Drink Bar na Wspólnej

Drink-bar - Bar in Warsaw, Poland | Top-Rated.Online Może być zdjęciem przedstawiającym tekst „BAR DRINK”


Gdy zapalił się ogień, pojawiło się dwóch policjantów. Pierwszy raz widziałem wtedy gliniarza w trampkach. Zrobiliśmy zrzutkę, dostali w łapę i poszli, a my wróciliśmy do Śródmieścia...

Autor: Alex Kłoś 
W drugiej połowie lat 90. sprawa w Centrum była prosta. Jeżeli kiedyś chodziłeś na koncerty i dyskoteki do Remontu i Hybryd, latem jeździłeś do Dębek, a zimą do Zakopanego, lubiłeś towarzystwo filmowców i muzyków, niebieskie ptactwo i frikownie, mówiąc krótko byłeś z klimatu, to mogłeś nocą uderzyć w 2 miejsca. Słownie - Dwa. Reszta lokali była tak nudna, że wręcz martwa, bulwary wiślane ziały pustką, a wszyscy chodzili do Między Nami na Brackiej i maluteńkiego Drink Baru na Wspólnej 52/54. Codziennie wieczorem meldował się ten sam skład, który w weekendy rozrastał się do większej imprezy.

Oczywiście. Ta monotonia dawała się we znaki. Raz nie wytrzymaliśmy i pojechaliśmy zrobić nocą ognisko przy Grubej Kaśce. Nad Wisłą. Gdy zapalił się ogień, pojawiło się dwóch policjantów. Pierwszy raz widziałem wtedy gliniarza w trampkach. Zrobiliśmy zrzutkę, dostali w łapę i poszli, a my wróciliśmy do Śródmieścia.

Innym razem Bogusz Bilewski Junior podjął desperacją decyzję i wygruzował z chaty - mieszkał nad Drink Barem... - swój sound system. Miał też generator. Pojechaliśmy w kilkanaście fut na lotnisko na Bemowie. Tańczyliśmy na betonowych płytach przy Jamiroquai. Obok pasu lotniska był jakiś dół, ktoś się poszedł odlać i wpadł. Na kogoś kto już tam leżał. Ale to były wyjątki. Bo głównie siedzieliśmy w tych dwóch miejscach. W sumie latem chyba częściej przed Między, ale Drink Bar był bliźniaczym bytem. Satelitą.

Spędziłem w nim wiele wieczorów. Nie będę poruszać wątków męsko-damskich, bo jestem ojcem i mężem. Ale raz wydarzył się mały skandalik, o którym opowiem. Otóż tamtego lata jeździłem rowerem po mieście w slipkach. Można powiedzieć, że kąpielówkach. Takie to były czasy. No i przyjechałem do Drink Baru. Ku mojemu zaskoczeniu kolega ze ścisłego grona imprezy udzielił mi publicznej reprymendy. - Jak ty wyglądasz? To są szorty! - powiedział pokazując na swoje zielone bojówki. Cóż, myślę, że nie zabalował tak jak ja na Love Parade. W Berlinie zobaczyłem co to znaczy luz. Warszawa była wówczas jeszcze mocno purytańska.

Innego wieczoru, tym razem rzecz dzieje się zimą, siedzieliśmy z Jędrzej Kodymowskim pod Drink Barem w moim aucie. Kodym wówczas był luźnym ziomem z załogi i nie istniały w ogóle tematy polityczne. To on był autorem słynnej frazy: Poloneza Caro kupi ten kto jest naprawdę głupi. Mowa o linijce z tekstu piosenki zespołu Apteka, w którym śpiewał. A więc siedzimy w moim Polonezie, a z Drink Baru wychodzi akurat dwóch pijanych kolegów. Kuba Strzałkowski i Darek Ślusarczyk, konkretnie. Przeszli obok, a potem nagle jakby coś sobie przypomnieli i zamachali do mnie. Wyszedłem z poldka. Czekali jakieś dziesięć metrów dalej. Gdy stanąłem przed nimi, na trzy cztery wyrecytowali rym Kodyma. Zaśmiewając się przy okazji do oporu. Nie mieli oczywiście pojęcia, kto siedzi w Polonezie.

To wszystko razem było jakieś dziwne. Jak amerykański czarno-biały film z latach 60., w którym bohaterzy - biali weterani czegoś tam - spotykają się co wieczór w jednej jedynej knajpie w mieście gdzieś w Afryce, czy chuj wie gdzie. Taka Casablanca. Taki był klimat. Puste miasto i dwa bary. Kluby z początku lat 90. popadały, a nowych nie było. I to jeszcze przez ładnych kilka lat. Drink Bar nadał żyje. Warto tam przyjść i wciągnąć stare powietrze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun