0.68 grama. Historia prawdziwa
Cztery miesiące pobytu za kratami
kosztowała Roberta przygoda sprzed szesnastu lat. Wszystko zaczęło się od
niepozornej policyjnej interwencji w sprawie picia piwa na ławce.
Autor: Alex Kłoś
Na początku przypomnijmy, że ustawę na
mocy, której za skręta z marihuaną wylądowały za kratami tysiące osób Sejm
uchwalił w 2005 roku. Projekt Ustawy przygotował Sojusz Lewicy Demokratycznej,
a przegłosowany akt prawny podpisał lewicowy prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Za co później zresztą przeprosił. Po raz pierwszy w 2012 roku w wywiadzie dla
„New York Times”.
Warszawa, 15 listopada 2022 r.
1 lipca przyjechałeś do Polski z Izraela. Po 15 latach spędzonych w tym
kraju na emigracji. Teraz na kostce twojej lewej nogi widzę elektroniczną
opaskę. Co dalej?
Robert Borsuk: - Służba Więzienna zdejmie mi ją 31 grudnia. W nowym roku
będę już wolnym człowiekiem.
Wygląda trochę jak duży zegarek. Jak się z tym żyje?
Dziwne, ale szybko się przyzwyczaiłem. Muszę o niej pamiętać. Sama
bransoletka to tylko połowa sprzętu do elektronicznego nadzoru, na parapecie
okna leży nadajnik, który wysyła sygnał
do systemu monitorowania. Muszę
być w ściśle określonych godzinach w domu. Spóźnienie lub wyjście nawet o
sekundę za wcześnie powoduje uruchomienie procedury wyjaśniającej i dostaje się
upomnienie. Po dwóch upomnieniach można się spakować i wraca się do zakładu
karnego. Jest więc trochę dziwnie, ale przede wszystkim cieszę się, że
jestem w domu. Mogli mi założyć bransoletkę już od lipcu, kiedy byłem w areszcie
na Służewcu. Zamiast tego wylądowałem w Zakładzie Karnym w Iławie. Gdy nie ma
korków, to droga na Plac Narutowicza z lotniska na Okęciu zajmuje dwadzieścia
minut. Tym razem trwało to cztery miesiące
Cofnijmy się do początku tej historii.
Co wydarzyło się w 2004 roku?
Pewnego letniego dnia siedzieliśmy z kumplem
wieczorową porą na ławeczce na środku placu Narutowicza i popijaliśmy piwo. W
pewnej chwili zebraliśmy się, żeby wrócić do domu. Do wejścia na klatkę miałem
jakieś dwieście metrów. Gdy ruszyliśmy
drogę zajechał nam policyjny radiowóz. Wysiadło z niego dwóch facetów. Jeden
blondyn, drugi czarniawy. Poprosili nas o dokumenty. A potem zaczęli kombinować
z komputerkiem sprawdzając nasze dane. Trochę to wszystko zaczęło trwać za
długo i kumpel nie wytrzymał. Zwrócił im uwagę. Grzecznie. Blondyn spojrzał na
niego ostro i powiedział: pójdziecie z nami.
Czy ty i twój kolega mieliście przedtem problemy z prawem? Byliście
notowani?
Miałem wcześniej wpadkę z jazdą rowerem po alkoholu po Polach Mokotowskich.
Zostałem skontrolowany i straciłem przez to prawo jazdy. Kolega miał całkiem
czystą kartotekę.
Jak zareagowaliście na to, co powiedział policjant?
Powiedzieliśmy, że nigdzie z nimi nie jedziemy. Blondyn rzucił się na mnie,
a ja rzuciłem blondynem.
Przewróciłeś policjanta?
To była samoobrona, facet na mnie napadł fizycznie. W młodości trenowałem
judo, więc odruchowo zrobiłem to, co się w takich sytuacjach robi. Blondyn
wylądował na glebie, a ja krzyknąłem do kumpla, żeby uciekał. Kumpel zwiał. A
ja od drugiego policjanta dostałem po oczach gazem. A potem ogarnęli mnie we
dwóch. Zakuli mnie w kajdanki i wrzucili do auta. Głową na podłodze, a nogami
na siedzeniu. Ruszyliśmy. Po drodze przez radio zaprosili jakiegoś Waldka z
kolegami pracującymi w straży miejskiej. Gdy jechaliśmy udało mi się zmienić
pozycję. Siedziałem już normalnie, ale kajdanki zaciśnięte na maksa dawały mi
się mocno we znaki.
