Sprawdzamy miejscówkę: Orla Perć

 




Jestem na Orlej Perci. A dokładnie w połowie drabinki przy Koziej Przełęczy. Wokół szczyty i otchłań. Totalna ekspozycja. - Dobra, to teraz puść się rękami i odchyl do tyłu - mówi przewodnik Marcin Witek. To akurat ostatnia rzecz, na jaką mam teraz ochotę.


Autor: Alex Kłoś
Foto: Jakub Włodek 

Trzęsie jak diabli. Zielony land rover defender Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego wspina się po kamienistej drodze z Zakopanego na Halę Gąsienicową. Materiał na budowę drogi pochodzi z koryta potoku Sucha Woda Gąsienicowa, który ciągnie się obok. Tam to dopiero są głazy! Jak auto. Potok jest suchy, ale wiosną, gdy spływają śniegi albo po dużych deszczach, woda wali wartkim nurtem. Droga zamienia się w strumień, a czasami w ogóle znika, bo bystrze wymywa skarpę i obrywa szlak, odcinając Murowaniec od Zakopanego. Murowaniec to wybudowane w 1925 r. schroniska na Hali Gąsienicowej. Aż dziw bierze, że auto nie rozpadnie się na kolejnym wertepie, ale trzymający pewnie kierownicę Marcin Witek uspokaja, że terenówki TOPR-u nie wymagają częstych remontów. Zna drogę na pamięć, zwalnia tylko raz, gdy przed maską pojawia się naprawdę duża bryła. Z centrali TOPR-u przy Piłsudskiego 63A droga na halę zajmuje godzinę. Solidnie wytrzęsieni parkujemy pod schroniskiem. W pogodne letnie dni jest tu gwarno i tłoczno. Z Murowańca wyrusza się na trasy, z których najsławniejsza jest Orla Perć. Najtrudniejszy znakowany szlak w Polskich Tatrach, zwany Królewskim Szlakiem Tatrzańskim. Przebijamy się przez kolejkę pod ubikacją, która zagradza drzwi do pokoju ratowników. Izba jest nieduża. Jedynym elementem dekoracyjnym są zasłony z błękitnymi podhalańskimi wzorami. Malowniczy widok na góry, pod sufitem drążek do podciągania, mała kuchenka, pod ścianą piętrowe drewniane łóżko, na środku stół i cztery krzesła. Siadamy.

Przejazd terenówką z Zakopanego do schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej trwa około godziny. Powiedzieć, że droga jest wyboista, to nic nie powiedzieć.Przejazd terenówką z Zakopanego do schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej trwa około godziny. Powiedzieć, że droga jest wyboista, to nic nie powiedzieć. fot. Jakub Wodek / Agencja Wyborcza.pl

BHP itd.

– Jak się przygotowałeś na Orlą Perć? – pyta Marcin.
Robię szybki rachunek sumienia. Mam dobre trekkingowe buty i plastikową pelerynkę za pięć złotych. W barze kupię tabliczkę mlecznej czekolady i małą butelkę wody mineralnej.
– A apteczkę masz? – pyta Marcin.
– Po co?
– A co jak rozbijesz sobie głowę lub skręcisz kostkę? Wystarczy bandaż, plaster, gumowe rękawiczki i obowiązkowo maseczka do sztucznego oddychania. Apteczka może ważyć 80 g – tłumaczy. Wiem, że to nie spacerek po Krupówkach, ale wypad wymagający obycia w górach i jako takie obycie mam, bo przeszedłem Orlą Perć trzy razy. Dziś będzie pierwszy raz w kasku i uprzęży wspinaczkowej, do której zamocowany jest absorber; w sprzęcie używanym na alpejskich via ferratach. Wysokogórskie szlaki nie są tam wyposażone tak jak Orla Perć w tzw. sztuczne ułatwienia, czyli łańcuchy, klamry i drabinki, a rozpięta jest na nich stalowa lina, do której trzeba się podpiąć karabinkiem.
– Na Orlej Perci są odcinki pionowe, na których, jeżeli się poślizgniesz, to lecisz, dopóki się nie zatrzymasz – mówi Marcin. Absorber to rodzaj linki – ma kilkadziesiąt centymetrów i wygląda jak harmonijka zakończona dwoma dużymi karabinkami. Na YouTubie są filmiki, na których absorbery są testowane za pomocą przyczepionych klocków betonu. Przy bardzo mocnym szarpnięciu zaczynają się pruć i rozciągać, w ten sposób amortyzując szarpnięcie.
– BHP itd.! Podstawa wyposażenie to kurtka przeciwdeszczowa, spodnie, rękawiczki na łańcuchy, mogą być zwykłe robocze, oczywiście jedzenie i picie, naładowany telefon. Do tego mapa i kompas. Żeby wiedzieć, gdzie się idzie. Po to żeby przekazać nam jasno informacje o tym gdzie jesteś i co się stało – wylicza Marcin.
– A po co kask? – pytam.
– Zobaczysz.
Marcin wrzuca do plecaka napój izotoniczny. – To jest najlepsza opcja, ale może być też woda z sokiem i cytryną. Czekolada wchłania się kilka godzin, kup lepiej baton energetyczny albo żel – mówi Marcin. Ostatni element jego wyposażenia to ultralekkie kije trekkingowe. Odciążają kolana, pomagają przy podejściach i błyskawicznie się składają.

Nasz przewodnik Marcin Witek. Zawodowy ratownik TOPR-u. Pod jego opieką hardcore zamienia się w krajoznawczą wycieczkę - dzięki wiedzy, doświadczeniu i odpowiedniemu sprzętowiNasz przewodnik Marcin Witek. Zawodowy ratownik TOPR-u. Pod jego opieką hardcore zamienia się w krajoznawczą wycieczkę - dzięki wiedzy, doświadczeniu i odpowiedniemu sprzętowi fot. Jakub Wodek / Agencja Wyborcza.pl

Legenda Żabiego Jeziorka

– Jak będziesz spokojnie szedł, to nic się nie stanie – uspokaja Marcin. Maszerujemy po szlaku prowadzącym do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Pierwsze szlaki turystyczne w rejonie Hali Gąsienicowej zostały wytyczone w drugiej połowie XIX w. Ten momentami ma szerokość chodnika i jest zrobiony ze starannie dobranych kamieni. Pierwsze dróżki wydeptały stada owiec, które latem wypasali juhasi. Wyższe ścieżki wydeptane kopytami kozic górale nazwali pyrciami. Wykorzystywali je kłusownicy, przemytnicy, zbójnicy i poszukiwacze skarbów, bo powszechne było przekonanie, że góry kryją pokłady złota i szlachetnych kamieni. Śmiałkowie zapuszczali się w Tatry już w XVII w., poszukując mitycznego Żabiego Jeziorka, bo to przy nim miał być skarb. Pierwsi tatrzańscy przewodnicy wywodzili się właśnie z tego grona.
Za Czarnym Stawem dochodzimy do rozgałęzienia: na prawo Zawrat, na lewo Kozia Przełęcz. Od Zawratu zaczyna się oznakowana czerwonym szlakiem Orla Perć. Na początku tatrzańskie szlaki były oznakowane czerwonym paskiem, w 1909 r. do paska czerwonego dodano dwa białe, co tak polepszyło widoczność oznaczeń, że system upowszechnił się w całych Karpatach.

Marcin wskazuje w górę: – Widzisz ten źlebik? O, tam! Co spadnie z góry, tym dostaniesz w głowę. Na to nie ma kozaka. I po to masz kask – tłumaczy. Dochodzimy do Zmarzłego Stawu. Tuż za nim w górę strzelają wysokie ściany. Zasłaniają słońce tak skutecznie, że wiosną długo zalega tu pokrywa śniegu i lodu. W Zmarzłym Stawie nie ma ryb, woda jest krystaliczna, dno ma szarawy odcień, a większe kamienie podchodzą błękitem. Ryby pływają za to w Czarnym Stawie i Morskim Oku, nie tylko one zresztą, bo co roku w górskich stawach strażnicy Tatrzańskiego Parku Narodowego łapią kilkanaście osób, które ignorują tabliczki z zakazem kąpieli. Mandat – 500 zł.

W sezonie nawet na Orlej Perci trzeba swoje odstać w kolejkach. Luźniej jest wcześnie rano i po południuW sezonie nawet na Orlej Perci trzeba swoje odstać w kolejkach. Luźniej jest wcześnie rano i po południu fot. Jakub Wlodek / Agencja Gaz

Wytrzymałość pięciu ton

Przed nami strome podejście. Słychać już: „Dzień dobry”. Tak pozdrawiają się wysokogórscy turyści. Coraz rzadziej. – Myślę, że ludzie przestaną mówić „dzień dobry”. Kiedyś spotykało się w górach dwie osoby. Dziś mija się setki. W 2013 r. w ciągu jednego sierpniowego dnia bilety do Tatrzańskiego Parku Narodowego kupiło ponad 34 tys. osób. Po tysiącu pozdrowień zaschłoby ci w gardle – śmieje się mój przewodnik. Marcin ma 46 lat, urodził się w Nowym Targu, ale od dziecka mieszka w Zakopanem. Ma żonę i dwójkę dzieci. W 1996 r. został ratownikiem ochotnikiem TOPR-u, a zawodowcem od
2010 r. Jego mocną stroną jest jazda na nartach zjazdowych, ale też wspina się, a o formę dba, biegając i jeżdżąc na rowerze. Ratownicy pracują w systemie zmianowym. Tydzień pracy i tydzień przerwy. W wolnym czasie nierzadko pracują jako przewodnicy. Marcin za Orlą Perć bierze od 800 do 1200 zł. Na trasę zabiera najchętniej dwie, góra trzy osoby. Jest z tego kasa, ale mówi, że wolałby zarabiać tyle, by wolny czas wykorzystywać na trening i podnoszenie kwalifikacji.
– Lubię pomagać innym i lubię góry. Nie jestem ratownikiem za karę, dlatego, że nie mam innego, lepszego sposobu na życie. Praca mnie satysfakcjonuje i cieszy – tłumaczy.
Pojawia się pierwszy łańcuch przypięty do pochyłej skały, przez którą prowadzi trawers. Nic wielkiego, ale pod spodem jest już stromo, a jeszcze widać urwisko. – Kiedy jest ślisko, można tam zjechać. A do tego nad nami jest Orla Perć i można dostać kamieniem, który ktoś strąci – mówi Marcin.
Łańcuch jest przypięty stalowymi kotwami zamocowanymi w skale. Wygląda to supersolidnie. Na początku dużą wiertarką robi się otwór, a potem stosuje specjalny klej. Kołek ma wytrzymałość pięciu ton. Konserwacją łańcuchów i klamer zajmuje się TOPR. Bywa, że trzeba je wymieniać po skalnym obrywie albo uderzeniu pioruna, który potrafi zespawać ogniwa. Wpinamy się karabinkami w połyskujący jeszcze nowością łańcuch. Przy każdym kołku przepinka, dokładnie tak jak w parku linowym, na początku jeden karabinek, a dopiero po jego wpięciu za kolejnym kołkiem następny.
Po drodze spotykamy Wojciecha. Ma 70 lat i zamierza przejść Orlą Percią do Krzyżnego, czyli do końca szlaku. Idzie z kilkunastoletnim wnukiem, który czeka gdzieś z przodu. – Czuję się pewnie. Kondycja i siła są. Idę, żeby nie zardzewieć. Pięć lat temu wystartowałem z Kasprowego o 8.10, a na Krzyżnem byłem o 17.10. Zobaczymy, jak dziś pójdzie – mówi Wojciech.
– Tatry są dla wszystkich i każdy musi zdecydować, czy jest gotowy na to, żeby przejść po tym szlaku. Kiedyś szli na niego doświadczeni turyści. A dziś? Sam się przekonasz – mówi Marcin.

Zejście po ośmiometrowej drabince przy Koziej Przełęczy - adrenalina w czystej postaci. Jestem przypięty liną, więc beztrosko napawam się niezwykłością chwiliZejście po ośmiometrowej drabince przy Koziej Przełęczy - adrenalina w czystej postaci. Jestem przypięty liną, więc beztrosko napawam się niezwykłością chwili.

Na przełęczy

Za moment spotykamy czterech chłopców. Najmłodszy ma jakieś
11-12 lat, najstarszy pewnie z 15.
– Z kim wy tu jesteście? – pyta Marcin.
– Z wujkiem. Idzie za nami – odpowiada dzieciak.
Potem nadchodzi rodzina. Mama w różowo-żółtym dresie, nastolatek w szortach i dumny tata. Ona stawia niepewnie kroki, wystraszony chłopak podpiera się gołymi kolanami, ojciec powtarza: „Śmiało”.
Jeszcze kilkadziesiąt metrów i ostatnie łańcuchy. Teraz jest już stromo. Przepinanie karabinków wymaga tyle zachodu, że aż zapominam o tym, że jestem wysoko w górach. W końcu Kozia Przełęcz. Co za widok! – Nazwa pewnie wzięła się stąd, że było tu dużo kozic – tłumaczy Marcin. Miejsce ma także mroczną legendę. Od powstania GOPR-u w 1909 r. do 2004 r. życie straciło tu 13 osób. Przełęcz jest raczej szczerbą w skalnym grzbiecie. Ma szerokość około dwóch metrów i ledwie się wejdzie, już się schodzi. Jednak zejście do Doliny Pustej – która jest częścią Doliny Pięciu Stawów – jest znacznie trudniejsze. Trzeba np. opuszczać się po kilkumetrowej, praktycznie pionowej ścianie trzymając się łańcucha. Przez Kozią Przełęcz przechodzi Orla Perć. Turyści idący od strony Zawratu zaczynają w tym miejscu podejście na Kozi Wierch (2291 m), trzecią co do wielkości górę po polskiej stronie Tatr.
– To między innymi przez to mijanie się były tu wypadki – tłumaczy Marcin. Dlatego od lipca 2007 r. na trasie od Zawratu do Koziej Przełęczy został wprowadzony ruch jednokierunkowy. To uprościło życie turystom schodzącym z ośmiometrowej drabinki, która jest jedną z atrakcji Orlej Perci. Dzięki Marcinowi przejdziemy po niej w obie strony, ale to sytuacja wyjątkowa, podyktowana celami szkolenia.

Drabinka jest przytwierdzona do prawie pionowej skały. Wokół otwarta przestrzeń, przepaść, widoki zapierające dech w piersi. Schodzi się na małą półkę, a potem ostrożnie po stromych kamieniach na Kozią Przełęcz. Marcin wchodzi pierwszy i zatrzymuje u góry ruch.
– Możesz iść! – macha z góry.
Wpinam się karabinkami w wąskie okrągłe szczebelki. To chyba wciąż ta sama drabinka, którą schodziłem, gdy miałem 13 lat. Tak przynajmniej wygląda. Gdzieś w połowie czuję, że konstrukcja się lekko porusza na boki. Drabinka składa się z dwóch części, które połączone są ze sobą zaklepanymi mocowaniami, a że przeszły po niej tysiące ludzi, jest już sfatygowana. Najważniejsze, że jest.

Na górze przepinam się w łańcuch i po kilkunastu sekundach staję obok Marcina. Ustawiła się już kilkuosobowa kolejka w dół.
– Najprostszą metodą minimalizowania ryzyka jest wyjście wcześniej. Bo inaczej się idzie po Orlej Perci o godzinie 14, kiedy są dzikie tłumy, a inaczej o czwartej rano, gdy jest się w tych najtrudniejszych miejscach praktycznie samemu – tłumaczy Marcin.
Dla kogoś, kto nie jest obyty z górami, drabinka może być nieprzyjemnym przeżyciem. Kiedyś wchodząca w górę kobieta zatrzymała się w połowie drogi i oświadczyła, że dalej nie idzie. Ani w górę, ani w dół. Mąż stał już u góry i starał się ją namówić na wejście. Bezskutecznie. W końcu jeden ze stojących na dole mężczyzn ryknął tak, że kobieta szybko weszła na górę. Innym razem zginął w tym miejscu młody mężczyzna, który postanowił zrobić zdjęcie.

Marcin tymczasem wyjmuje z plecaka czerwoną linę. Jeden koniec przywiązuje do kotwy kołka na łańcuch, a drugi do mojej uprzęży.
– Zejdź na dół – mówi, a kiedy jestem w połowie drabinki, rzuca: – Puść się rękami i odchyl do tyłu. Akurat to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, ale posłusznie odbijam się od ściany. Wow! Co za uczucie! – Metr liny kosztuje kilka złotych. Warto zabrać 10 m do plecaka i nauczyć się kilku węzłów – mówi Marcin.

Przejście drabinki w uprzęży i z lonżą. Taki sprzęt pozwala na bezpieczne i bezstresowe zdobycie Orlej PerciPrzejście drabinki w uprzęży i z lonżą. Taki sprzęt pozwala na bezpieczne i bezstresowe zdobycie Orlej Perci fot. Jakub Wlodek / Agencja Gaz

Zamarła Turnia

Dalej jest Zmarzła Przełęcz. Skała urywa się tu ostro, a na wschodniej części siodła przełęczy stoi głaz zwany przez turystów Chłopkiem. Kanciasty, wysoki na trzy metry, wygląda tak, jakby ktoś go specjalnie ustawił. Balansuje wsparty zaledwie połową podstawy na kilku płaskich kamieniach. Po lewej stronie przełęczy widać stąd Zamarłą Turnię (2179 m). Na tym szczycie zginęło wielu taterników, poeci pisali o nim wiersze, powstały filmy. Legenda. Południowa ściana jest wysoka na 140 m i prawie gładka. W międzywojniu dwukrotnie pokonał ją solo i bez zabezpieczeń poznański kupiec Jerzy Leporowski. Niezwykły wspinacz zginął podczas podejścia pod jeden z filarów Koziego Wierchu. W naszych czasach pewien ratownik TOPR-u przeszedł trawersem przez południową ścianę, aż do Koziego Wierchu. Jest tam coś w rodzaju gzymsu. – Ja tego nie rozumiem. Wystarczy, że urwie się chwyt albo zrobisz jeden błąd i giniesz – wzrusza ramionami Marcin.

Tego dnia spotkaliśmy tylko dwie osoby w uprzężach z absorberami i w kaskach. Koszt wynajmu takiego zestawu to 45 zł plus kaucja
300 zł. Ale po co? Ja pomimo że mam sprzęt, który daje poczucie bezpieczeństwa, zaczynam czuć, że pora zejść. Jeszcze wczoraj byłem w Warszawie, a na Orlą Perć poszedłem prosto z Krupówek. Zaczynam czuć oszołomienie wysokością. Schodząc Kozią Przełęczą, mijamy dwie młode kobiety. – Ależ panie odważne! – Wszyscy nas straszą. – Dokąd panie idą? – Na Kozi Wierch. – To już jest Orla Perć. – Naprawdę? Jezus Maria!

Wypadki śmiertelne

Według informacji Tatrzańskiego Parku Narodowego od 1909 do 2014 r. na Orlej Perci doszło do 142 wypadków śmiertelnych.
Najczęstszymi przyczynami wypadków były:

  • upadki z wysokości spowodowane przez poślizgnięcia na śniegu,
    mokrych lub oblodzonych skałach (59%),
  • zabłądzenia (26%),
  • zasłabnięcia i zachorowania (9%),
  • spadające kamienie (3%).


Odcinki uznawane przez turystów za najtrudniejsze to: Buczynowe Turnie (wąski trawers na krawędzi ostrego zbocza), Źleb Kulczyńskiego (strome zejście kominem) i rejon Koziego Wierchu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Rozmowa z truckerką Aleksandrą Kun