Przerwana trasa. Krzysztof "Uriah" Ostasiuk

 




Ksywka Uriah była ukłonem w stronę starego brytyjskiego zespołu Uriah Heep. Jego wokalista David Byron miał wybitny głos. Tak samo jak Krzysztof "Uriah" Ostasiuk, wokalista warszawskiej metalowej kapeli Fatum. 


Autor: Alex Kłoś 
Jest 22 kwietnia 2002 roku.
- I co się stało? - pytam. - Nie wytrzymał psychicznie i musieli go zdjąć z trasy - tłumaczy mój rozmówca. Prowadzę, a on siedzi obok. Dziewięć dni wcześniej zmarł warszawski wokalista rockowy
Krzysztof "Uriah" Ostasiuk. Słowo Uriah czyta się Juraja. Wracamy z pogrzebu, który odbył się na Cmentarzu Bródnowskim. Jadę na Czerniaków do redakcji "Gazety Wyborczej", żeby zrobić z tej okazji notkę. Gość siedzący obok zapytał mnie na cmentarzu czy mogę go podrzucić w okolice Centrum.   

Ta sytuacja przypomniała mi się na wakacjach w Grecji. Czyli kilka dni temu. Byłem gdzieś na plaży, żar lał się z nieba i nie wiedzieć dlaczego stanęła mi przed oczami ta scena. Tak wpadam na pomysł napisania tego tekstu. To stare dzieje. Już bardzo dawno nie słuchałem "Mani Szybkości". Tytułowego numeru z wydanego w 89 roku pierwszego albumu Fatum. Nie owijając w bawełnę - okładka była kiczowata, a ten kawałek kompletnie
mnie nie złapał. Na początku lat 90. Fatum ze swoją metalowo-harley'ową bajką było już archaiczne. Nikt z moich znajomych nie słuchał tej kapeli.

Odpalam sobie w Grecji ten numer na You Tube. Słyszę rasowe metalowe gitary, klawisze i Duży Głos. W 2002 roku napisałem w relacji z pogrzebu: "
Krzysztof "Uriah" Ostasiuk miał niezwykle mocny i dobrze ustawiony głos i bardzo dobrą dykcję. Był tenorem. Potrafił zaśpiewać powyżej tzw. górnego C. Przez to wiele wokalistek, które śpiewały chórki w Fatum, miało ogromne problemy z dorównaniem do solisty". Słucham "Mani Szybkości" i myślę, że to przecież fajna rockowa piosenka ze świetną melodią i tekstem, który może i jest naiwny, ale niepozbawiony uroku.

Jak zwiać od szarości dni
Jak się odczepić od codziennych spraw
Każdy pyta o to
Jak mieć kilka dobrych chwil
Gdy każda bez przerwy ucieka nam
Jak tu być wciąż sobą

Do Fatum dojdziemy znów za chwilę, a teraz przenieśmy się na moment w inne miejsce. Dziś nazywa się ono Młodzieżowy Dom Kultury „Bielany”. Jak nazywało na początku lat 80.? Nie mam pojęcia. Mówiło się po prostu: Cegłowska. Bo przy Cegłowskiej to było, na skraju  Lasku Bielańskiego. Ta historia zaczęła się w 81 roku, ale pamiętam wszystko tak, jakby to było pół roku temu. Białe pnie brzóz i plac zabaw, przez który przechodziło się do budynku, w którym grali moi koledzy: rockowy zespół Przejścia Nie Ma. Pierwsza rockowa kapela, na której próby przychodziłem. Jako fan, a nie gitarzysta. Bo ja wtedy dopiero zaczynałem, a oni potrafili zagrać już bardzo dużo. Nostalgicznego bluesa w E mol i „Metal Militia” Metalliki. Na kosmosie grał solidny rzemieślnik Marek, na solówce cudownie zdolny Łata, na basie punktualny Roman, a na perce fenomenalny Wiśnia. Na prawdę był świetny.
Do tego, żeby pofrunęli w świat brakowało im tylko dobrego wokalisty. Z tym był zawsze największy problem.

Ja swój na to przepis mam
I nic nie może przeszkodzić mi w tym
Co mam zamiar robić
Na drzwiach wisi czarny kask
A pod nim wyblakła skóra i pył
Ten z poprzedniej drogi

Któregoś razu na próbie pojawił się gość, który miał śpiewać. Skąd go wytrzasnęli? Być może z ogłoszenia w sklepie z instrumentami muzycznymi. Na przykład tego, który dawni temu  był na Nowym Świecie, przy przystanku autobusowym, tym w stronę Mokotowa. W sklepie wisiała tablica, do której ludzie przyklejali ogłoszenia: sprzedam perkusję, kupię gitarę, zespół szuka wokalisty, albo basisty. Najwięcej zawsze było gitarzystów. To były czasu, w których na każdym osiedlu można było znaleźć chłopaka, który chciał być bogiem metalu albo gwiazdą punk rocka. Śpiewaków tak jak powiedziałem było tyle co kot napłakał, więc pojawienie się piątego do składu zapowiadało zwrot akcji. No i zaczął z nimi śpiewać, ale nie pojawiła się chemia. Poprzeczka była zawieszona wysoko. Podziękowali mu. Zanim jednak zniknął zdążyłem wziąć telefon i powiedzieć, że chcę założyć kapelę. Umówiliśmy się na kontakt.

Kiedy czuję pęd powietrza
I w kolejny zakręt składam się
Coś przenika mnie

Grałem wtedy na czeskiej gitarze marki Jolana, kopi Gibsona Les Paula. Wygląda nieźle i dość dobrze brzmiała. Czesi robili najlepsze wiosła w obozie komuny. Marzyłem o graniu rocka i brzdąkałem godzinami w domu. Wymyśliłem w końcu riff. Banalnie prosty w klimacie "Sabbath Bloody Sabbath", kultowego hitu Black Sabbath. Zadzwoniłem i dogadaliśmy się, że przyjadę
do niego na próbę. Mieszkał na końcu ulicy Marcelego Nowotki, przy rogu z Konwiktorską. Nowotki to dzisiejsza Andersa. To było w zbudowanych po wojnie domach, które przedtem setki razy oglądałem z okien autobusów.

Na miejscu okazało się, że są też żona i teściowa.
Żona ładna. Panie eleganckie i mega mieszczańskie. Trzeba przyznać, że twardo szedł pod prąd. Nie nawet wyglądem, bo nie licząc włosów do ramion był całkiem zwykły. Nie pasował do nich ze swoimi marzeniami o śpiewaniu rocka. Widać było wyraźnie, że to dla nich żałosne i wręcz niebezpieczne. Totalna dezaprobata w twarzach krzyczały, że powinien wziąć się za jakąś konkretną robotę, a nie marnować czasu na bzdury! Zamknęliśmy się szybko w pokoju i podłączyłem wiosło pod jakieś radio. Zacząłem grać ten riff, a on zaśpiewał. Był nakręcony i umówiliśmy się, że w sobotę rano idziemy na Cegłowską na próbę PNM, żeby zaprezentować swój numer instruktorowi i zdobyć miejscówkę na próby kapeli, którą razem zakładamy. Miejsce na granie, po znalezieniu wokalisty było drugą najtrudniejszą sprawą. Cała ta sytuacja mnie uskrzydliła. Wymyśliłem riff, jest wokalista, idziemy na Cegłowską! Przez kolejne dni myślałem tylko o tym.

Już czas nie doścignie mnie
I dni posępne zostały gdzieś hen
Za wirażem życia
Więc gaz i maszyna rwie
Jak grom, co wśród nocy roznieca blask
Tak należy trzymać

Na Cegłowskiej z gitarą! Miałem tremę, ale nie wymiękałem. Czekał pod domem kultury. W środku grali Roman i reszta. Już nawet nie pamiętam czy był instruktor. Dziś wiem, że tak naprawdę chodziło o jego urażoną dumę i złamane serce, chciał zaśpiewać przed chłopakami i pokazać, że jednak jest zajebisty i że popełnili mega błąd. Przed wejściem do sali prób wyjął z kieszeni spodni grzebień i przeczesał włosy. Zależało mu jak cholera! Kiedy znalazłem się w sali ogarnęła mnie marność. Byłem w te klocki nikim w porównaniu do kolegów, którzy odłożyli właśnie instrumenty i siedząc na niskiej ławce (takiej z sali gimnastycznej) przyglądali się jak podłączam wiosło pod piec. Gdy już wszystko było gotowe, okazało się, że gitara nie gra. To Wiśnia rozłączył kable. No ale w końcu zaczęliśmy. Wokalista stanął w rozkroku i zaśpiewał. Na twarzach zobaczył tę samą obojętność co zwykle. Powiedzieli mi: fajnie, że grasz. Z kolegą z wokalu rozstaliśmy się bez złudzeń. Więcej już nie zadzwoniłem. 