Z kajdankami jest tak, że im bardziej się szarpiesz, tym bardziej one się
zaciskają.
Dokładnie. Musiałem więc uważać. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się pod
światłami. Obok radiowozu było auto z
kobietą za kierownicą. Spojrzała w naszą stronę i zauważyła moją twarz. Zrobiła
wielkie oczy, gdy bezgłośnie mówiłem do niej: Porwali mnie! Porwali! Proszę mi
pomóc! Jej oczy przypominały wielkie spodki. Klakson z tyłu i zmiana światła na
zielone wyrwała ją ze zdziwienia i
ruszyła z piskiem opon.
Gdzie pojechaliście?
Początkowo myślałem, że zawiozą mnie na rejonowy komisariat na Opaczewską,
ale szybko okazało się, że jedziemy Trasą Łazienkowską w stronę mostu.
Przejechaliśmy Wisłę i po kwadransie zatrzymali się w jakimś lasku. Za nami
jechał polonez Straży Miejskiej. Zatrzymaliśmy się na jakiejś polance, gdzie
wytaszczyli mnie z samochodu.
Co to było za miejsce?
Nie wiem. Nie potrafię tego nigdzie usytuować. Po prostu zawieźli mnie w
miejsce, które znali już wcześniej, to było widać. Byłem przerażony. Ich było
czterech, a ja sam. Wiedziałem, że będą mnie lać. Byłem skuty z tyłu,
kompletnie bezbronny. Na początku dostałem potężnego kopniaka w kość ogonową.
Upadłem na kolana. Było już ciemno, a oni w światłach reflektorów rozpoczęli
seans nienawiści.
Co konkretnie?
Podchodzili do mnie po kolei. Zostawiali mi na ciele pamiątki swojej
sadystycznej natury.
Bili mnie z otwartej w twarz i gdzie popadło. Tak jakby zrobili sobie trening,
a ja byłbym ich workiem bokserskim. Wyjęli też pałkę do krykieta. Wiesz jak ona
wygląda?
W przeciwieństwie do bejsbolowej jest płaska. Wygląda jak drewniana packa.
No i właśnie tym mnie zaczęli bić. Myślę, że trwało to mniej więcej
godzinę. Robili sobie krótkie przerwy, a potem znowu zaczynali.
Prosiłeś o to, żeby przestali?
Oczywiście! Pytałem ich dlaczego to robią. Dlaczego stawiają się w jednym rzędzie
z bandytami? Dlaczego tak traktują ludzi? Odpowiedzieli, że dla nich jestem
śmieciem. I żebym sobie zapamiętał kto rządzi w mieście.
Czyli strażnicy miejscy też cię bili?
Tak. Ciągnęło się to w nieskończoność. Uderzenie za uderzeniem. Ból i potem
znów ból. Byłem przez ten cały czas skuty kajdankami. Nie złamali mi nosa, ani
nie porozbijali twarzy, ale byłem strasznie poobijany. W końcu wysypali
wszystko z plecaka. I tak znaleźli marihuanę.
Ile?
Jak się potem okazało 0.68 grama. To było dosłownie źdźbło trawy. Na kilka
fifek. Ale się ucieszyli! Mieli mnie w garści. Nie dość, ze dostał wciry to
jeszcze zrobimy mu sprawę za narkotyki. To źdźbło trawy uratowało mi zdrowie i
jednocześnie skierowało na przestępczą ścieżkę. Przestali mnie bić, bo musieli
mnie gdzieś zawieźć.
Myślisz, że bili by cię dalej?
Myślę, że to wchodziło w grę
Zawieźli cię do aresztu?
Nie. Na izbę wytrzeźwień na Kolską.
Ile wypiłeś piw na ławce na Placu Narutowicza?
Trzy. Po tym biciu byłem już trzeźwy. Oni jednak mieli takie ścieżki na
Kolskiej, że nawet lekarz mnie nie zobaczył. Od razu przejęli mnie jacyś
pracownicy. Mówiłem im, że jestem pobity przez policję. Patrzyli na mnie z
politowaniem - że taki naiwny jestem. Wsadzili mnie do sali, w której spędziłem
wiele godzin. Nie mogłem ani siedzieć, ani leżeć.
Dlaczego?
Bo tak wszystko mnie bolało. Głównie więc stałem. Przyjechali po mnie w
południe. Już z papierami o zatrzymaniu.
Pojechaliśmy na komendę na Opaczewską. Tam mnie przykuli mnie do kasy
pancernej. Przyszedł jakiś policjant i zaczęła się rozmowa,
- Pobili mnie - zakomunikowałem.
- Kto?
- Pana koledzy.
- Moi? Niemożliwe.
- Dlaczego jestem przykuty do kasy pancernej?
- Taka procedura.
- Człowieku, rozkuj mnie. Powiem i podpisze co tam wymyślisz, ale mnie rozkuj,
bo ta szafa pancerna mnie stresuje. Czuję się jakbym miał ją wynieść.
Rozbawiłem go co nieco i mnie rozkuł. Spojrzał na papiery i się roześmiał.
- I po co to panu było? - zapytał nad wyraz kulturalnie. - Za takie, za
przeproszeniem gówno, będziesz miał pan zabazgrane papiery.
Pokiwałem głową. Niedobrze mi się robiło od tego współczucia i gadki
policjanta. Wszystko mnie bolało. Chciałem jak najszybciej położyć się we
własnym łóżku. I zapomnieć o tym co mi się przytrafiło.
WYROK
Kiedy cię wypuścili?
Po tej rozmowie. Od razu poszedłem do
lekarza sądowego i zrobiłem obdukcję. Opisał
pobicie w kilkunastu punktach. Niestety nie mam tego opisu. To było dawno temu
i gdzieś mi to wsiąkło. Po kilkunastu
dniach dostałem wezwanie do prokuratury. Tam poinformowali mnie, że robią mi
sprawę za posiadanie narkotyków. Rozmawiał ze mną facet taki na oko
pięćdziesięcioletni. Stary trep. Powiedziałem mu, że zostałem pobity przez
policję i pokazałem obdukcję. Ale on
nawet nie chciał jej oglądać. Zaśmiał mi się w twarz. Wyszedłem i przez rok
miałem spokój.
Po roku dostałem wezwanie na sprawę do sądu. Za to, że miałem 0.68 grama
marihuany
zostałem skazany na sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa
lata. To plus dozór kuratora. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem poważnie o
wyjeździe z Polski. Nie miałem
zakazu opuszczania kraju, wymyśliłem więc, że wyjadę do Izraela, gdzie od pół
roku byli już mój ojciec i stryj.
Jak wyglądała relacja z
kuratorem?
Z kuratorką. Ta
pani przychodziła do mnie do domu. Od momentu, gdy dostałem wyrok była trzy
razy. Pytała, czy podejmę pracę. Byłem zarejestrowanym bezrobotnym.
Odpowiedziałem że zdecydowałem się na emigrację do Izraela.
Jaka była procedura?
Ojciec i stryj wyjechali w ramach programu Aliyah, czyli powrót do korzeni.
Ja również złożyłem niezbędne dokumenty i rozpocząłem przygotowania do
wyjazdu.
Poinformowałeś o tym kuratorkę?
Oczywiście! Pokazałem jej papiery z Agencji Żydowskiej. Powiedziałem, że
zmieniam swoje miejsce zamieszkania. Wyjeżdżam do Izraela. Powiedziałem, że
czekam na telefon z informacją, że jest dla mnie bilet. I że może to nastąpić w
każdym momencie. Przyjęła to do wiadomości i byłem przekonany, że zrobiła z
tego notatkę. Że zostało to odnotowane w jej papierach po spotkaniu ze mną.
Jak wtedy zarabiałeś na życie?
Pracowałem jako montażysta w firmie reklamowej i właśnie, gdy byłem w pracy
zadzwonił telefon z agencji, że już jest dla mnie bilet. 15 lutego zwolniłem
się z pracy, a 24 wyjechałem.
Czy spotkałeś się przed wyjazdem z kuratorką?
Nie. I to był mój największy błąd.
Czy zadzwoniłeś do niej z informacją, że zaraz wyjeżdżasz?
Niestety też nie. Od momentu gdy dostałem ten telefon, nie miałem już z nią
kontaktu. Już w
Izraelu dowiedziałem, się, że został wystawiony za mną list gończy, A został
wystawiony dlatego, że kuratorka nie może się ze mną skontaktować. To było
niezgodne z prawdą. Bo podałem jej adres, pod którym się zatrzymam. Sąd
odwiesił zawiasy i polecił, żeby stawił się do zakładu karnego. A ja w tym
czasie skończyłem półroczną szkołę języka hebrajskiego i podjąłem pierwszą
pracę. Przez piętnaście lat prowadziłem normalne życie.
Dlaczego wiedząc o tym wszystkim pojawiłeś się 1 lipca 2022 w Warszawie?
Przyjechałem załatwić sprawy po śmierci rodziców. Oboje umarli w Izraelu.
Przed przyjazdem zatrudniłem adwokata, który miał przypilnować, żebym miał
spokojny wjazd do Polski. Sprawdził, że nie jestem już notowany w Krajowym
Rejestrze Sądowym oraz, że nie figuruje w kartotece osób poszukiwanych listem
gończym. Byłem czysty. Adwokat przysłał mi dokument z Ministerstwa
Sprawiedliwości, który to potwierdził. I dlatego spokojnie wylądowałem na
Okęciu.
ZA KRATAMI
Dlaczego nadal byłeś poszukiwany listem gończym? Przecież miałeś dokument
z Ministerstwa Sprawiedliwości, że jesteś czysty?
Tak. Ale adwokat nie dopilnował jednej sprawy.
Jakiej?
Tego, żeby mając już ten dokument wymazać mnie z listy poszukiwanych strefy
Schengen. To jest inna lista i procedura. Zrobiło się nieprzyjemnie. Straż
graniczna próbowała mi pomóc. Dowódca zmiany był sympatyczny. Wysłali w
miejsce, które zajmuje się listami gończymi maila z moim pismem z Ministerstwa
Sprawiedliwości. Ale dostaliśmy odpowiedź, że skoro jestem na liście poszukiwanych w strefie Schengen, to
muszę zostać zatrzymany. Znowu zostałem zakuty w kajdanki i przewieźli mnie do
aresztu śledczego na Służewcu.
Jak się czułeś?
Idiotycznie. Od tej historii na Placu Narutowicza minęło szesnaście lat!
Byłem wściekły na adwokata.
Do jakiej trafiłeś celi?
Do przejściówki. Czyli celi trzyosobowej. Jeden z facetów został deportowany
z Anglii i siedział za rozbój, drugi został właśnie deportowany ze Szwecji,
gdzie siedział półtora roku za przemyt kokainy z Holandii do Szwecji. Wkrótce
przenieśli mnie do drugiej celi. Tam byli nowi ludzie. Jeden siedział za
kradzież pięciu kilometrów kabla miedzianego. Kiedy to zrobił był wtedy zaćpany
amfą, A drugi banalnie, za handel narkotykami. Kiedy tam trafiłem właśnie
przygotowywał się do bierzmowania. Przyjął je za kratami.
Co ci się przypomina gdy myślisz o tym areszcie?
Na przykład taka historia. Raz wzięli z celi dwóch do magazynu. Przepisy są
takie, że jeden osadzony nie może zostać sam w celi. Zostałem więc wyprowadzony
z celi i kazali mi stać pod ścianą. W tym samym momencie przyjechał obiad.
Stałem dwie godziny głodny pod celą i czekałem aż tamci wrócą. A obiad czekał
na mnie w środku.
Adwokat próbował cię wyciągnąć?
Adwokat liczył na to, że to się po kilku dniach rozmyje. Nie miał
kompletnie pojęcia co się dzieje.
A co się działo?
18 lipca o siódmej rano wszedł do celi klawisz i powiedział: „Szykuj się do transportu! Masz tu suchy prowiant”. Dostałem chleb, wodę
mineralną i konserwę
Zapytałeś dokąd jedziesz?
Tak. Ale ten co krzyczy, nigdy tego nie wie.
To skąd się dowiedziałeś?
Po dwudziestu minutach znowu przyszedł klawisz i mówi: „Borsuk. Masz
spotkanie z adwokatem”. Idę do adwokata i mówię: „Panie co się dzieje? Idę w
transport!”. A ona na to, że to bardzo dobrze, bo pewnie pana zabiorą na wizję
lokalu, w którym będzie pan przebywał z elektroniczną obrączką. Wtedy
zorientowałem się, że ten gość w ogóle nie ogarnia, bo przecież dostałem
prowiant na długą drogę. Powiedziałem mu o tym i zażądałem, żeby poleciał do
dyrektora, bo zaraz mnie wywiozą w Polskę. Zerwał się i pobiegł. Już go
więcej nie widziałem. Wsadzili mnie do
więźniarki. Jechało nas około dwudziestu. Po pięciu godzinach dojechaliśmy na
Mazury. Do więzienia w Iławie.
Byłeś już kiedyś przedtem w Iławie.
Nigdy. To miasto znałem tylko z powieści Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku.
Pierwsze wrażenie z więzienia?
Przyjechaliśmy późno. Była już dwudziesta druga. Na początku nastąpiło
podniosłe powitanie. Usłyszeliśmy, że znaleźliśmy się w najlepszym polskim więzieniu.
Każdy został osobiście powitany, sporo to trwało, a po tych pięciu godzinach
jazdy ludzie już prawie sikali po gaciach. Byłem załamany. Wracając do Polski byłem
pewny, że sprawa się przedawniła, a wylądowałem w kryminale za coś, za co dziś
jest grzywna. Nie wiedziałem, czego mam
się spodziewać. Czułem straszne napięcie. Nie wiedziałem z kim mnie za
chwilę zamkną. Z jednym z ludzi z transportu trafiliśmy do celi pięcioosobowej
na oddziale zamkniętym, czyli zamku. Gdy tam weszliśmy to od razu padło pytanie
czy grypsujemy?. Obaj zgodnie oświadczyliśmy, że nie. A potem zaczęły się
rozmowy. Do późnej nocy każdy snuł opowieści z życia wzięte. Niektórzy
siedzieli już dość długo, więc mieli o czym opowiadać.
ODDZIAŁ ZAMKNIĘTY
Jak wygląda życie codzienne na zamku?
Jak w komorze gazowej. Takie miałem pierwsze skojarzenie, bo kiedy wszedłem,
to znalazłem się w papierosowym dymie.
Oni jarali, a okna były zamknięte. Powietrze miało niebieskawy kolor.
Dlaczego zostałeś osadzony na oddziale
zamkniętym?
Ponieważ uchylałem się przed wymiarem sprawiedliwości, czyli wyjechałem z
Polski na rok przed upływem warunkowego zawieszenia kary. Za to zostałem
potraktowany ostrzej i trafiłem na oddział zamknięty.
Jak wyglądało to pomieszczenie?
To była obskurna cela. Ściany były brudne, a okna zasłonięte przez tak
zwane blindy, które blokowały dostęp do powietrza i naturalnego światła. W
ciągu dnia paliły się lampy neonowe. Ale najgorszy był dym. Jeden z tych
facetów palił trzy paczki dziennie, drugi dwie, trzeci paczkę, a czwarty na
szczęście mniej. Ja też palę, ale w takich warunkach przestałem. Było lato ,
upał. Wietrzyliśmy celę wachlując celę drzwiami od kibelka. Polewaliśmy wodą
blindy w oknach.
Jak zabijaliście czas?
Graliśmy w karty i w warcaby. Pionki zrobiliśmy z kubeczków, w których
podawano nam lekarstwa. Czytałem książki z więziennej biblioteki.
Jakie były wasze relacje?
Poprawne. A takiej sytuacji trzeba być bardzo czujnym. Trzeba na wszystko
uważać. Przed wszystkim na to, co się mówi.
Dlaczego?
Bo jeżeli powiesz coś takiego co im da pretekst, to cię dojadą. Dlatego
najgorsze jest gadulstwo. Ktoś siedzi i papla, a następnego dnia jeden z
więźniów mówi: ale wczoraj mówiłeś inaczej. Dlaczego? I się zaczyna. Oni
słuchają tego co mówisz i łapią cię za słówka.
Na czym polega takie dojechanie?
Na zadawaniu dziwnych pytań. Na przykład dwóch facetów zaczyna z tobą
rozmawiać. Nikt się nie wcina. Pytają o dziwne rzeczy. Zadają pytania, na które
nie możesz znać odpowiedzi. I powiedzmy, że nie odpowiadasz. Raz, drugi, ale za
trzecim mówisz, że nie chcesz gadać. Wtedy ten facet, który pyta wie, że jest przed
bramą. Za nią są dwie drogi, pękniesz, albo się na niego rzucisz. Trzeba być na
oriencie i nic peplać głupot.
Na co jeszcze trzeba uważać?
Na przykład na to komu się podaje rękę. Rano jest apel. Ludzie z różnych
cel spotykają się na korytarzu. Ktoś kogo nie znasz, może do ciebie wysunąć
rękę, tu podasz mu swoją i może być kłopot.
Dlaczego?
Bo to może być dajmy na to pedofil albo gwałciciel.
Tacy podobno są izolowani?
Tak. Ale na korytarzu spotykają są wszyscy. I jeżeli podasz komuś takiemu
rękę to musisz to naprostować. Podejść do tych gitów i powiedzieć, że ty z kimś
takim nie masz nic wspólnego i nie będziesz z nimi siedzieć.
Ci gici mają cyngwajsy w kącikach oczu? Widziałem takich facetów w zakładzie
karnym na Białołęce. Byłem tam na planie filmu "Symetria". Tamci gici
rozwozili jedzenie i wszyscy mieli te niebieskie kropki.
Ja nie widziałem żadnych kropek. Ale wiadomo doskonale kto kim tam jest.
Kto jest grypsujący?
Oni mówią na siebie szamaki. Być może od szamania. To jest ekstrema. A większość
stanowili faceci, o których było wiadomo, że trzymają się sztywno, ale nie są
grypsujący. To byli chuligani, złodzieje, przeróżne bandziorki. Oni nie mówią grypserą, a bajerą. Grypsujący nie
rozmawiają z oddziałowymi i klawiszami. Zero współpracy. To wbrew ich zasadom.
Mogą im tylko nabluzgać. Takie zwykłe bandziorki nie mają takich ograniczeń. Można powiedzieć,
że są lepiej przystosowani. A poza tym jest po staremu, czyli „ludzie” trzymają
się razem. Reszta to frajerstwo. Całe społeczeństwo to frajerstwo, które można
i należy okradać i okłamywać.
Hierarcha jest widoczna?
Bardzo. Pewnego razu byłem na spacerniaku. Kiedy schodziliśmy, to szybkim
krokiem, całkowicie na luzie skierowałem się do wyjścia. Kiedy byłem już jakieś
dwa metry od bramy, to chłopak stojący kilka metrów dalej krzyknął: Stój, zwrot!
Zorientowałem się na szczęście o co chodzi i wykonałem iście akrobatyczny zwrot
na jednej nodze. Za sobą miałem sześciu szamaków, a zasada jest taka, że oni
schodzą pierwsi.
PROZA ŻYCIA ZA MUREM
Jak postrzegasz system penitencjarny?
Wszystko działa w nim dokładnie odwrotnie niż powinno.
Co to oznacza?
Prosta historia. Prosiliśmy oddziałowego i dyrekcję o to, żeby dali nam
pograć w siatkówkę. W końcu się zgodzili. No i wychodzimy spod celi i myślimy,
że idziemy do hali gdzie jest boisko, ale nagle słyszymy: „Piętnastka do łaźni!”.
Nasza cela miała numer piętnaście. Jaki był w tym sens? Przecież pod prysznic
idzie się po treningu, a nie przed. Ale im tak pasowało i poszliśmy najpierw do
łaźni. A potem z łaźni do hali, gdzie przez półtorej godziny łomotaliśmy w
siatę. Bardzo ambitnie. Bo wszystkim zależało, żeby nie odstawać od reszty.
Podziębiłem się wtedy, bo przechodziliśmy pomiędzy budynkami po dworze.
Generalnie system penitencjarny polega na tym, że wszystko organizuje
oddziałowy. A on może mieć wszystko w dupie.
Najgorszy moment?
Siedziałem i czekałem na sprawę 20 września. Chodziło tylko o to, żeby wreszcie
założyli mi tę opaskę elektroniczną i puścili z nią do domu. Bylem już wtedy na
oddziale półotwartym, na który po dwóch miesiącach zamka zostałem przeniesiony
po interwencji ambasady izraelskiej. Miałem wyznaczoną salę, godzinę i
sędziego. A oni nagle mi mówią, że sprawa jest przełożona na 25 października.
Czyli wychodzi na to, że na sprawę na obrączkę będę czekał cztery miesiące.
Podłamałem się potężnie. Ale odsiedziałem miesiąc i zrobili rozprawę w formie wideokonferencji.
Adwokat musiał przyjechać do Elbląga. Bo Iława podlega pod Elbląg. A układ jest
taki, że adwokat musi być na rozprawie w sali z sędziami. Adwokat więc zrobił w
sumie pięćset kilometrów. To jednak nic. Bo on kiedy siedziałem przyjechał do mnie
na widzenie i został wpuszczony. Nie wiem dotąd dlaczego to zrobili?
Czyli adwokat po tej kompromitacji z brakiem ogarniania sytuacji starał się
jednak powalczyć?
Tak. Jak mnie zawinęli to nie miałem przy sobie nic. Nawet ciuchów. Dali mi
coś na miejscu, ale chciałem mieć jakieś swoje. Adwokat przygotował mi rakietę,
czyli paczkę. A w niej osobiste rzeczy plus tytoń, papierosy i kartę
telefoniczną. Wydał na to trzysta pięćdziesiąt złotych. Wysłał paczką, a ja
dostałem rozpiskę z tym co w niej będzie. Ostrzyłem sobie na to zęby czekając.
No i przyszły paczki. I patrzę przez okno, że wiozą je na wózkach. I czekam i
czekam, a tu nic. Mojej nie ma. Nie dotarła, aż do końca pobytu. Kiedy
wychodziłem to musiałem im podpisać papier, że się jej zrzekam. Po to, żeby oni
nie musieli tego rozksięgować. A oni pewnie będę musieli oddać te trzysta
pięćdziesiąt złotych adwokatowi oddać.
Jakie było więzienne jedzenie?
Po areszcie na Służewcu każde jedzenie jest dobre.
Co jedliście na Służewcu?
Chleb, marmoladę i kawę. Na obiad zamiast marmolady mortadelę.
Dobra marmolada?
Nawet nie wiadomo było z czego ona jest. Ale kolor miała keczupu. A chleb nie tyle, że był suchy, ale już tak stary, że się rozpadał. Z
mortadelą robili taki numer, w Iławie zresztą też, że dawali ją w panierce.
Wyglądała jak kotlet schabowy. I to duży, porządny. Ale najgorsza chyba była z
tego wszystkiego kawa. Tak rozwodniona, że ta kawa, którą się piło za komuny,
to był luksus. W Iławie było lepiej z żarciem. Było dużo kaszy.
Najadałeś się?
Jak się zbliżała pora posiłku, to wszyscy czekali i przebierali nogami. W
więzieniu porcje zawsze są na styk. Wszyscy się skarżą, że sa za małe, a
klawisze mówią, że są zgodne z regulaminem. Oni są cwani. Zamiast mięsa dają
soję. I wszystko się zgadza, bo osadzony dostaje tyle białka ile powinien. Człowiek
jak jedzie tylko na zieleninie, soi i ziemniakach, to robi się apatyczny. Bo
żeby poczuć się człowiekiem, trzeba się dobrze najeść. A w więzieniu ludzie są
po prostu głodni. Jak ktoś nie ma kasy z zewnątrz i nie ma pomocy, to jest
głodny. Tam byli małolaci, którzy nie mieli wsparcia z zewnątrz. Cały czas
chodzili głodni i prosili: panie daj pan coś. Czasem dawałem. Miałem już z
czego, bo po 37 dniach dostałem dostęp do swojej kasy i mogłem zrobić zakupy w
kantynie.
Co to jest kantyna?
To jest zwykły sklep spożywczy.
Idzie się do niego na zakupy?
No skąd. Oddziałowy przynosi spis i składa się u niego zamówienie. Człowieku, nie
wiesz jakie to jest uczucie jak się po miesiącu dobrze najesz!
Jakie były ceny w kantynie?
Takie jak na wolności. Ale przy takiej inflacji dwa razy, gdy tam
siedziałem była konkretna podwyżka.
A jak wyglądał kontakt ze światem zewnętrzym?
A jak myślisz?
Można było zadzwonić?
Żeby się skontaktować z rodziną trzeba napisać list, który oddaje się wychowawcy.
Napisałem list do siostry i zaniosłem do wychowawcy. A on od razu otworzył i
zaczął czytać. Glupio mi się zrobiło. Bo to przecież były moje osobiste
sprawy.
Telewizja?
Telewizory były prywatne. Któregoś z więźniów, który sobie z wolności
załatwił. To on decydował co jest oglądane i jak glośno leci. Ale co by nie
było i jak cicho by nie było, to i tak wszyscy oglądają. Jest tylko kilka kanałów.
Rano wszyscy oglądali Eskę, bo były dziewszyny w bikini i całe więzienia na to
czekało. No i seriale. Całe więzienie ogląda seriale. I oczywiście disco polo.
Disco polo rądzi. Pod disco polo jest gimnastyka. Pompki. Wszyscy trenują. No i
jeszcze do tego czajnik. Też prywatny i też trzeba było dostać zgodę na
podgrzanie wody.
Czy było w tym w ogóle coś co można powiedzieć, że było w jakiś sposób
fajne?
Ping pong. Na otworku można było wyjść na świetlicę. I ja od razu
wychodziłem, siedziałem do dwunastej i grałem. Ludzie tam pakują, ale jak
trzeba trochę poskakać przy stole to po pięciu minutach wszyscy robili się
mokrzy. Zero kondycji. Na ping ponga przychodzili najmądrzejsi ludzie po to,
żeby pogadać z kimś ciekawszym od tych głąbów
w celach. Bardzo dziwne przypadki. Poznałem na przykład starszego gościa,
który odsiedział już dwadzieścia siedem lat. Dawno temu skumulowali mu taki
wyrok za kilka spraw. Był w dobrej formie. Ćwiczył z kółkiem gimnastycznym.
Służba zdrowia?
Na drzwiach lekarza wisiała kartka, a na niej było napisane coś w tym stylu,
że nie mamy cię tu leczyć, a utrzymać przy życiu. Serio. Czytałem to i aż nie
wierzyłem, że to prawda. Generalnie zasada jest taka, że jak ktoś się mocniej
pochoruje, to od razy go wypychają do szpitala na zewnątrz. Nie chcą mieć
kłopotów i zgonów.
Czy Twoim zdaniem w tak działającym systemie penitencjarnym jest możliwa
resocjalizacja?
Resocjalizację zobaczyłem tylko w mojej krzyżówce. Wychowawca przyszedł do mnie
i powiedział, że mam na następny dzień zrobić krzyżówkę. Usiadłem i zrobiłem
wypasioną krzyżówkę, której rozwiązaniem było słowo resocjalizacja. On jak to
zobaczył to aż usiadł. Powiedział mi: „Panie Robercie, będzie nam pana
brakowało”.
Ale w końcu przyszedł 24 października i wieczorem odziałowy powiedział: „Borsuk,
jutro wychodzisz. Szykuj się”. Podzieliłem więc to, co było moje w celi
pomiędzy chłopaków. Tak się robi. Na przykład oddając materac komuś, kto ma
gorszy. Rano zaprowadzili mnie do magazynu. Oddałem im ich rzeczy, oni mi moje.
Podpisałem kwity i wyszedłem. Siedziałem od 1 lipca, do 25 października.
Cieszyłem się, że widzę złotą polską jesień. Cieszył mnie każdy liść opadający
z drzewa. Wszystko budziło wspomnienia, te dobre i te złe. Na pewno posiedzę tu
kilka miesięcy, bo Warszawa mnie na nowo wciągnęła. Mam mieszkanie i mam
przyjaciół, którzy mi pomagają. A potem wyjadę do Izraela, ale znów tu wrócę.
Będę żył tu i tu.
PIĘKNA NERWÓWKA
Jak się żyje w Izraelu? W porównaniu do życia w Polsce.
I tu i tam jest ciężko zarabiać. Ja przez dwa lata byłem piecowym w odlewni
metali kolorowych. Tam wszyscy ciężko pracują. Emeryt ma za darmo lekarstwa, ale
na wizytę u specjalisty też długo się czeka.
Co jest tam fajniejszego niż w Polsce?
Jest ciepło, jest piękne morze, zawsze błękitne niebo. Nie trzeba wyjeżdżać
na urlop, żeby odpocząć. Mogę zrobić sobie spacer, rozpalić ognisko i patrzeć
na ruiny zamku krzyżowców.
A strach przed terroryzmem islamskim?
Syreny słychać dość często. Widziałem nie raz rakiety wystrzelone przez Palestyńczyków.
Jest wtedy strasznie. Bo oni strzelają na oślep i taka rakieta może uderzyć na
przykład w szkołę.
Kiedyś w trzy dni wystrzelili 1100 rakiet na Izrael. Ochrona przed takim
atakiem kosztuje kupę kasy. Nigdzie nie jest lekko. Ale wszędzie trzeba uważać
na tak zwany system sprawiedliwości.
Komentarze
Prześlij komentarz