Kino Tęcza. Ostatnia scena



Wciągnął znowu kreskę i znów miał dużo energii. Ale był jeden szkopuł. Stracił kontrolę nad twarzą. Gdy mówił: dobry wieczór, zapraszamy, to jego twarz zaczynała falować, pojawiały się grymasy i wyszczerze. Tak stał się jedną z atrakcji wieczoru.

Autor: Alex Kłoś 
Kino Tęcza. Od dawna stoi bezczynnie. Jak zegar z kukułką, w którym pękła sprężyna. Kuk-u...Kiedyś był tu kino-teatr i ciągle coś się działo, ludzie przyjeżdżali z całego miasta. Filmy, wystawy, happeningi, koncerty, imprezy. Punkowcy, wariaci, modelarnia. Na okrągło. Za dużo było tego dobrego dla starszych ludzi mieszkających w przedwojennym szeregowcu vis a vis. Sytuacja nabrzmiała, napęczniała, oż trzasła. Z hukiem na całe miasto.

Ale po kolei. Nie pamiętam kiedy przyszedłem do Tęczy po raz pierwszy. Mieszkałem w latach 70. na Bielanach i na pewno trafiłem, któregoś dnia na film "b.o". Bez ograniczeń. Ale to nie był raczej poranek, bo na poranki nie chodziłem.

Na Bielanach nie było kina, za to na Żoliborzu były cztery. Idąc od północy: Tęcza, Wisła, Światowid i na końcu Elektronik. Najważniejsza była Wisła. W każdym z tych kin byłem wiele razy.
Lubiłem wychodzić po filmie ze Światowida. Schodami na podwórko za przedwojenną kamienicą. Była tam cukiernia Pomianowskiego.

Tęczę pamiętam z takiej sytuacji: poszedłem z babcią na dokument „Robotnicy 80”. To było w czasie karnawału solidarności. Karnawał polegał na tym, że wszyscy byli mega zajarani tym, że komuna trochę wymięka. Są strajki i tygodnik na gazetowym papierze, z czerwonym napisem Solidarność. Ten napis był strasznie ważny. Była w nim gigantyczna siła. Krzyk wolności. Kiedy na strajku kobiet zobaczyłem na latarni na środku najebanego do oporu Ronda Dmowskiego takie same litery, tyle, że krzyczące wypierdalać, to poczułem się dziwnie. Przyznaję, że nie do końca wtedy złapałem ten pomysł. Ale po dwóch kolejnych latach rządów PiS stał się on dla mnie oczywisty. 

Wracając do babci i „Robotników 80”, to wyjście do kina było jej pomysłem. "To bardzo ważny film! Trzeba go zobaczyć!" No i poszliśmy. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie. Pamiętam, że Lech Wałęsa był w świetnej formie. Działał na najwyższych obrotach - jak wyszkolony negocjator. Jego interlokutorem był jakiś gość z KC, który nazywał się Jagielski. Mniejsza z tym czego był sekretarzem. To bez znaczenia. Ważne, że okazywał szacunek. Po pół godzinie zasnąłem. Nie było akcji, pościgów, a tylko żmudna komunikacja. Byłem w ósmej klasie. To mnie tłumaczy.

Potem z kina zrobił się dom kultury. Przychodziło dużo osób. Towarzystwo. Bar. Dziewczyny. Koncerty. Filmy. Mój kolega Tomek Konopiński został lektorem. Czytał listy dialogowe ze stanowiska nad salą. Kiedyś mu się troszkę pomyliło i zamiast powiedzieć: mam w szufladzie papiery, powiedział, że ma szufladzie papierze. I tak dalej...

Sylwester w Tęczy. Jeden z facetów, ten który go robił, miał przygodę z twarzą. Otóż uznał, że feta pomoże mu sprawniej ogarnąć przygotowania. Uwijał się więc przez cały dzień, a wieczorem, gdy już za chwilę wszystko się miało ruszyć i polecieć, to poczuł, że winda zaczyna zjeżdżać w dół, coraz szybciej i szybciej. I że za chwilę rozwali się o ziemię, sprawy wylecą mu z rąk i potknie się o własne nogi. Zajrzał więc znów do torby. Amfetamina złapała go w szpony i znów pojawił się organizator sylwestra. Ale był jeden mały szkopuł. Twarz... Stracił kontrolę nad twarzą. Gdy mówił: "dobry wieczór, zapraszamy", to jego twarz zaczynała tańczyć, pojawiały się dziwaczne grymasy i wyszczerze. Tak stał się  jedną z atrakcji wieczoru.

Przyszło lato. Tęcza wibrowała już jak punkowy squat. Od kilku sezonów próby grał w tym miejscu sam Dezerter. I nawet my, czyli Wojtek Szewko i ja, pograliśmy w piwnicy przez tydzień na gitarach kawałki naszego projektu Toxix. Było dobrze. Aż przyszedł ten trzask na całe miasto. Bylem tam wtedy. Grały jakieś kapel i przyszło trochę punkowców. I nagle na Suzina wtoczyła się kawalkada radiowozów. Zastawili całą ulicę. Wyszli nabuzowani. Kilku z pałkami. Wyglądało to jak okładka punk rockowej płyty. Siedziałem na murku i patrzyłem. Na koniec Kino Teatru-Tęcza. Bo to był suspens, który wyraźnie zapowiadał zakończenie dramatu.

Był jednak jeszcze jeden akt. Zaskakujący. Po jakiś dziesięciu latach zadzwonił do mnie Muniek. Powiedział, że T-Love robi teledysk w Tęczy. Będzie w nim występować sporo ludzi z show biznesu i mógłbym wystąpić jako reporter z kamerzystą. Numer nazywał się "Love, Love, Love". Był dobry. Zabawa trwała cały dzień. Całe szczęście, że zadzwoniłem wcześniej do produkcji i powiedziałem, że chcę za to pięć paczek. Bo myśleli, że będę pracować za darmo.

Przyfrunęła masa postaci: Krzysztof Krawczyk, Robert Brylewski, Tomek Lipiński, Wojtek Sokół, Kora i wielu innych artystów. A do tego Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski. Wymyśliłem prosty zestaw pytań, który serwowałem jak aperitif przed wejściem na plan. Po kilku godzinach takiego młynu pojawił się Muniek. Był w formie startowej. Kipiący energią. I wtedy zrozumiałem, że on nie jest zwykłym człowiekiem. Że jest potworem żywiącym się energią takich sytuacji. Bo wprost tryskał życiem! Opowiedział mi wtedy taką historię. Otóż dawno temu na festiwalu w Jarocinie pili na stadionie wódkę z Markiem Piekarczykiem i Kodymem. W pewnym momencie Kodym zaczął kwękać, że ten Ciechowski jest nie ok. - Dlaczego? - zapytał Piekarczyk. - Wiesz, to konfident - powiedział Kodym. Piekarczyk był w szoku: Ciechowski, no co ty?! Muniek opowiedział to genialnie naśladując Kodyma.To oczywiście była bzdura wymyślona naprędce przez aptekarza.To były moje ostanie sceny w Kinie Tęcza. Teraz stoi i czeka na nowe otwarcie.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun