Skrajnie prawicowy mistrz obiektywu


A więc wpadłem do kolegów do kanciapy w Stodole. Dawno temu. Latem. Grali metal core. Gitara, bas, a na bębnach Marcin Szyszko, czyli Młody. On już nie żyje, a kiedyś grał w Wilkach. Nie mieli wokalisty, był w prawdzie kolega, który przyszedł spróbować pośpiewać, ale nie wjechał w klimat. Na wzmacniaczu leżał tylko podłączony mikrofon. A ja zacząłem wokalizować w stylu Pantery. Ryk straszliwy. Gitary ciężkie i ostre. Tempa zróżnicowane, połamane. Cholernie ostra muza. Do zarżnięcia gitary, słuchu i głosu. I nagle otwierają się drzwi  i wchodzi znajoma, która mówi, że na górze jest sesja fotograficzna i można zarobić trochę kasy. W sensie, że za modelling. Basista i gitarzysta wzruszyli ramionami, a Młody i ja poszliśmy. Głównie z ciekawości.

Na pierwszym piętrze w jednej z sal czekał plan sesji fotograficznej. Światła, białe tło, blendy i stolik z lustrem dla wizażystki, a w roli mistrza obiektywu Leszek Bubel. Duże zaskoczenie. Bo była to postać znana podówczas szeroko, tyle, że nie z fotografii, a z polityki. Kilka lat wcześniej Leszek Bubel był jednym z uczestników wyścigi do najwyższego urzędu w państwie, wystartował w wyborach prezydenckich. Dostał jakiś promil poparcia. Załapał się za to na Parlament jako poseł na Sejm I kadencji, był członkiem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. I miał skrajnie prawicowe poglądy. Hej, co taki koleś robi w świecie mody? Sytuacja wręcz surrealistyczna. Ten start w wyborach na prezydenta dał panu Leszkowie legendę. I rozpoznawalność. Chwilową. 

Dwa lata temu spotkaliśmy się przypadkiem i go nie poznałem. W windzie w Galerii Wiatraczna. Choć znowu bardzo starał się wyróżnić z tłumu, paradując tym razem z dużym złotym krzyżem na piersi, ale ni cholery nie pokojarzyłem go, ani z tą sesją, ani z kampanią na prezydenta. Człowiek z krzyżem okazał się nader rozmowny. Pomiędzy kilkoma piętrami zdążył opowiedzieć, że zrobił reportaż o ludziach żyjących na wysypisku śmieci. Kiedy zapytałem o to gdzie pisał, odparł: „Proszę pana, ja sam wydawałem gazety”. Zrobiło to na mnie nie małe wrażenie. Przyznaję. A kiedy krzyżowiec wysiadł, ochroniarz, także jadący windą powiedział: "To był Bubel". Jezus Maria… Przypomniałem sobie od razu! Kampanię i sesję… I sesję przede wszystkim!

Leszek Bubel okazał się być doświadczonym studyjnym fotografem. Aparat miał podłączony kabelkiem ze światłami i kiedy naciskał spust, to robiło się: pchch… I wszystko świeciło i błyskało. Wizażystka dała mi obcisłe białe spodnie w czarne paski. Zostałem w moim błękitnym T-shircie z białym rozmazanym czarnym kołem. Zrobiła mi make up, położyła puder i wprawną ręką namalowała białą kreskę na nosie. Na głowie miałem króciutkie czarne włosy, a na nogach glany na cztery dziurki. Fajna stylówka. Pozowaliśmy w parach z dziewczynami. Ta która znalazła się w kadrze ze mną była zabawna. Tej z którą pozował Młody nie widziałem. Leszek pstrykał zdjęcie za zdjęciem. Trzeba mu przyznać, że wiedział jak się pracuje z modelem. Jak stworzyć swobodną, kreatywną atmosferę. Był wyraźnie zadowolony i powiedział, że jestem dobrym modelem. Czołowa postać skrajnej prawicy chwali mnie za pozowanie we frikowej sesji. Jak to połączyć z tym złotym krzyżem w windzie? No egzotyczna sytuacja trzeba przyznać. Pojechałem w kilka dni potem do jego biura. Było w mieszkaniu przy Alejach Jerozolimskich. Na ścianach wisiały plakaty z kampanii prezydenckiej i oprawiony w ramkę i szło papieros z informacja: w razie nagłej potrzeby stłuc. Był też plakat Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Podpisałem rachunek i dostałem jakieś pieniądze. Jakieś dwieście złotych. 

Tak powstały zdjęcia do kalendarza. Widziałem go nawet gdzieś potem. Był wesoły.  Niestety nie dostałem egzemplarza na pamiątkę. Mniej więcej po pół roku później pojechałem do Wilanowa do studia SP Records. Firmy płytowej znanej m.in. z wydawania Kultu. Wpadłem tam towarzysko kilka razy. Działali w kilku wynajętych pomieszczeniach w wolnostojącym domu, w którym na dole był też spożywczy sklepik. Poszedłem do tego sklepiku po coś do picia i na regale z prasą zobaczyłem tę gazetkę. Młody nie miał pojęcia, o tym że wylądował na tej okładce. Był zaskoczony, ale nie przejął się tym jakoś zbytnio. Widziałem ten magazyn tylko raz i tylko tam. Kupiłem, oczywiście. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zostają melodie. Historia dymu z faszystami pod Krokodylem.

Poranek w sopockich koszach

Opowieść o Pubie Moskwa