Jak polubiłem koniak
Opowiada Tomasz Wilk… Moją pierwszą pracą był II Urząd Skarbowy przy Lindleya 2 na Śródmieściu. Mama kolegi była szefową działu kadr. Wzięli mnie na etat. Co robiłeś? Byłem ślusarzem. Znałeś się na tym? Nie. Uczyłem się ślusarki od szefa. Mariusz się nazywał. Mieliśmy warsztat z maszynami zbudowanymi jeszcze za cara. Klucze kumplom dorabiałem, papier ciąłem na gilotynach z 1850 roku. Moja praca głownie polegała na „młody brykaj po flaszkę”, albo paczki żukiem woziłem. Bo zaproponowali mi fuchę doręczyciela. Paczki? Wprowadzili wtedy Numer Identyfikacji Podatkowej, czyli NIP. I trzeba było ludziom doręczyć listy z oficjalną informacją. Czyli z NIP-em. Listonosze brali za to trzy złote, a nam płacili złotych siedemdziesiąt. Odpowiedziałem: „Nie znam się na tym, ale jestem z Warszawy i sobie raczej poradzę”. Większość kasy z tej akcji to były napiwki. Sto pięćdziesiąt procent tego co nam urząd zapłacił. Brało się rejony gęsto zamieszkane, bo było mało chodzenia, dużo mieszkań i sute ...