Ostry cień nocy


Nagle zobaczyłem światło latarni odbijające się fioletowo na pistolecie. Wybór miałem prosty: uciekać albo się zatrzymać.

Autor: A
lex Kłoś
Jadąc Czerniakowską zobaczyłem kościół Bernardynów. Kiedyś obiło mi się o oczy, że na jakimś pogrzebie pojawiła tu Jacqueline Kennedy. Kościół jest mega stary, z tego co pamiętam zbudowali go pod koniec XVII wieku. Kto? – nie mam pojęcia. Pamiętam za to, że na placu pod kościołem przed wojną odbywała się niedzielna „zbiórka” młodzieży z Czerniakowa. Wyczytałem to kiedyś w „Boso, ale w ostrogach” Stanisława Grzesiuka. Pozwolę sobie na sugestię, że jeżeli ktoś chce zamieszkać w Warszawie, to powinien wygooglować to nazwisko. A najlepiej poczytać książki Grzesiuka i posłuchać na YouTube jego śpiewu.


W tamtych latach czerniakowscy apasze zbierali się w tym miejscu pod pretekstem wizyty w kościele, a tak naprawdę chodziło o to, żeby ustawić się na resztę niedzieli. Do kina, na domówkę, albo na wieczorną imprezę. Czyli wódka i tańce. Ferajna groszem nie śmierdziała, to byli małolaci, z reguły bezrobotni, z totalnych nizin, ubierani w stare znoszone ciuchy. Symbolem ulicznej dumy był jaskrawy kraciasty kaszkiet i zawiązana na gołej szyi czerwona apaszka. Koniecznie czerwona, bo dzielnice miały swoje kolory i Czerniaków wybrał czerwień. Od tych apaszek byli nazywania apaszami. Apasze przyszli z Francji, to tam wydźwignęła się z rynsztoków Paryża apaszowska zajawka. Tanga, fokstroty i polki. Noże i szpadryny, czyli tak zwane pomocniki. Szpadryna to inaczej kastet. Pomocnik w spokojnych okolicznościach spał za parkanem, czyli w wewnętrznej kieszeni marynarki lub palta. Gdy robiło się ostro, prześlizgiwał się do kieszeni spodni.

Co ciekawe niedaleko, raptem kilometr, półtora w stronę Wilanowa, zaczynała się Sadyba Oficerska. Zupełnie inny świat. Przytulna willowa dzielnica, na której żyła sanacyjna generalicja. Nieopodal Powsińskiej willę miał minister spraw zagranicznych Józef Beck.

Miałem z kościołem Bernardynów własną historię. Wydarzyła się w dziewięćdziesiątym ósmym roku. W środku lata pojechałem rowerem jak zwykle wieczorem w miasto. Znad Jeziorka Czernikowskiego, gdzie mieszkałem, do Centrum. Noc była pusta, zero imprez, mało znajomych. Pokręciłem się po ulicach i zjechałem na dół. Ulicą Gagarina na Sielce. Zero chmur, wielki księżyc, srebrzysta poświata, lśnienie.

Nie chciało mi się jeszcze jechać do domu. Która była? – pewnie już ze druga. Poturlałem się na porzucone ogródki działkowe na tyłach Czerniakowskiej. Kilka lat wcześniej mieszkała w blokach przy Czerniakowskiej Ania Maliszewska. Dziś pani reżyserka, wtedy dziewczyna z Trójmiasta startująca w Warszawie do robienia teledysków i reklam. Kilka lat wcześniej Ania zrobiła na tych działkach mega klimatyczne ognisko, którego apogeum był moment, w którym poleciało "Protection" Massive Attack. Przytargała solidny sprzęt i było naprawdę głośno. Noc równie jasna, trip hop wypełnił cały świat. I właśnie wspomnienie tej magi zwabiło mnie w to pustkowie. Wokół miałem zdziczałe zagajniki i zapomniane owocowe drzewa. Oddech nocy szepczącej: czego szukasz chłopaku?

Pojechałem do domu wzdłuż Czerniakowskiej i pojawił się kościół Bernardynów. Z dala było widać jego białe wieże i bramę, nad którą jest zajebista płaskorzeźba: oka opatrzności. Była już chyba trzecia. Wszystko ustało. To czas, w którym Warszawa pogrąża się w krótkim i płytkim śnie. Na jakieś dwie godziny, potem wszystko wybucha na nowo. Plan był taki, że przy kościele skręcę w lewo, w ulicę Bernardyńską i pojadę prosto do Bonifacego. Przed kościołem jest parking i rośnie drzewo. Od placu odchodzi króciutka uliczka... Stanisława Grzesiuka. A więc jadę swoim góralem marki Giant i widzę, że wzdłuż białego mury leci jak pocisk masywny facet ubrany na czarno.

Nieubłaganym faktem było to, że nasze trajektorie są zbieżne. Gość chce mnie dorwać. Po co? Dlaczego? Miałem sekundy na decyzję. Nie miałem szans dojechać do Bernardyńskiej, bo to właśnie tam chciał na mnie wpaść. Mogłem zawrócić. Zamiast tego postanowiłem przebić się do Czerniakowskiej. Kiedy znalazłem się za drzewem (i gość stracił mnie ma moment z oczu), skręciłem szybko w prawo: w stronę szerokiej dwupasmowej arterii. Stanąłem na pedałach i dałem pełną rurę. Ogień! Zorientował się błyskawicznie i zawrócił. Teraz biegł wzdłuż muru do Czerniakowskiej. Nie miał jednak już szans, byłem za szybki. Ale nie poddał się, nic z tych rzeczy!

Zobaczyłem go z bliska. Z jakiś trzech metrów. Był ubrany w czarne bojówki, czarną bluzę i glany. Wyglądał na ochroniarza. Gnał tupocząc obcasami i... nagle wyjął pistolet. Zobaczyłem światło latarni odbijające się fioletowo na lufie. Leciał z ganem wycelowanym we mnie i rozdarł się: zatrzymaj się, bo będę strzelał! Ani przez ułamek sekundy nie miałem zamiaru. Zjechałem na jezdnie i nie zwalniając przejechałem przez pas zieleni, na którym nie było jeszcze wtedy płotu. Za moment byłem po drugiej stronie i zapierdalałem tak jakby goniło mnie piekło. Kim był?...

W drugiej historii miałem okazję do tego, by zaprezentować się jako samarytanin i humanista. Po prostu - człowiek. Otóż pewnego wieczoru przechodziłem chodnikiem przy kościele Bernardynów i zobaczyłem mężczyznę w stanie skrajnego upojenia alkoholowego. Był tak zabalsamowany, że aż się przewracał. Serce mi się ścisnęło. Sam przecież kiedyś nie wylewałem za kołnierz i nie raz dobrzy ludzi pomogli mi przepłynąć na urwanym filmie przez miasto. Jasną sprawą było więc, że nie mogłem zostawić bliźniego w potrzebie. Pomogłem mu wstać i przeszliśmy przez furtkę w murze świątyni. Tam spoczął na trawniku. Bezpiecznie - na świętej ziemi. Żeby zapewnić mu choć odrobinę komfortu na tym twardym posłaniu, przedsięwziąłem stosowne kroki. Wróciłem na przystanek i wyjąłem ze śmietnika plastikowy worek. Był pełen śmieci. Zrobiłem z niego poduszkę, którą wsadziłem mu pod głowę. Podziałało. Najwyraźniej dotarło do niego w jakiej dupie się znalazł, bo wstał i ruszył zygzakiem na przystanek. Usiadł, czekając na autobus.


Może być zdjęciem przedstawiającym na świeżym powietrzu i pomnik

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun