on był zwykłym kowalskim.
- Twórca komiksów na Zachodzie z takim sukcesem to... – utyskiwał Papcio. Spisałem żale Papcia oczywiście
i wsadziłem do wywiadu. I oczywiście wątek pieniędzy wyleciał. Koleżanka,
która tego dnia robiła gazetę powiedziała: „Ja nie chcę, żeby on w tym tekście
narzekał. To jest słabe”. Poszła więc rozmowa z dwunastoma konkretnymi pytaniami
i odpowiedziami. Jest w internecie, zapraszam.
W jakiś czas potem spotkałem się z Henrykiem Chmielewskim w Muzeum Powstania
Warszawskiego. Tym razem chodziło chyba o mural, który zrobił Przemysław Truściński, znakomity
rysownik i grafik. Proszę mnie nie pytać o szczegóły, nie pamiętam już dokładnie dlaczego był tam
wtedy pan Henryk. To nie istotne, najważniejsza była towarzyska rozmowa, którą
odbyliśmy przy okazji w biurze muzeum. Uczestniczyła w tej scenie młoda kobieta,
pracowniczka Muzeum. Sympatyczna i zdecydowanie w typie Zbigniewa Nienackiego,
a więc koronkowa bluzka, ciemna spódnica za kostkę i okulary z solidną oprawką.
Było lato. Staliśmy w jednym z pomieszczeń popijając wodę z plastikowych
kubeczków. Papcio miał dobry nastrój.
- Proszę pana, jak miałem czterdzieści lat i poznawałem jakąś kobietę, to
pytałem: znasz Tytusa? Znasz... To kładź się – wypalił Papcio. Byłem zaskoczony takim poziomem
rock’n’rolla. Nie skomentowałem tej kwestii. Stałem tylko z uśmiechem. Dziewczyna
w koronkowej bluzce zareagowała za to błyskawicznie: – I to jest właśnie Papcio
Chmiel! – powiedziała rozpromieniona.
Byłem zachwyconą i nim i nią.
Wsiedliśmy potem w mojego Lanosa i pojechaliśmy na Bartycką. Odwiozłem Papcia do
domu. Jechaliśmy z otwartymi oknami, na zewnątrz huczała, toczyła się i kipiała
Warszawa. Zapytałem o to jak udało mu się dotrwać w tak dobrej formie, do dziewięćdziesiątki.
Wyznał, że bywało już nim krucho, ratowali go lekarze, były jakieś operacje i
tak dalej. Ale oczywiście przez całe życie sporo się
ruszał. - Zawsze latem były kajaki – powspominał.
Trzecie spotkanie było już zespołowe. Odwiedziliśmy państwa Chmielewskich z
Mateuszem Szlachtyczem. Człowiekiem, który zrobił film dokumentalny o komiksie
w PRL, który zrobił dla komiksu w ogóle bardzo dużo. Wgryźliśmy
się tego dnia w klimat solidnie, posiedzieliśmy u państwa Chmielewskich ze dwie
godziny. Zafascynowany patrzyłem na biurko pana Henryka. Niepozorny mebelek,
przy którym rodziły się przygody „Tytusa Romka i A’Tomka” (czyli Tomka ery
atomowej). Stały kubki z pędzelkami i ołówki. Leżały karki papieru.
- Panie Henryku , jak pan wymyślał te wszystkie rzeczy? No wie pan, niech pan
powie jak pan wpadł na te wszystkie pomysły? – zapytałem. Tak jakbym spodziewał
się usłyszeć, że Papcio jarał jonty, albo jadł grzybki. A okazało się, że był po
prostu zawodowcem. – Proszę pan niech pan spojrzy – pokazał na kadry ostatniej
wówczas księgi Tytusa. A potem zaczął tłumaczyć, że jest tam jakaś kapusta i
oni z tą kapustą coś robią. To był pomysł na scenę. Jedną z milionów, które
wymyślił Papcio Chmiel. Jedne były rewelacyjne, inne nie urywały dupy.
Ale zawsze to były jego pomysły. Był panem swojego świata i swojego życia.
Widziałem kiedyś zdjęcie na, którym widać zespół „Świata Młodych”, ukochanej
gazety PRL-owskich nastolatków. Gazeta ukazywał się trzy razy w tygodniu od
1949 do 1993 roku. Pan Henryk pracował
od pierwszego numeru, ale komiksy zaczął publikować dopiero w 1957 roku, gdy na fali politycznej odwilży czerwoni zapaliło się zielone światło na komiks, który do tej pory był przez nich traktowany jako przejaw imperialistycznej zachodniej patologii. To zdjęcie z
samych początków. Widać kilka osób. A pan Heniek wygląda jak chłopak z wolnego świata. Szerokie dzwony, czupryna. Artysta, freak. Twórczość była cudownym kluczem do
wolności. I gdyby tylko nie ta kasa...
Byliśmy z Mateuszem zaszokowani żoną pana Henryka. Traktowała go szorstko.
Okropnie! Zastanawiałem się
jakim cudem taki gość wpakował się w taką akcję. Kiedy było już po wszystkim i
wsiedliśmy do auta, żona pana Henryka wyszła, żeby otworzyć nam pilotem odległą
dość bramę. Na pożegnanie uśmiechnęła się przepięknie. Słodko i ślicznie. Wtedy zrozumiałem, że ta pani potrafi być także aniołem.
Komentarze
Prześlij komentarz