Ukraina: Jesteśmy złodziejami czasu. Opowieść medyka pola walki


 


Jak jest na pierwszej linii frontu wojny z Rosją? Na czym polega praca ratownika medycznego pola walki? Dlaczego człowiek czuje potrzebę powrotu na pierwszą linię? Opowiada Dariusz Prosiński, który spędził ponad pięć tygodni w strefie zero w Donbasie.   

Autor: Alex Kłoś 
Jesteś fotografem i operatorem. Może więc zacznijmy od pytania związanego z Twoim zawodem: jaki kolor ma wojna?
Każda wojna ma inny kolor. Jako operator widziałem wojny w Iraku i Afganistanie. Wojna w Donbasie wyglądała kompletnie inaczej niż ta na Bliskim Wschodzie, ma taki kolor jak Polska.       
Kiedy Rosjanie zgromadzili siły do ataku na Ukrainę wiele osób było przekonanych, że wojna jednak nie wybuchnie. 
Po wejściu Rosjan na Krym w 2016 roku jako operator kamery chodziłem z patrolem po opuszczonych ukraińskich daczach w nadmorskim miasteczku Szerokino. Na stole stał obiad, wisiało suszące się pranie. Ci ludzie nie byli spakowani, brali tylko to, co było pod ręką i uciekali. Do końca nie wierzyli, że to się stanie. Uświadomiłem sobie wtedy mocno sens starej rzymskiej sentencji: pragniesz pokoju, szykuj się do wojny.          
Nam tutaj wydaje się, że ta wojna nam nie zagraża, bo jest daleko.
Dokładnie. Im też się wydawało, że to jest daleko. 
Jesteś także ratownikiem medycznym?
Gdybym nie został fotografem i operatorem, to byłbym ratownikiem medycznym. Ze mną jest tak, że  jak widzę człowieka leżącego na ulicy - nawet jak to jest pijany lump - to muszę podejść i sprawdzić czy on nie potrzebuje pomocy. Zrobiłem kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy, mam międzynarodowy certyfikat ratownika pola walki. Tutaj w Polsce kilkadziesiąt razy stabilizowałem ludzkie życie. To były wypadki komunikacyjne, pobicia, omdlenia. Choć prawdziwym ratownikom medycznym mogę buty wiązać, ale teraz mam już wiedzę niezbędną do bycia medykiem w zerowej strefie linii frontu.
Jak z fotografa i operatora robi się medyk pola walki?  
Pełnoskalowa wojna wybuchła 24 lutego 2022 roku. Konwoje z pomocą na Ukrainę zaczęły jeździć praktycznie od razu. W marcu zgłosiłem się z pomocą do takiego konwoju jadącego do Lwowa. Od znajomych dziennikarzy dowiedziałem się, że jest mega korupcja i rzeczy, które są przywożone w konwojach rozchodzą się na lewo. No i faktycznie zaczynamy wnosić rzeczy do jakiegoś budynku i widzimy, że po drugiej stronie to już wychodzi. W konwoju był mój kolega, który miał zrobiony kurs ratownika medycznego pola walki. Widząc co się dzieje podjęliśmy wspólnie z nim decyzję, że kradniemy busa ze sprzętem taktycznym i jedziemy na front. Ten sprzęt to były ładownice, kamizelki, hełmy, dobre buty. Ruszyliśmy w stronę Kijowa, które wtedy było atakowane. Miasto było wyludnione, postawione w stan gotowości bojowej. Na ulicach czuło się strach, byli żołnierze, wozy opancerzone. W polskiej ambasadzie spotkaliśmy tylko dwie osoby.

Wróg u bram
Gdy Rosjanie byli u wrót Kijowa, to na wylotówkach stanęły kamazy i każdy kto miał ukraiński dowód dostawał broń. Bez wypisywania kwitów, kałasznikow do ręki. Broń trafiała do osób przypadkowych, często nie znających żadnych innych języków. Ci ludzie stali potem na punktach kontrolnych i nierzadko byli pod wpływem alkoholu. Była obawa, że jak usłyszą język inny niż ukraiński, to będę  kłopoty. Trzeba dodać, że teraz takich sytuacji już się nie widuje.   
Ale Ukraińcy nawet między sobą rozmawiają po rosyjsku.
To prawda. Mówią po ukraińsku i po rosyjsku. Ale kiedy byłem tam ostatnio, to był już nacisk na to, żeby mówić tylko po ukraińsku.
Co było dalej?
W Kijowie nie mieliśmy specjalnego parcia, żeby iść do strefy zero. Nie byliśmy przygotowani. Ja miałem tylko lekką  kamizelkę kuloodporną. No i miałem już wracać, ale ten mój kolega miał kontakty i wkręcił mnie w pierwszą akcję. Dostałem propozycję zabezpieczenia medycznego konwoju z Medyki do Polski. To były dzieci z domów dziecka i transport pociągiem medycznym. Po tej historii ten sam kolega, powiedział, że jest możliwość wejścia w akcje typowo wojskowe. Mój pierwszy kontakt ze strefą zero był w Mikołajewie, który zresztą jest w połowie pro rosyjski. Tworzyliśmy zaplecze medyczne oddziału, który robił wypady. To było preludium.
Kiedy zetknąłeś się po raz pierwszy z ofiarami wojny?
Miałem wcześniej w Polsce do czynienia z ludźmi martwymi, ale to całkiem co innego. Na początku znalazłem dwie martwe starsze osoby. Pierwsza leżała w wiosennych kwiatach. Była piękna pogoda, słońce, czyste niebo. To był starszy mężczyzna. Druga była staruszka leżąca w cerkwi. Podbiegłem i spojrzałem jej w oczy. Wiedziałem, że już nie pomogę. To byli ludzie zabici bombami kasetowymi. Te bomby zostały zrzucone na centrum miasta. Tam w ogóle nie było wojska. To byli cywile zamordowani przez Rosjan, a Mikołajew jest w połowie rosyjski. Zastanawiałem się nad tym, co mieli w głowach Rosjanie, którzy strzelali? Wiedzieliśmy też o taktyce Rosjan, którzy po pierwszym ataku czekali dwadzieścia, trzydzieści minut na to aż przyjadą służby ratownicze i wtedy atakowali po raz drugi to samo miejsce. Dlatego działaliśmy szybko. Osoby martwe zostawialiśmy i szliśmy dalej szukać żywych. Rannych opatrywaliśmy i przekazywaliśmy cywilnym ratownikom. Wtedy po raz pierwszy w życiu ogarnęła mnie wojenna złość. Bo ja rozumiem, że żołnierz z żołnierzem się strzelają - taka sprawa żołnierza. Ale mordowanie cywili i ratowników medycznych?
Jaki ma sens eliminowanie ratowników medycznych?
To bardzo skuteczny oręż wojny psychologicznej. Jeżeli w oddziale jest jeden ratownik na dwudziestu, trzydziestu chłopaków i on zostanie zabity to morale spada.

Okopy
Na początku uczyliśmy z kolegami żołnierzy ukraińskich zasad pola walki TC3, czyli na wzór amerykańskich, natowski. Kompletowaliśmy apteczki, tłumaczyliśmy jak tego używać. Wchodziliśmy tak coraz głębiej i głębiej, aż trafiliśmy w okopy.     
Jak blisko Rosjan?
Raz uczestniczyłem w wymianie ognia, w której ruscy byli od nas sto pięćdziesiąt, dwieście metrów. W Chersoniu byli oddaleni o czterysta. Tam było czterech ratowników wolontariuszy. Było kilka oddziałów i w zależności od tego jaka była potrzeba, to tam nas kierowano. Oni mieli swoich ratowników i my byliśmy w odwodzie, na wypadek jakby stało się coś ich z chłopakiem.
Przez cały czas jest się tam w kamizelce kuloodpornej?
Oczywiście. Wychodząc brało się plecak medyczny. Spałem w trzy metrowej norze wykopanej w mega twardej ziemi.
Jaki to był miesiąc?
Końcówka września. Ziemia była już strasznie twarda. To były zajęte rosyjskie pozycje. Kiedy dostaliśmy polecenie pogłębienia takich okopów to łopata nie działała. Najpierw trzeba było kruszyć ziemię łomem. I nawet byłem zadowolony, gdy w naszą stronę poszło kilka serii z pozycji rosyjskich, bo dowódca powiedział: dobra, to nie kopiemy, bo jest zbyt niebezpieczne. Wiesz, praca fizyczna w hełmie i grubej kamizelce jest bardzo ciężka. To nie były lekkie kamizelki jakich używaliśmy jako ludzie z mediów w Iraku czy w Afganistanie. Tylko płyta z przodu i płyta z tyłu. To było konieczne. Wojna w Ukrainie jest kompletnie inna niż tamte. Jest na niej bardzo dużo urazów odłamkowych.
Przeciwnik ma artylerię?
Tak. Dokupiłem płyty boczne, kołnierz, rękawy. Bo leci tego mnóstwo.
Trafiło już coś w ciebie?
Na szczęście jeszcze nie. A było tak, że skoro byliśmy na zdobytych pozycjach rosyjskich, to Rosjanie wiedzieli dokładnie gdzie mają strzelać i walili w nas ze wszystkiego co mieli.
Z czego strzelali?
Przede wszystkim z moździerzy. Z większej odległości z czegoś w rodzaju naszych Krabów.
No i bomby kasetowe.
No właśnie, co to jest?
Bomby kasetowe są wystrzeliwane z ziemi. Nigdy nie byłem przy wystrzeleniu. Jak wystrzeliwują moździerz to słyszysz tak zwany wychod, czyli wystrzał. Masz kilka sekund na to, żeby zareagować. Dodatkowo słyszysz świst. Ten świst słyszysz około sekundy. Jest czas, żeby gdzieś skoczyć, położyć się, ukryć. Jak wybucha bomba kasetowa, to najpierw słyszysz takie: pchch… Coś pęka w powietrzu. W chwilę potem jest sześć wybuchów. Eksplodują opadające na spadochronach ładunki. To sieje duże spustoszenie. Ale jest odrobina czasu na
reakcję. Największe wrażenia na nas robiły czołgi. W naszej okolicy operowały dwa. Jeden udało nam się rozwalić. A drugi nas nękał kilka razy dziennie. Od wystrzału czołgu do wybuchu pocisku mija sekunda. Masz mega mało czasu, żeby zareagować. Do tego jak strzela czołg, to jest taka siła kinetyczna, która jest nieporównywalna z moździerzem czy czymś innym. Czołg sieje grozę. Ja się po którymś z rzędu ataku czołgu do tego przyzwyczaiłem. Musisz się przyzwyczaić, bo inaczej musisz opuścić pole walki. Kiedyś w trakcie ataku czołgu spałem. Kumpel, który dołączył do mnie (a był człowiekiem już doświadczonym),  obudził mnie i patrzył na mnie takimi wielkimi oczami. Miał mega duże źrenice. Widać było, że poczuł siłę czołgu, który jest tam zdecydowanie najmniej sympatyczny.
Na polu bitwy każdy chyba musi mieć jakąś broń, co? Chociaż pistolet…
Następne pytanie poproszę.
Ale…
Słyszałem, że niektórzy z Polaków uczestniczących w walkach mają granat.
Granat?
Rosjanie nas bardzo nie lubią i podobno jest za Polaka nagroda. Raczej na pewno gdyby ktoś z naszych wpadł w ich ręce, to mógłby się spodziewać tego, że będzie umierał bardzo długo. A granat to szybkie zakończenie.
Czy miałeś taki moment, że pomyślałeś, że ta wyprawa to był jednak zły pomysł?
