Sprawdzamy miejscówkę: tor kajakowy Wietrznica

 

Kajakowy hard core

Foto: Albert Zawada

Wiszę do góry nogami w kajaku. Brunatna woda Dunajca przepuszcza tak mało światła, że widzę tylko zarys kadłuba. Gorączkowo szukam pętli, za którą mam pociągnąć i zerwać utrzymujący mnie w kajaku fartuch. Powietrza mam coraz mniej.

Tekst: Alex Kłoś

- To będzie szybki kurs. Normalnie nauka trwa trzy dni, ale zrobimy to w kilka godzin – mówi Paweł Sarna, a stojący obok Krzysztof Jakubowski dodaje: – Twoją instruktorką będzie Sara, słuchaj się jej, a wszystko pójdzie dobrze.

Obaj od roku dzierżawią od klubu Start Nowy Sącz tor kajakowy Wietrznice. Siedzimy na ławce przy torze. Woda płynie wartko, na wielkich betonowych głazach tworzą się fale, jest próg i mały wodospad, za nim odwój, czyli poziomy wir, w którym woda kręci się jak w pralce. Do dziś pływałem kajakami po jeziorach i rzekach, wyłącznie turystycznymi jedynkami, spacerowymi dwójkami i dmuchańcem. Nigdy nie siedziałem w kajaku górskim. – Spokojnie. To idealne miejsce na początek nauki pływania – uspokajają mnie Paweł i Krzysiek.

Poza torem w Wietrznicach są jeszcze sztuczne tory w Drzewnicy i w Krakowie. Wszystkie mają opinię trudniejszych, trafiłem więc w dziesiątkę. Ufam też w profesjonalizm moich nauczycieli. Krzysiek pływał wyczynowo w slalomie kajakowym, czyli w konkurencji K-1. Karierę zakończył w 2002 r. startem w mistrzostwach Europy. Paweł także pływał w slalomie, tyle że kanadyjką z partnerem. Zdobywali medale na mistrzostwach świata i Europy. Wystartowali w igrzyskach olimpijskich w Atenach i w Pekinie. W Atenach Paweł miał ledwie 18 lat i niestety pecha, bo w eliminacyjnym biegu pękł pas blokujący nogi jego partnera. Byli bez szans. W Pekinie też im nie poszło. Z wyczynowym sportem pożegnał się startem na kanadyjce na MŚ w 2010 r. Obaj znają się od dziecka i mieszkają w Nowym Sączu. Po przygodzie z wyczynem zajęli się creekingiem i river runingiem, czyli ekstremalnym kajakarstwem górskim. Tym razem już tylko dla przyjemności i mocnych wrażeń. Ale jakby co, to w river runingu, creekingu też rozgrywane są konkurencje sportowe, np. spływ na czas oraz freestyle w którym dodatkowo punktowany jest styl, w jakim wykonuje się ewolucje na kajaku.

Kajakowy hard core

Podmyta skała

– Co jest fajnego w kajakarstwie górskim? – pytam.

– To tak jakbyś porównał ze sobą narciarstwo alpejskie i free ride skiing. Gdy pływasz kajakiem turystycznie po nizinnych rzekach, to zmieniają się tylko widoki, a na górskiej rzece przez cały czas coś się dzieje. Non stop adrenalina – tłumaczy Krzysiek.

– Można się potłuc o kamienie?

– Tak, na trudnych rzekach ryzyko jest duże. Przy rekreacyjnym pływaniu nigdy nie słyszałem o tym, żeby ktoś miał poważną kontuzję po kontakcie z kamieniami. Mamy kaski i kamizelki, które także amortyzują uderzenia. Wypadki zdarzają się z innych powodów – mówi Paweł.

Koszmarami kajakarza górskiego są podmyte skały, syfony, jaskinie przy wodospadzie i zatopione drzewa, odwoje o mocnej i głębokiej cyrkulacji. Syfon to miejsce, w którym woda wpływa pod kamienny blok i ze względu na różnicę ciśnień tak zasysa wszystko, że potrafi wciągnąć kajak pod powierzchnię.

Z kolei przy spływaniu z wodospadów kajakarz może wpaść wprost do zalanej jaskini, a o drzewo można po prostu się zaczepić kamizelką, kaskiem lub można do niego zostać przypartym przez siłę nurtu. – Dlatego w kamizelce jest miejsce na nóż ratunkowy – mówi Paweł. Ostrze jego noża jest krótkie, ma piłkę, za to nie ma czubka, żeby nie pokaleczyć się w awaryjnej sytuacji pod wodą.

Alex Kłoś

Skok na ołówek

Nad torem wiszą bramki do slalomu kajakowego. Pod zielonymi przepływa się z prądem, pod czerwonymi pod prąd. Ostatnie duże sukcesy w slalomie wywalczył dla Polski Mateusz Polaczyk ze Szczawnicy, który trzy razy zdobył tytuł wicemistrza świata, a na igrzyskach w Londynie zajął czwarte miejsce.

– W polskim slalomie kajakowym sytuacja jest gorsza niż kiedyś – mówi Krzysiek. Brak jest funduszy na szkolenie, a dzieciaki nie garną się do tej dyscypliny. Slalom uprawia coraz mniej zawodników. Co prawda, gdy rozmawiamy, na torze odbywa się trening grupy młodzików, ale przed tymi dzieciakami daleka i stroma droga, bo sport wyczynowy to dwa treningi dziennie, czyli nawet cztery godziny. Zamiast więc trenować slalom młodzi kajakarze szybko wybierają drogę przygody i decydują się na kajakarstwo górskie: river runing, creeking lub freestyle. Tu także można przejść do historii, np. przepływając karkołomny górski potok albo skacząc z wysokiego wodospadu.

Na YouTubie jest filmik, na którym chłopak skacze w kajaku z wodospadu Noccalula w stanie Alabama. Spada z pionowej ściany wody, a po wszystkim jest cały i zdrowy. Jak to się robi? – Są dwa sposoby – tłumaczy Krzysiek. – Można skoczyć na ołówek, czyli pionowo w dół albo pod kątem około 45 stopni – wtedy to się nazywa boof. Przy skoku na ołówek trzeba sprawdzić, czy w wodzie nie ma kamieni i czy jest wystarczająco głęboko, a przy boofie, czy woda jest tak spieniona, żeby zamortyzować uderzenie dnem kajaka o jej powierzchnię, jednak są to techniki, które wymagają lat treningów, sporego doświadczenia i odporności psychicznej – tłumaczy Krzysiek. Pytam o jego najwyższy skok. – To było jakieś 10 m we Włoszech. Potężna adrenalina i bardzo mocne uderzenie o taflę wody. No i ulga po tym, jak się udało – tłumaczy.

Kajakowy hard core

Tylko spokojnie

Teraz kolej na mnie. Sara Ćwik – jedna z instruktorek – ma 20 lat i jest ładną blondynką. Jej biały kask zdradza bogate doświadczenie. Widać zielone i czerwone ślady po zderzeniach z tyczkami na trasie slalomu. Są także odpryski od kontaktu z kamieniami.

– Co mam robić? – pytam Sarę.

– Tu chodzi o zabawę. O to, żeby wykorzystywać wodę, żeby umieć zabrać się z falą. Nie pływać przeciwko wodzie, a ustawić kajak tak, żeby zabrała cię tam, gdzie chcesz.

Ubieram się w trzymilimetrową piankę i neoprenowe buty. Zakładam kajakowy fartuch, wypornościową kamizelkę i w końcu kask. Lekcja teorii jest krótka.

– Gdy przewrócisz się w wodzie i będziesz do góry dnem, to przede wszystkim nie panikuj. Wydostać się z kajaka jest bardzo łatwo. Wystarczy zrobić kabinkę – tłumaczy Sara. Dlaczego „wydostać”? Bo kajakarz jest przypięty do kajaka fartuchem zabezpieczającym go przed zachlapaniem. W fartuch zapinałem się w kajakach na nizinach, więc nie jest to dla mnie zaskoczenie, ale kabinka?

Gdy się przewrócisz, to musisz pociągnąć za tą pętlę na przedzie fartucha, a potem wyjąć nogi z podpórek na burtach. Wtedy grawitacja cię wyrzuci z kajaka. Woda cię wyssie, nie przejmuj się – mówi Sara.

Chwytam wiosło. – Dłuższa krawędź pióra u góry – mówi Sara i wsiada do swojego

kajaka. Jesteśmy na krawędzi toru, do wody jest jakieś półtora metra. Wsiadam i przypinam fartuch. Blokuję nogi w podpórkach i czuję, że jestem zespolony z kajakiem. Co dalej? Odpychając się od trawy wiosłem, spycham się z kajakiem do wody. Zalewa mnie fala, ale po sekundzie kajak odzyskuje stabilność. Z brzegu zsuwa się Krzysiek.

Kajakowy hard core

Przytulić kamień

Tor kajakarstwa górskiego Wietrznice został zaprojektowany przez Ondreja Cibaka i zbudowany latach 1995-97 r. Ma 300 m i dwie odnogi. Woda wpływa z Dunajca, tor od rzeki oddziela mała wyspa. Teraz poziom wody jest niski, bo śluzę zasypał piach naniesiony przez powódź.

Nasze kajaki dryfują leniwie po tzw. płaskiej wodzie. Takie strefy są u góry i u dołu toru. To miejsca do nauki. – Pokaż, jak pływasz do przodu – mówi Krzysiek.

Kajak górski jest mniej więcej o połowę krótszy od turystycznego i o wiele bardziej skrętny. Zbyt mocne pociągniecie wiosłem sprawia, że skręca ostro w bok i płynie się zygzakiem. – Nie rób tak obszernych zamachów, a wkładaj wiosło tuż przy burcie na krótki ruch – tłumaczy Krzysiek.

Płynę do przodu. – Dobrze, to płyniemy „na kreskę” – mówi Krzysiek. Podążam za Sarą w prawą odnogę toru. Wpływamy na fale. – Pochyl się do przodu! Mocniej prawym! – krzyczy Sara. Prostuję kajak i pokonuję fale. Przede mną kamień. Został nazwany Maj i jest ustawiony po skosie, w prawą stronę. Wpadam na Maja, ale udaje mi się nie przewrócić.

Odnogi toru szybko spotykają się w tzw. złączu. Na jego środku czeka kamień Ondrej, za którym jest mocny wir. Znowu wpadam na głaz i znów wychodzę „na prosto”. Jest jak w kinie, jakbym płynął na delfinie. Za Ondrejem jest odwój, solidny kawał spadającej wody, z której skaczę, zanurzając dziób kajaka. Na końcu jeszcze kilkadziesiąt metrów z cofkami i niewielkimi falami. Przybijam do brzegu.

– Kiedy uderzysz w kamień, to nie odsuwaj się od niego, a przytul – tłumaczy Sara. Pojawia się Paweł.– Jak to? Nie przewróciłeś się? To idziemy na rzekę – mówi.

Podnosimy kajaki i układamy je na barkach. – Noszenie kajaka jest bardziej męczące niż pływanie – mówi Sara. Ma rację. Po kilkuset metrach z ważącym ponad 20 kg kajakiem na ramieniu mam trochę dość. Zatrzymujemy się na kamienistym brzegu Dunajca. Rzeka jest szeroka.

Gdzie jest pętla?

Jesteśmy we czwórkę. Wpinamy się w kajaki. – Wypłyniemy na środek rzeki i przepłyniemy dosyć trudne bystrze, czyli miejsce, gdzie woda płynie szybko – mówi Krzysiek. – Jest wartki nurt i skały, więc trzeba dobrze obrać linię płynięcia, żeby się na te skały, krótko mówiąc, nie wpieprzyć, bo tu na dnie są kamienie. Myślę, że sobie poradzisz – Krzysiek klepie mnie w plecy.

Jestem pod opieką zawodowców i to mnie uspokaja. Płyniemy prawą stroną nurtu. Po chwili robią się duże fale, ale kajak przeskakuje przez nie zwinnie. Potem jest płasko.

– To co, kabinka? – pyta Krzysiek.

– Tutaj?

– A dlaczego nie?

– A co z wiosłem?

– Zajmiemy się nim.

Odrzucam wiosło, a potem przechylam mocno kajak w lewo i przewracam się do góry dnem.

Brunatna woda Dunajca przepuszcza tak mało światła, że widzę tylko zarys kadłuba. Wiszę do góry nogami i zaczynam szukać pętli, za którą mam pociągnąć i zerwać utrzymujący mnie w kajaku fartuch. Nie ma! Ale dlaczego? Przecież powinna być dokładnie w tym miejscu. Powietrza mam coraz mniej i robi się nerwowo. W końcu rezygnuję z poszukiwania pętli i wyrywam się z kajaka szarpnięciem ciała. Mam nadzieję, że się uda. Udało się, wynurzam się z wody. Próbuję łapać się swojego kajaka, ale oni krzyczą, żebym go zostawił. Rzeka huczy. Lekko panikuję.

– Połóż nogi na dziobie mojego kajaka i ułóż się na plecach – mówi Paweł. Robię to, co mówi, i już po chwili sytuacja się uspokaja.

– Nie znalazłeś pętli, bo jak zakładałeś fartuch, to schowałeś ją pod nim. Trochę spanikowałeś, ale przy powodziowej rzece miałeś prawo. To trwało niecałe 10 s. Jak się wywrócisz na naprawdę „mocnej” rzece, takiej creekowej, czyli płytkiej i bardzo kamienistej, to walisz głową po kamorach i kaleczysz ręce. Wtedy pojawia się moment prawdziwej dezorientacji i nie wiesz, w którą stronę ruszać wiosłem. Wiesz, co masz robić, ale nie pozwala ci na to silny nurt – mówi Paweł.

Czuję, że chciałbym znów popłynąć Dunajcem. Nawet gdybym miał wykabinować.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun