MAANAM
FOTO I TEKST: ALEX KŁOŚ
Tekst, który za chwilę przeczytasz pochodzi z książki "Sztukmistrzowie". A konkretnie jej trzeciej części. Wydawnictwo to jest zbiorem zdjęć i wywiadów z najwspanialszymi polskimi artystami i twórcami. Ten tekst, jak widać, to ni wywiad, bo i takie rzeczy można znaleźć w "Sztukmistrzach, którzy są do nabycia w sklepach internetowych.
Lata 80. i 90. były erą rocka. Okresem narodzin legend, które będą jaśnieć w polskiej pop kulturze po wsze czasy. Pojawiło się wtedy w rockowym peletonie kilka światowych kapel. Światowych czyli takich, które brzmiały i stworzyły piosenki na poziomie popularnych zespołów z Zachodu. Nie będę w tym miejscu wdawał w wyliczanki, bo muzyka należy do fanów, a każdy z nich ma własne zapatrywania i upodobania. We własnym więc imieniu mogę powiedzieć tylko, że moim ulubionym zespołem z tamtych lat jest Maanam. Jestem więcej niż pewny, że gdyby grali i tworzyli nie w Krakowie i nie w Warszawie, a w Nowym Jorku albo Londynie, to byli by jednym z zespołów, które są znane na całym świecie. Tak jak Blondie, Pretenders czy Siouxe and the Banshees. Na czele tych zespołów stały i stoją niezwykłe kobiety: wokalisty i poetki. Pisanie o tym, ż Kora jest postacią tego formatu to jak mównie o tym, że noc jest czarna. Po prostu, bez sensu. Kora była gigantką, boginką sceny, tyle, że władała w kraju położonym we wschodniej Europie. W tamtych czasach na antypodach światowego show biznesu.
Na niezwykłość zespołu rockowego składa się niemało elementów. Ale jest kilka składowych, które tworzą fundament. Przyjrzyjmy się po kolei jak to wyglądało w przypadku Maanamu.
Zdjęcie, które oglądacie drodzy Czytelnicy powstało w domu Kory i Kamila. Tym na warszawskich Bielanach, w kameralnej części tej, na której wieczorem zapalają się latanie gazowe. To w tym urokliwym zakątku artystka i jej partner spędzili wiele szczęśliwych lat.
Zdjęcia powstały na kilka miesięcy przed tym jak na Korę spadł grom, nowotwór, który pozbawił ją po kilku latach życia. Na zdjęciach, które wtedy postały widać kobietę cieszącą się życiem. Żyjącą dniem. Była pogodna, zrelaksowana i pełna energii. Kiedy rozmawialiśmy powiedziałem, oczywiście o tym, że moim zdaniem Maanam był najlepszym polskim zespołem rockowym. - Graliśmy inteligentnie - odpowiedziała. Jak można zrozumieć te słowa? Spróbujmy je odczytać przyglądając owym składowym tworzącym jakość zespołu.
Sprawą podstawową jest głos i osobność wokalisty. Czy można sobie wyobrazić U2
bez Bono? Pretenders bez Chrissie Hunde, albo Aerosmith bez Stevena Tylera?
Można, oczywiście że tak, ale to były by już inne zespoły. Bo to śpiewak jest
duszą piosenki, to on jest władcą tej opowieści. Kora była wspaniała i
fascynującą śpiewaczką. To znowu brzmi jak truizm, ale to trzeba napisać. Jej
niesamowicie plastyczny i liryczny głos łatwo i naturalnie stawał się krzykiem.
Zawsze brzmiąc czysto i jakżeż prawdziwie. Równie porywający był jej sceniczny
wizerunek i wyraz. W latach 80. była scenicznym, rockandrollowym zwierzakiem.
Widziałem ją na scenie na koncercie na warszawskim Torwarze. Maanam dawał ostro
czadu, a ona śpiewała, tańczyła, śmiała się i popijała, co jakiś czas wino. Z
butelki, oczywiście.
Piosenki Maanamu były bardzo melodyjne i miały doskonałą strukturę. To drugie
to zasługo Marka Jackowskiego, pierwszego męża Kory, gitarzysty, z którym
założyli ten zespół. Marek Jackowski był fenomenem. Gitarzystą rytmicznym i
kompozytorem, muzykiem, który sprowadził na świat utwory, które pokochały
miliony. Kompozycje, które nigdy się nie zestarzeją, bo ich brzmienie nie podda
się działaniu czasu. Specyfiką muzyki rockowej są tak zwane riffy. Krótkie i ekspresyjne
motywy gitarowe, które są siłą napędową całego rockowego kosmosu. To nad
riffami śpiewacy tworzą swoje linie melodyjne. Uwaga, to sprawa fundamentalna,
bo w poprzedniej epoce, którą nazwijmy umownie „erą Sinatry”, do tworzenia
piosenek podchodziło się inaczej, wychodząc od melodii, do której powstawał
wyrafinowany aranż. Granie riffowe zaczęło się w bluesie i rozprzestrzeniło na
całą muzykę popularną. Wyjątkowość Marka Jackowskiego wynikała w moim odczuciu
z tego, że do rocka przyszedł z folka. Jego pierwszym instrumentem była gitara
akustyczna. Marek tworzył rzecz jasna świetne riffy, ale także grał otwartymi
akordami, na nieprzesterowanym mocno brzmieniu. Nie był typowym gitarzystą rockowym. Uwielbiam to jak brzmią jego
rozłożone akordy w „Wyjątkowo zimnym maju”. Czcze Marka Jackowskiego za to, że
napisał dla Maanamu trzy tanga. Te utwory to absolutny ewenement. W skali
światowej, bo nie ma chyba zespołu rockowego, a przynajmniej ja nie kojarzę,
który nagrywał i grał tanga. Tango było w czasach rocka reliktem, gasnącym echem
minionej epoki. A Marek Jackowski połączył je płynnie z rockiem. Myślę, że to właśnie
dlatego, że grał je wcześniej na gitarze akustycznej. Maanam grał ballady, grał
reggae, grał klimatyczną nową falę, rockendrolle, slow bluesa, szybkie rockowe
numery. Rozpiętość stylistyczna była duża. I na próżno szukać w tym materiale
utworów nieudanych, chybionych, wątpliwych. Wszystko jest prawdziwe.
Kora muzykę, która nie brzmi określała mianem - daremnego grania. Sama też
zdradziła to, co tworzyło niezwykłość Maanamu. Otóż jak powiedziała piosenki
miały podwójną linię melodyczną. Tu przechodzimy do kolejnej składowej zespołu
rockowego, czyli do instrumentalistów. Zacznijmy jednak od sekcji rytmicznej.
Perkusista Paweł Markowski odrywał rolę kotwicy, swoją grą osadzał perfekcyjnie
zespół, a jego kolega Bodek Kowalewski swoimi partiami basowymi wynosił sekcję
Maanamu na światowe wyżyny. Bodek to jeden z najlepszych basistów w historii
polskiego rocka. Jest momentalnie zauważalny, jego partie są masywne, melodyjne
i niesamowicie motoryczne. Potrafił błysnąć.
Wystarczy posłuchać „Luccioli” i tego jak Bodek klanguje. To tylko moment, ale
jaki!
No i oczywiście wyglądał doskonale.
Stojący obok niego gitarzysta solowy Ryszard Olesiński, to właśnie drugi głos
Maanamu. Coś co znowu było wyjątkiem. W typowej konwencji utwór rockowy, to
zwrotki, refren i cześć, w której swoją grą popisuje się gitarzysta solowy lub
rzadziej klawiszowiec. W Maanamie gitara Ryszarda Olesińskiego jest słyszalna
znacznie częściej. Dialoguje fascynująco z Korą, komentuje porywająco jej
śpiew. Trochę tak jak w zespole ludowym albo klezmerskim, w który skrzypce,
klarnet lub akordeon ogrywają partie śpiewaka.
To przez tych wybitnych instrumentalistów Maanam był nie do zatrzymania. Do świata
rocka wdarli się na w 1980 roku, kiedy na festiwalu w Opolu wykonali „Boskie
Buoenos”. Ścięta na zapałkę Kora wyglądała jak wokalistka punk rockowa. Nie był
to oczywiście punk rock, ale dość szybki, dynamiczny i selektywnie brzmiący
utwór rockowy. Gitary nie brzmiały ostro, ich brzmienie kojarzy się raczej z
latami 60., a nie wściekłą dekadą lat 70. i punkowym brudem. Dzięki temu nowo-falowy
Maanam mógł pojawić się na mainstreamowym festiwalu z utworem, który momentalne
wpada w uchu. I tak dotarliśmy do ostatniej składowej.
Gitarzysta Perfectu Jacek Krzaklewski powiedział mi kiedyś, że tym co decyduje
o sukcesie piosenki jest schlagwort.
Tak fachowo w branży muzycznej określa się slogan, czy wręcz hasło, które jest frazą
napędzającą tekst. To jest to coś, co wpada do głów i zostaje w nich na zawsze.
„Boskie Buenos”, „Kryzysowa narzeczona, „Dziwne jest ten świat” czy „Kochaj
mnie, kochanie moje”. I tak wróciliśmy do Kory. Jej daru słowa i talentu
poetyckiego. Pisała teksty poetyckie, ale „przystępne” i komunikatywne. To
kronika życia codziennego i refleksja nas światem i wiecznością. Słowa, które
zostały. Maanam nagrał kilka płyt w wersjach angielskojęzycznych i koncertował na
Zachodzie. Frekwencja dopisywała, ale płyty się nie sprzedawały. Machina show
biznesu jest bezwzględna. Droga na szczyt to ścieżka kręta, raczej długa i
prowadząca znanymi tylko sobie szlakami. A przede wszystkim prawdziwą sławę osiągnęli
w rocku tylko Zachodni artyści. Bo to ono śpiewali tamtej publiczności o jej
życiu i codzienności. A Maanam był zespołem polskim. Tak bardzo jak to tylko było i jest
możliwe.
FOTO: ALEX KŁOŚ
Komentarze
Prześlij komentarz