Opowiem ci pewną historię. Siedzieliśmy w okopach i z tyłu ruszył nasz szturm na pozycje rosyjskie. Słychać było tylko strzały i świst przelatujących kul. Wiesz to jest tak, że siedzisz w krzakach, widać błyski i często jest taki chaos, że łatwo stracić orientację kto swój, kto wróg. Nie wiadomo czasem skąd kto strzela. Nasi wtedy dobiegli do nas i do mojej nory wcisnął się młody chłopak. Wlazł gdzieś na dół. Nie zwracałem na niego uwagi. Jak dowódca go zawołał, to wyszedł i schował się do nory kolegi, która była dwa metry od mojej. Wyciągnęli go i pobiegli dalej. Mija pół godziny i dowódca  mówi, że potrzebny jest medyk. Ktoś z oddziału dostał. Chwyciłem plecak i pobiegłem. Pobiegliśmy z dowódcą i jeszcze jednym gościem. Jakiś kilometr. Niby nie duży dystans, ale gdy co chwilę padasz, bo jest uderzenie moździerza, albo czegoś innego w pobliżu, to jest bardzo ciężko. Pamiętam, że już prawie rzygałem z wysiłku. A przecież nie mogłem powiedzieć: „hej chłopaki, poczekajcie!”. Bo tam czekał ktoś kro mógł już umierać. No i przynieśli mi chłopaka. Na noszach z płótna. Takich noszy się używa, bo są lekkie i można je schować w plecaku. Jak go zobaczyłem to wiedziałem, że jest źle. Miał urwaną rękę, drugą rękę poranioną. Obandażowaną głowę, dziurę w twarzy i jeszcze jedną w pachwinie. Trzy razy sprawdzałem jego czynności życiowe. I wtedy po raz pierwszy i mam nadzieję, że ostatni miałem taki bardzo trudny moment, ponieważ dookoła mnie klęczało sześciu żołnierzy i każdy patrzył na mnie. Czekali na to, że powiem czy zakończyć reanimację. A przecież nie jestem lekarzem, nie jestem ratownikiem medycznym pod studiach. Spojrzałem w jego martwe oczy. Znałem już martwe oczy i widziałem, że on nie żyje. Ale potem przez dłuższy czas zastanawiałem się nad tym czy podjąłem dobrą decyzję. Dziś wiem, że tak. To był ciężki moment, byłem zdyszany, co chwilę leciał moździerz, wybuchała bomba kasetowa. Działało mnóstwo bodźców stresujących. Trzeba było się działać. Bo tam jeśli przestaniesz działać, to rozchorujesz się psychicznie. Zająłem się innymi rannymi. Było ich jeszcze dwóch lub trzech, których sprawdziłem i odesłałem na tyły. No i nagle spotkałem tego chłopaka, który wcisnął się do mojej nory. Krzyczał. Dopadłem do niego, a on łamanym językiem ukraińsko - polsko - angielskim zaczął mówić, że dostał w plecy. Obróciłem go i widzę, że nic mu nie jest. Zrozumiałem, że spanikował ze strachu. To był ich medyk, który jak zobaczył rozwalonych żołnierzy to się załamał. Dowódca natychmiast zdecydował o wycofaniu go na tyły. Byliśmy wtedy właśnie dwieście metrów od pozycji rosyjskich. To był taki trochę samobójczy atak. Przed sobą mieliśmy dwieście metrów zaminowanego pola. Dalej ciężkie karabiny maszynowe ustawione w naszą stronę.
Ludzie nie mieli świadomości gdzie idą?
Ludzie na dole w okopach mało wiedzą. Pada rozkaz do szturmu i żołnierz idzie. A oni zostali wtedy bez medyka. Powiedziałem: dobra to ja zostaję.

Dziura
Pod kamizelką miałem bluzę combat shirt. Było ciepło, a ja byłem mokry od potu po tym biegu. Jeden z żołnierzy zaprowadził mnie do oddziału, który był w malutkim lasku. Ten żołnierz pokazał mi dziurę, pół metra, na pół metra. Wlazłem do tej dziury, a wokół cały czas trwała kanonada. Wszyscy się pochowali, zostałem sam. I wtedy naprawdę zacząłem się bać.
Tylko idiota się nie boi. Bo co zrobić, żeby się wydostać z takiej sytuacji? Mijały długie godziny. I w końcu zacząłem się zastanawiać: co ja tutaj robię? Czy naprawdę jest to dla mnie? Zrobiło się ciemno i nie wiedziałem czy w ogóle ktoś jest w okolicy. Możliwe było, że w tym całym zamieszaniu i huku Ukraińcy się wycofali. Nikogo nie widziałem, ani nie słyszałem. Przyszła noc. Nie miałem termowizji, noktowizji. A Rosjanie mieli i każde wychylenie się z tej dziury na dłużej niż trzydzieści sekund było skwitowane serią z karabinu maszynowego. A więc nie mogłem się wychylić i krzyknąć: „chłopaki jesteście?”. Dni były wtedy ciepłe, a noce ziemne. Cztery stopnie. A ja w tej cienkiej bluzie i kamizelce. Miałem koc termiczny, ale nie wyciągnąłem go, bo kosztuje kilkaset złotych i szkoda mi było, bo mógł się przydać dla rannego. Siedziałem skulony i zastanawiałem się co będzie, gdy stanie nade mną rosyjski żołnierz? Przeszło mi przez głowę, że jedyna nadzieja w tym, że szybko to skończy. Wokół byli tylko ranni i zabici.
Koszmar. 
To już nie jest zabawa. W Iraku i w Afganistanie byłem z oddziałem polsko-amerykańskim. Tam też był ostrzał, ale mieliśmy Rosomaki, granatki i przewaga była po naszej stronie. Tutaj to była prawdziwa wojna. Po paru godzinach pojawił się żołnierz ukraiński i powiedział, że natarcie jest wstrzymane. Nie było szans, bo po drugiej stronie jest piechota morska. Doborowe jednostki. Świetnie okopani i wyposażeni. Poszedł, a ja zostałem. W końcu zrozumiałem, że to nie ma sensu. Podniosłem się i zacząłem cofać. Nasze pozycje i nory były w lasku. Ale nie mogłem przez niego wracać, bo ruscy zrobili pułapki. Szedłem więc skrajem, a lasek oddzielał mnie od Rosjan. Zapaliłem w czołówce słabe czerwone światło. Byłem bezradny. Nie mogłem znaleźć naszych okopów. Ten lasek rósł pomiędzy polami i nie wiedziałem, w którym miejscu mam skręcić. Błądziłem prawie do rana. Gdy w końcu trafiłem do chłopaków to byłem tak wychłodzony, że jak dowódca mnie zobaczył, to poszedł po resztę ludzi i ich też wycofał.

Dlaczego?
Widziałem w wielu miejscach masowe mogiły. Takie rzeczy robili tam poprzednio Niemcy w czasie drugiej wojny światowej. Byłem w Buczy tuż po tym jak wojsko tam weszło. Ciało zostały szybko uprzątnięte. Bardzo szybko przystępowali do prac zabezpieczających zburzone budynki, szukali nadal ludzi w piwnicach. Morale było wtedy bardzo wysokie.
Jakie jest teraz?
Kiedy pojawiłem się tam po raz pierwszy to czuło się entuzjazm i słychać było, że będziemy pili szampana na Krymie. Kiedy byłem ostatnio to widziałem puste zmęczone oczy, bez nadziei. Oni tam teraz chcą po prostu przetrwać. A sytuacja jest tragiczna, bo nie ma amunicji.          
Za chwilę tam wracasz. Po co ryzykujesz? Masz dzieci.
Moje dzieci są już duże i są przyzwyczajone. A ja zawsze potrzebowałem trochę adrenaliny.
Wojny nie warto oglądać. Ale jest coś takiego, że ludzie chcą jeździć na wojnę, w takie miejsca. Tyle osób dopytuje się o to czy może się ze mną zabrać.
Uprawiałeś sporty ekstremalne?
Wspinałem się. Uprawiałem uderzane sporty walki. Nurkowałem w sztolniach, gdzie trzeba było się przeciskać przez dziury. Pytałeś o kolor wojny. Ja uważam, że wojna ma wiele kolorów. Jest nie tylko śmierci, zniszczenia i okrucieństwa. Oprócz szarości i czerni, jest też to, co wnosi miłość, braterstwo. Na wojnie poznałem wspaniałych ludzi. Ludzie na samym dole, w tych okopach stali się moimi braćmi. Moimi przyjaciółmi do końca życia. Ludzie zasłaniają tam towarzyszy walki własnym ciałem. Ja zasłaniałem tego młodego medyka, gdy walnął moździerz.
Ludzie, którzy doświadczają walki na wojnie mówią, że od tego można się uzależnić.  
Jest to tak zwany głód wojny. Życie na wojnie jest proste. Musisz być bezpieczny, najedzony, wyspany i ma być ci ciepło. Koniec. Nie ma jakiś pierduł, które cię otaczają w normalnej rzeczywistości. Wiele osób wraca z miejsca, w którym jest sytuacja konfliktowa, nawet nie wojny, i mijają dwadzieścia cztery godziny, a taki człowiek stoi na ulicy i myśli: co ja mam tutaj robić? Tam jest prosto, a tu idziesz do hipermarketu i widzisz dwadzieścia rodzajów pieczywa. Trudno to zrozumieć, ale tak właśnie jest.
To raczej smutna sytuacja, takie uzależnienie od wojny.
Ja zawsze powtarzam, że nie zamierzam dyskutować o wojnie z kimś kto na niej nie był. To trzeba przeżyć, żeby wiedzieć czy ten świat jest dla ciebie czy nie. Wiesz, wojny były, są i będą. Ktoś musi walczyć. Ja akurat zająłem się tą działką ratowania.
W filmach widać jak medycy wyciągają rannych z samego środka pola walki. 
W filmach chodzi o emocje. A pierwszą zasadą ratownika jest to, żeby przede wszystkim zadbać o własne bezpieczeństwo. Są sytuacje, w których nie można udzielić pomocy. Kiedy udziela jej się dopiero, gdy staje się to możliwe. Ale oczywiście zdarzają się też sytuacje heroiczne. Mam w kamizelce świece dymną po to, żeby dać sygnał do ewentualnej ewakuacji siebie albo rannego z rejonu bezpośrednio pod ogniem.
Wojna to najgorsze zło tego świata. Dlaczego wciąż wybuchają wojny?
Nie wiem. To nie do mnie pytanie. Ja byłem po stronie ludzie, którzy szli przeciwko innym, bo tamci ich mordowali. Ich dzieci, kobiety.
A ruscy po co szli?
Nie wiem. Nie rozumiem ich pobudek.  Nie rozumiem wielu rzeczy, tak jak nie rozumiem bombardowania Mikołajewa i zabijania zwykłych ludzi. Wiesz, z wojną jest tak, że zaciera się cywilizowany podział na dobro i zło. Nie ma już takiego znaczenia to czy jesteś obrońcą czy mordercą.
Co to oznacza?
Poznałem tam wspaniałych ludzi. Takich, w których trzy, cztery dni można się zakochać miłością, tak jak brat kocha brata. Cudownych, wspaniałych. Ludzi, którzy nie klną, nie piją. Ale gdy znajdą się w sytuacji, to potrafią z siebie wykrzesać możliwość robienia strasznych rzeczy. Życie jest takie, że zdarzają się sytuacje, że musisz zrobić komuś złego. Zachowujesz się tak jaka jest sytuacja.
Wojna wyciąga z ludzi mroczne zwierzęce instynkty.
Można tak powiedzieć.
A co potem?
To różnie bywa. Ale o tym nie mam akurat nic do powiedzenia. Ja spotkałem cudownych ludzi. Ochotników, którzy poszli walczyć ze złem.
A co myślisz, gdy widzisz i spotykasz w Polsce Ukraińców, którzy są młodzi i silni i mogli by tam walczyć, ale uciekli tutaj przed wojną?
Następne pytanie poproszę.
Ja mam mieszane uczucia.
Powiem tak, że jak ktoś się naprawdę nie nadaje to lepiej, żeby nie szedł, bo będzie stanowił zagrożenie dla oddziału. Tak jak ten młody medyk. Ja go doskonale rozumiem, bo sam byłem zesrany ze strachu, a to był dzieciak.
Opowiedz o tym strachu.     
Słyszysz wybuchy i świst kul, widzisz się stało z twoim kumplem i wiesz, że to tylko kwestia szczęścia. Wiesz, że za moment to ty możesz zginąć i wszystko zależy od tego w co wierzysz. W to,, że twoja dusza trafi do nieba, piekła, do innego ciała albo po prostu nie wiesz co się wydarzy. Trzymasz się tego w co wierzysz. O ile zginiesz, bo przyjeżdżaliśmy do żołnierzy żywych, ale straszliwie okaleczonych. Bez obu rąk, bez kości policzkowych, bez twarzy. Trafiłem na chłopaka, któremu moździerz urwał nogi. Ustabilizowaliśmy go i zanieśliśmy do karetek. Tacy ludzie zostają potem z tym na resztę życia. Ludzie idąc tam muszą pokonać w sobie strach przed tym, że zostaną okaleczeni. Ja się bałem tego najbardziej. Musiałem też nauczyć się pogodzenia z tym, że nie dam rady uratować wszystkich.

Ziemia śmierci 
W Bachmucie, gdzie jeździłem z karetkami byliśmy blisko strefy zero i rannych przynosili do nas żołnierze. Asystowałem przy stole chirurgowi. Uczestniczyłem w operacji, w której obcinano chłopakowi nogi przy udzie. W Bachmucie było strasznie. Ruscy walili wszystkim co mieli. Było mnóstwo zabitych. To był styczeń. Ranni czekali po wiele godzin na pomoc. Nigdy nie spotkałem tak wyziębionych ludzi. Byli poważnie ranni i mieli hipotermię. Lodowaci. My nie rozbieramy rannego, a rozcinamy ciuchy. Pamiętam chłopaka, który miał na sobie cztery warstwy spodni. Rozcinałem mu nogawki. Długo.
To musi być straszne patrzeć tak na kogoś z kogo ucieka życie. 
Wiesz jest coś takiego jak złota godzina, czyli czas na to, żeby dostarczyć do wykwalifikowanej pomocy medycznej, która ma odpowiedni sprzęt do jego dalszej stabilizacji. Gdy walczysz w strefie zero masz małe szanse na to, że lekarze cię uratują. Bo może ci zabraknąć czasu. My mamy tylko podstawowe rzeczy do tamowania krwi, do zrobienia odmy płucnej, igły do odbarczania. Jesteśmy złodziejami czasu. Kradniemy czas śmierci potrzebny na to, żeby człowieka mogli potem dalej ratować lekarze.
Tak dużo było tych rannych?
O Jezu… Przez cały czas. Kumpel szedł do kibla, a ja już za chwilę do niego biegłem krzycząc, żeby już skończył, bo idziemy po kolejnych.
To skąd się brali ci nowi?  
I to jest główny problem Ukrainy. To że Rosja zaleje ją ludźmi.
Niemcy walczący pod Stalingradem i Łukiem Kurskim opowiadali, że ruscy płynęli jak rzeka. 
Czytałem, że analityce twierdzą, że Rosja jest wstanie postawić pod broń milion osiemset ludzi. Ale ja się nie chce wdawać w polityczne dyskusje. Ja to rozpatruję na poziomie okopowym.

Powrót do strefy zero
A jak dzwoniłeś z frontu do domu to, co mówiłeś?
Że są nudy, nic się nie dzieje, że zmarnowany wyjazd. Po powrocie wspominałem czasem tylko co się działo. Bez wchodzenia w szczegóły. Co ma być, to będzie. W październiku dom, w którym spałem spłonął. Strażacy wchodzili, jak to potem powiedzieli po trupach, bo tak źle było. Ja jeszcze żyłem. Byłem przez tydzień w śpiączce farmakologicznej. Gdy się wybudziłem to dawano mi niecałe dwadzieścia procent szans na przeżycie. Podobno przeżyłem śmierć kliniczną. Moja była żona dowiadywała się już o pochówek. Po trzech tygodniach o własnych siłach opuściłem szpital.
Jako człowiek, który też otarł się o śmierć wychodzę z założenia, że limit szczęścia w życiu nie nieograniczony i nie ma co kusić losu. 
Miałem w życiu dużo różnych dziwnych sytuacji i zawsze wracałem do domu.
Ja mam takie przekonanie, że na wojnie nie jest aż tak łatwo zginąć. Znam ludzi, którzy są od początku i byli bardzo blisko śmierci, ale nie zostali nawet draśnięci. Ale z drugiej strony straciłem też już kilku znajomych. W tej norze, o której opowiadałem trzy dni wcześniej zginął w niej chłopak. Jeszcze były ślady krwi. Część jego ekwipunku. Urwało mu duży kawał ciała i się wykrwawił. To było miejsce bardzo mocno narażone. A mimo wszystko siedziałem tam longiem najpierw pięć, a potem jeszcze trzy dni. Oprócz kilku rzeczy, które się wydarzyły w pewnym oddaleniu od tych pozycji, pomogłem w tym czasie tylko jednemu  chłopakowi, obok którego był wybuch i miał zaprószone oczy. To nie jest tak, że pojedziesz tam i na pewno zginiesz. Jeden z moich znajomych spędził w strefie zero non stop ponad pięć miesięcy. Szczerze mówiąc, to nie wiem jak on to wytrzymał. Wrócił do domu, a ja odwiedziłem go i opowiedział mi historię o tym jak poszedł się wysikać. Sika i patrzy, a tu coś pod strugą moczu podnosi do góry ręce. Tak wziął do niewoli dwóch Rosjan. Bywa też wesoło. 
Zaraz tam wracasz i znowu strefa zero?   
Chciałbym trafić do strefy zero. Ale jest z tym coraz większy problem, bo Ukraińcy wprowadzili obostrzenia. Dostałem wstępną propozycję i jeżeli dostanę zgodę tam na miejscu to jadę do strefy zero. Co prawda na krótko, ale jak dostanę zgodę to zostanę na dłużej.
Wybacz mi, ale to brzmi tak jakbyś jechał w miejsce, za którym jakby tęsknisz.
Gdybym nie chciał tam się znowu znaleźć to bym tam nie jechał. Ale nie tęsknię za nim oczywiście. Myślę tak, że skoro mam jakąś wiedzę i doświadczenie, to warto. A wiesz dlaczego?
No?
Bo robię coś dobrego. Ja tutaj pracuję w branży, w której bardzo rzadko ma się poczucie, że robi się coś wartościowego. Dużo programów, które robimy to są takie zwykłe, pospolite rzeczy. Osadzone na płytkich emocjach. Dominuje tabloidowe podejście. Dziś popyt na wartościowe produkcje, ważne dokumenty, jest znacznie mniejszy. Króluje telewizyjna produkcja taśmową. A tam robię cos ważnego. Dobrego. Moje życie na ziemi ma sens.
Dokumentujesz tamten świat?
Czasem tak. Wielu rzeczy nie można pokazać, bo zaraz będziesz pod obstrzałem. Sporo rzeczy nie mogę pokazać ze względu na tajemnicę. Kolega mi założył Instagram, gdzie trochę zdjęć pokazuje. Jako fotograf bardzo staram się pokazać kontrast, który jest na wojnie. Że jest wojna, są wybuchy, a obok jest normalne życie. Tyle, że latają nad ludźmi pociski smugowe.
Mamy na co dzień możliwość oglądania takich rzeczy. Na Netflixie jest mnóstwo wojennych, filmów. 
Tak. Ale my to oglądając nawet nie jesteśmy sobie wstanie wyobrazić tego jak tam jest naprawdę.
A co jest najważniejsze?  
Chyba to, że jeżeli uciekasz to zwykle będziesz ofiarą, jeżeli walczysz to masz szansę, że przeżyjesz.
Rannemu Rosjaninowi pomożesz?
Jeśli przyprowadzą mi Ukraińcy rannego rosyjskiego żołnierza, to oczywiście, że mu pomogę. Ale ja nie miałem okazji spotkać się z jeńcami rosyjskimi. Widziałem za to wiele filmów na nie ogólnodostępnych kanałach, na których widać zabijanie jeńców. Po obu stronach. Dla Ukraińców branie jeńców ma sens, bo można ich potem wymienić. O ile Rosjanie będą zainteresowani. Dla nich życie własnych żołnierzy niewiele znaczy. Prezentują totalne barbarzyństwo. Rosja nie prezentuje ludzkich wartości.
Ale Rosjanie to także ludzie.
Nie przepadam za nimi. Ja zobaczyłem na własne oczy zło jakie przynoszą na ten świat. Nie polecam tego nikomu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowieść o Pubie Moskwa

Narkomanka. Jaka historia ukryta jest w tej piosence?

Film "Krok". Historia z planu.