Ostatnie piętro na Stalowej
Hej Janek, podobno miałeś akcję na Stalowej?
Hej człowieku, mówię ci, że naprawdę było ostro.
Kiedy to było?
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych.
Wariackie czasy.
Żebyś wiedział.
Co wtedy porabiałeś?
Byłem studentem. Siedziałem na Grafice w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pewnego dnia do mnie i do kolegi z roku, czyli Rafała, zgłosił się znajomy, który studiował na architekturze. Zapytał czy chcemy zarobić trochę kasy.
Za co?
Trzeba było zrobić inwentaryzację instalacji gazowej.
Odkąd graficy znają się na gazownictwie?
Jakaś firma miała zlecenie na remont instalacji. Chcieli przyoszczędzić. Chodziło o to, żeby przejść się po mieszkaniach pomierzyć pomieszczenia i zaznaczyć gdzie jest rura z gazem. Robota w sam raz dla grafików. Byliśmy tańsi od firmy z miasta no i dlatego.
Gdzie to było na Stalowej?
Kamienica tak już trochę dalej, przed Szwedzką.
Jak was w to wprowadzili?
Ten znajomy powiedział nam o co chodzi i po prostu poszliśmy o ósmej rano. W bramie stało kilku kolesi. Spotykaliśmy ich potem codziennie. Stali we trzech w porywach do siedmiu.
Jacy byli?
Mili, ale nie do końca. Wyglądali w miarę normalnie, w stylu bazarowym, powiedzmy. Zaciekawiło ich bardzo to, co tam robimy. Wytłumaczyliśmy i powiedzieli ok. Mówili na nas studenciaki.
No i co się działo?
Przychodziliśmy rano. Niektóre drzwi otwierały się i ludzie byli tacy hop do przodu. Od razu na wejściu wódka. Strzelaliśmy lufę, mierzyliśmy mieszkanie i rysowaliśmy miejsca z gazem.
Dwa razy tak się nagrzaliśmy, że wyszliśmy o dziesiątej rano. Ale z reguły siedzieliśmy tam do godzin popołudniowych. Jak wychodziliśmy to w bramie zawsze ktoś stał i była gadka: „ej studenciaki, jak wam dzisiaj poszło?”. Były też takie mieszkania, że pukaliśmy, ale nikt nie otwierał.
Dlaczego?
To się wyjaśniło, gdy robiliśmy obmiar w lokalu jednego z tych gości, którzy stali w bramie.
Była tam tylko jego żona. Powiedzieliśmy jej o tych głuchych lokalach. Jeden był obok ich mieszkania. Podeszła do tych drzwi, zapukała i wytłumaczyła o co chodzi. Otworzyli starsi państwo. Okazało się, że w tych mieszaniach żyją starsi ludzie, którzy się boją otwierać.
Chodziła z nami i mówiła przez drzwi o co chodzi, wtedy otwierali.
Co to byli za ludzie?
Przedwojenni mieszkańcy. Inteligencja. Mieli stare meble, dużo pamiątek, piękne kaflowe piece. W ten sposób zrobiliśmy obmiary i zostało nam tyko mieszkanie na ostatnim piętrze. Była dziewiętnasta i może powinniśmy dać sobie na luz i przyjść następnego dnia, ale chcieliśmy mieć to z głowy. Weszliśmy na ostatnie piętro i okazało się, że stoi tam grupa kolesi.
Ci z bramy?
Inni. Jak nas zobaczyli to zaczęły się krzyki: „O, to ci studenci!”. Jeden z nich wyjął pistolet i zaczął do nas strzelać.
Co?!
Strzelił w naszym kierunki trzy razy. Huk był potworny, kule trafiały w ściany i odpryskiwał tynk. Rzuciliśmy się do ucieczki i uciekaliśmy na oślep, byle na dół. A na dole stali ci kolesie bramowcy, którzy jak gdyby nigdy nic zapytali co się tam stało. Opowiedzieliśmy, a potem zmyliśmy się tramwajem z Pragi. Był jednak pewien problem.
Co tym razem?
To, że bez zrobienia obmiaru tego mieszkania na ostatnim piętrze cała nasza robota była nic nie warta. Nie zarobilibyśmy nawet złotówki.
Słaba sytuacja.
Bardzo. Od rana zastanawialiśmy się nad tym co zrobić. Baliśmy się tam wrócić. Ale w końcu pojechaliśmy. Na dole tym razem nie było bramowców. Weszliśmy z trudem i zobaczyliśmy krew na schodach i podłodze.
Dużo?
Sporo. Ten krwawy ślad prowadził na ostatnie piętro.
No to ostro.
Baliśmy się wchodząc na górę bardzo. Ale zapukaliśmy w końcu do tych drzwi i otworzyła kobieta. Powiedziała, że męża nie ma domu, bo jest w pracy. Była nawet niebrzydka, ale mocno już zniszczona piciem. Zaprosiła nas do środka i zrobiliśmy obmiar. Była miła. A potem szybko zeszliśmy na dół. W bramie stali nasi znajomi. Zapytali jak nam poszło. Odpowiedzieliśmy, że się udało i mamy już wszystko. Zapytaliśmy ich co, to za krew. Jeden z nich odpowiedział: „Jak to, co to za krew? Strzelali do was? Strzelali. No to dostali wpierdol”.
Komentarze
Prześlij komentarz