Kiedy czuję pęd powietrza
I w kolejny zakręt składam się
Coś przenika mnie

Zobaczyłem go kilka lat potem. W nieistniejącym już klubie Politechniki na rogu Boboli i Narbutta. To było mało znane miejsce, w którym odbywały się rockowe koncerty. Byłem kilka razy. Przed niziutką sceną stały krzesła, ściany były ciemne. No i właśnie tam siedzę i patrzę, a tu pojawia się metalowy zespół z moim znajomym z Cegłowskiej. Chłop jedzie na totalnej wczuwce. Zachowuje się się jak Bruce Dickinson z Iron Maiden. Ma przed sobą nie kilka rzędów krzeseł, a stadion wypełniony tłumem fanów! Grali dość przeciętnie. Nic wielkiego. Oczywiście także w szpagatach, wypadach i rozkrokach. Było przynajmniej na co popatrzeć. W pewnej chwili wpadł na pomysł, żeby dać pośpiewać komuś w pierwszym rzędzie. Ten ktoś zaśpiewał kilka fraz tak mocno i dźwięcznie, że w sensie artystycznym zdmuchnął mojego kolegę z Cegłowskiej ze sceny. Dwa razy głośniej i dwa razy lepiej. Nieszczęśnik znów oberwał. Wydało się, że jest tylko uzurpatorem, z marzeń o wielkości wyzwolił go Uriah.

- Pamiętam to! Siedziałem obok. Ten gość, który dał mu mikrofon miał niewesołą minę - mówi facet, z którym wracamy z pogrzebu Juraji. Ja oczywiście p
oznałem wtedy Juraję od razu, bo już wcześniej miałem okazję przyjrzeć się mu dobrze z bliska. 

Kiedy czuję pęd powietrza
I w mej duszy płomień pali się
Coś przenika mnie

Wreszcie doszliśmy do Fatum! Jest teraz 1986 rok mam dwadzieścia lat. Trochę nauczyłem się już grać i marzę o graniu w zespole thrash metalowym. Tak trafiam do Misterium, którego wokalistką była Benita. Niewysoka, drobna metalówa. Prawdziwa. I znała Fatum! Najlepszy chyba wówczas metalowy band w Warszawie. Umówiła się z nimi, że wpadniemy do nich na próbę, żeby przyjrzeć się jak grają. Założyła na tę okazję dużą pieszczochę, czyli bransoletkę z ćwiekami. Strój metalowca tworzyły białe "adidasy" za kostkę, zwężone dżinsy, kurtka skórzana i ewentualnie dżinsowy bezrękawnik. Ja byłem pod wpływem punk rocka i nowej fali: ubierałem się na czarno. Fatum grało w kanciapie jakiegoś domu kultury. Pod ziemią. Miejsce wyglądało mega zawodowo. Zawodowe piece, super gitary. Oni też. Byli o kilka lat starsi, długie włosy, koszulki zachodnich kapel i wąskie spodnie. Jak kapela z Zachodu. Pomiędzy kawałkami gitarzyści robili sobie jaja i grali jakieś motywy Iron Maiden. Atmosfera na próbie była jednak poważna. Juraja śpiewał z wielką siłą. Wyszedłem z tej piwnicy zdruzgotany. To był inny świat.

Po raz drugi zobaczyłem ich kilka lat potem. Nie grałem już od dawna w Misterium, z którego zostałem wyrzucony za zbyt słabą grę na gitarze. To było lato i nie pamiętam jak znalazłem w Łomiankach. Prawdopodobnie przyjechałem rowerem, żeby wykąpać się w gliniance. Traf chciał, że odbywał się akurat festyn. Mecz piłki nożnej, a potem koncert. Za scenę robiła przyczepa od traktora. Na niej zobaczyłem Fatum. Położyli na betonowym placu rocka ciężko i ostro. Powiedziałby, że nawet gorzko. To nie było radosne granie. Juraja śpiewał po polsku i czuć
było, że mocuje się z losem. Był niewysoki, krępy, z długimi blond włosami, takim trochę barankiem. Widywałem go potem czasem na koncertach.W skórze i dżinsach. Z uśmiechem na twarzy wrażliwca, gościa żyjącego w świecie muzyki i twórczości. Nie przychodził raczej na koncerty nowych kapel. Trzymał się metalu. 

Przenosimy się do roku 1991. Zakładam rockowe trio. Na basie gra Krzysiek Mrass, a na perkusji Piotrek "Długi" Hrycyk. Nie mieliśmy szans na sukces, graliśmy dla zajawki. Przy Rondzie Wiatraczna, w domu w którym był wtedy Szkolny Ośrodek Socjoterapii, czyli liceum dla największych frików w Stolicy, a dziś jest księgarnia katolicka i tym podobne sprawy. Przy rondzie był nieistniejący już Uniwersam Grochów, chodniki, trawniki, ławki. No i którego razu zobaczyliśmy tam z Długim Juraję, który handlował
czymś na ławce. Był lekko zawiany. Ale to akurat nie było dziwne, bo w tamtych czasach odlot był podstawą postawy życiowej muzyka rockowego. Fatum wiodło się różnie. Powstało w 1984 roku. Grali heavy i spodobali się w Jarocinie. Z czasem brzmienie zespołu złagodniało, a Uriah zaczął grać na klawiszach. Wyszła płyta, a tytułowa "Mania Szybkości" zaczęła latać w radiach i piąć się na listach przebojów. W 1993 roku ukazał się album  "Demon". Kasy z grania jednak nie kosili i byli kolejnymi muzykami, którzy z rozpaczliwym trudem próbują zapełnić garnek.         

