Spaleni chłopcy
W historii polskiej kinematografii nie brak mrocznych kart. Tragicznych zdarzeń, wypadków i trupów. O jednym z takich zdarzeń opowiada operator filmowy Piotr Rejmer.
Poligon w Raduczu. Jaki jest Twój związek z tym miejscem?
Mój ojciec często jeździł tam na ćwiczenia. Był po szkole oficerów wojsk chemicznych w Krakowie. Pod koniec lat sześćdziesiątych przy okazji jednego z takich wypadów poznał na wiejskiej zabawie moją mamę. Była córką dyrektora wiejskiej szkoły podstawowej w Trzciannie, wiosce w tamtej okolicy, czyli pod Skierniewicami. Dziadek w czasie wojny był Akowcem ze wsi Adamów obok Trzciany. Dziś ta szkoła jest imienia Armii Krajowej, bo dziś już można. My mieszkaliśmy w Warszawie, a kiedy byłem dzieckiem to, co roku latem spędzałem u dziadków dwa miesiące wakacji. W tamtych czasach ojciec był kapitanem zabezpieczenia chemicznego Nadwiślańskich Jednostek Wojsk Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Gdy przyjeżdżał na ćwiczenia, to zabierał mnie na poligon. Jako dziesięciolatek nauczyłem się strzelać z kałasznikowa i P64. Przeciętny żołnierze miał do wystrzelenia pięć pocisków, a ja mogłem strzelać tyle ile chciałem. Pewnego razu były ćwiczenia z napalmem. Wiesz co to jest napalm?
To łatwopalny środek bojowy na bazie benzyny. Ten, którego wybuchy widać na „Czasie Apokalipsy”.
Zgadza się. W tamtych czasach napalm robiło się mieszając w beczce benzynę z solami organicznymi glinu, później dodawano jeszcze benzen, polistyreny i środki zwiększające zapalność. Napalm ma konsystencje galaretowatą. Przykleja się i nie tonie, bo jest lżejszy od wody. Kiedy miałem piętnaście lat widziałem ćwiczenia ze ścieżką napalmu. Wyglądało to tak, że rozlewali napalm na ziemie w dwóch liniach i żołnierze musieli przebiec pomiędzy nimi. Trzeba dodać, że napalm pali się w temperaturze około tysiąca stopni. A oni byli ubrani w gumowy kombinezon ochrony chemicznej OP-2. Dwóch pierwszych zawsze miało zawsze bardzo poparzone ręce i szyję. Dostawali w nagrodę tydzień urlopu. Ojciec opowiedział mi wtedy, że był na tym poligonie w czasie zdjęć do „Czterech pancernych i psa”, był wtedy podporucznikiem. Wybuchło wtedy dwóch chłopaków z miotaczami ognia.
Jak to wybuchło. Spalili się?
Wybuchły miotacze ognia, które mieli na plechach. Czy się spalili? To jest potężny wybuch.
Obaj zginęli. Jeden w czasie kręcenia ujęcia, a drugi w trakcie przygotowań.
Jak mogło do tego dojść?
To były stare miotacze. Nie wiem dokładnie jakiego typu. W Ludowym Wojsku polskim były dwa typy miotaczy. Roks-3, który był produkowany do 1955 roku. Żołnierz miał na plechach trzy butle z napalmem. W każdej było dziewięć litrów sprężonych pod ciśnieniem siedemnastu atmosfer. To był sprzęt jednorazowego użytku, bo po wystrzale butla szła do wymiany. Następny miotacz LPO-50 był podobno bezpieczniejszy w obsłudze. Do wydmuchu mieszanki używany był ładunek pirotechniczny. Nie wiem jakie mieli na planie wtedy miotacze. Ci żołnierze, to były jakieś koty z poboru. Nie poradzili sobie z tym sprzętem, albo on nie nadawał się już do użytku. Obaj dostali rozkaz zagrania w filmie jako statyści i obaj zginęli.
Miotacz ognia Roks - 3
Czy zdjęcia zostały przerwane?
Po tym drugim wypadku zrezygnowano z wykorzystania miotacza ognia w filmie. Zdjęcia trwały nadal. Co ważne w filmie nie widać wystrzału z miotacza. Nie zostało to nawet wmontowane.
Nigdy nie spotkałem się tą historią.
Sprawa została uznana za wypadek na poligonie. Wojsko nie mówiło wtedy o takich rzeczach, „Trybuna ludu” nie wspomniała, a osoby biorące udział w produkcji też o nie opowiadały. Opadła zasłona milczenia. Znając polskie plany filmowe powiem tylko, że ten wypadek mnie kompletnie nie dziwi. Widziałem i słyszałem już za dużo, żeby czuć zaskoczenie.
Poligon w Raduczu
Działał do 2001 roku. Na tym terenie ćwiczyły najpierw wojska carskie. Poligon działał w okresie dwudziestolecia międzywojennego, a w czasie wojny stacjonowały w Raduczu oddziały niemieckie. Po wojnie teren przejęło LWP i poligon stał się miejscem ćwiczeń Nadwiślańskich jednostek MSW. Obecnie działa tam Centralny Ośrodek Szkolenia Służby Ochrony Państwa. Na poligonie w Raduczu pod koniec lat 60. powstawały zdjęcia do „Czterech pancernych i psa”, a potem kręcono „Kazimierza Wielkiego” i „Zamach stanu”. Poligon w Raduczy jest nie porozjeżdżany przez czołgi i nadawał się idealnie do realizacji scen batalistycznych. W latach 80. odbywały się tam ćwiczenia ZOMO. Zomowcy trenowali okładając pałami młodnik. Zabawnie było, gdy na poligonie kompania chemiczna NJW MSW kładła zasłonę dymną to ZOMO straciło orientację w terenie. Ciekawostką poligonu było dwanaście drewnianych budynków zbudowanych prawdopodobnie jeszcze w czasach carskich. W tych barakach przyozdobionych drewnianymi kolumnami do 1979 roku kwaterowali żołnierze. Każdy z baraków zajmowała pełna kompania. Jeden odgrywał też rolę latryny. Toaleta natomiast odbywała się na dworze: w drewnianych kadziach, do których rurą napływała zimna woda.
Wehrmacht w Raduczu. Na twarzach uśmiechy. Być może obaj wkrótce zginęli.
Komentarze
Prześlij komentarz