Zapominam o złych chwilach
Które nigdy nie dopędzą mnie
Coś przenika mnie

A teraz przechodzimy do sceny, od której to wszystko się zaczęło. Znów jadę samochodem z gościem, którego zabrałem z pogrzebu Juraji. - Czym się zajmujesz? – pytam mojego pasażera. – Jestem maszynistą. Jeżdżę na kolei. Jestem jedynym maszynistą z długimi włosami. Nie chcieli się na to zgodzić, ale się uparłem – tłumaczy z satysfakcją.

Gadamy o jego zawodzie i w pewnej chwili pojawia się wątek ofiar wypadków. Konkretnie osób, które wpadają pod pociąg.
– Każdy z nas przez to przeszedł. Rekordzista zaliczył na trasie Warszawa Radom trzy osoby – mówi. - I co się stało? - pytam. - Nie wytrzymał psychicznie i musieli go zdjąć z trasy - tłumaczy. Podwiozłem go na Puławską. Więcej się nie spotkaliśmy.


Ksywka Uriah była ukłonem w stronę starego brytyjskiego zespołu Uriah Heep. Grali hard rocka i rocka progresywnego. Szczerze mówiąc, nigdy ich nie polubiłem. Najbardziej rozpoznawalnym członkiem zespołu był David Byron, wokalista o rzadko spotykanej skali głosu. A Uriah Heep to negatywna postać z wydanej w 1850 roku powieści Karola Dickensa "David Copperfield". Chciwiec i obłudnik, knuje intrygi celem zdobycia majątku swojego pracodawcy.

Krzysiek śpiewał jeszcze w zespołach Hetman, Deef i Zefir. Większość życia spędził na Bródnie. Z żoną i córką mieszkali w bloku przy ul. Rembielińskiej. W piątek 12 kwietnia 2002 roku wystąpił z Fatum w klubie Kopalnia. Zaprezentowali materiał, który miał się znaleźć na trzecim albumie zespołu. Następnego dnia po południu Juraja wyszedł z domu na parking w okolicy ul. Wysockiego. Na ulicy dostał wylewu.
Kiedy stracił przytomność, leżał przez kilka godzin na trawniku. Nikt nie wzywał pomocy. Karetka przyjechała za późno. Według innej wersji do jego śmierci przyczyniła się nieprawidłowo przeprowadzona reanimacja. W następny piątek zespół miał wejść do studia i rozpocząć sesję nagraniową.

Fatum. Po prawej Krzysztof "Uriah" Ostasiuk (1961-2002).



Komentarze

  1. Zacząłem czytać, ale już początek mnie nieco zbił z tropu... Ejże, w '89 w Wawie królował Houk? Przecież wtedy jeszcze grunge nie dotarł do Polski, ledwie się wygrużał w USA. Houk to lata 90...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzę po swojemu. Chodziłem wtedy regularnie na koncerty i panował zastój. Kult czy T.Love grały rocka środka, nie były dla mnie zbytnio porywające. A Armia to była inna bajka. Nie kręciło mnie już takie granie. I nagle pojawił się Houk. Pamiętam jak w styczniu albo lutym 90 roku Darek Malejonek opowiedział mi, że zrobili nowy numer: Kawałek na miarę lat 90.! To było Soul Ammunition. Robert Sadowski powiedział mi potem, że wymyślił ten riff po kresce koksu. Na początku nazywali swoją muzykę Glam Core. Pomieszanie riffów z wcześniejszych dekad z Bad Brains. Dziś myślę, że był to po prostu grunge. Dla mnie od razu byli Królami. Nie było wtedy lepszego rockowego bandu w Warszawie. Grali zajebiste koncerty i grali super dźwięki. Poza tym były jeszcze świetne zespoły takie jak Human czy Zgoda, ale Houk był numerem jeden.

      Usuń
  2. Czytam dalej... "kopii Fendera Les Paula" ... Jeśli Fendera to na pewno nie Les Paula, bo Les Paul to model gitary firmy Gibson. Czyli pewni kopii Gibsona Les Paula...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście. To jest komedia tak pomylić te wiosła. Dziękuję za poprawkę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun