Posty

Pięciogwiazdkowa żona

Obraz
Kocham swoją  żonę. Nie wymieniłbym jej na żadną inną. A jakby się  jakiś  przypałętał to bym utłukł. Kiedy ją  poznałem to była żoną kolegi. U…! Bardzo mi się spodobała. Byliśmy dobrymi znajomymi. Prywatki, imieniny. Ja grałem na gitarze i śpiewałem. No świństwo zrobiłem, ale on sam się podłożył.  Jak? Zdradził ją i zaraził się chorobą weneryczną. Lekarz kazał mu przyprowadzić żonę na badania. Zaraziła się? Nie zdążyła. Rzuciła go. Mamy trzech synów i dziewięcioro wnucząt.  Piękna historia. To druga żona.  O! Pierwsza była płotkarką. Trenowała z Szewińską. Kochała się we Wszole.  Oj tak. Przystojny był.   Ale on jej nie chciał. I się pobraliśmy. Jak to? Przyszła pora w życiu na małżeństwo to się ożeniłem. Ładna była? Nie. Ale wiedziałem, że przynajmniej będzie mi wierna. Ale ona nadal kochała Wszołę. Czuł pan to? Czułem. I nie mogłem się z tym pogodzić, bo przecież byłem jej mężem. Rozwiedliśmy się. Druga żona ładniejsza? ...

Zawieź mnie do Snu

Obraz
  - Opowiem Wam historię, którą miałem wczoraj.  - Co się stało? - To było o siódmej rano. Skręcam z Beethovena w Bobrowiecką. Ciemno, pusto, mróz. Na zakręcie, na krawężniku stoi młoda kobieta. Widzę, że coś jest nie halo. Opuszczam okno i pytam czy wszystko w porządku? - I co powiedziała? - Nic. Popatrzyła się tak jakbym był uberem i wsiadła do auta. - Co zrobiłeś? - Nie wyrzuciłem jej. - Dlaczego?  - Bo była kompletnie pusto, a ona była mega narąbana. Nie chciałem jej wyrzucać na ulicę.  - Żal ci się jej zrobiło? - W sumie tak. Była tak nagrzana, że ciężko się z nią gadało. Ale w końcu ustaliliśmy, że chce jechać do Snu. - W sensie, że chce jechać spać? - Nie. Okazało się, że jest taki klub. - Gdzie? - Przy Wioślarskiej, na Powiślu. To elegancki klub nad Wisłą. Przy Bulwarze za mostem Poniatowskiego.    - Jak wyglądała? - Ładna. Dobrze ubrana. Brunetka, jakieś metr siedemdziesiąt. Mogła być ze wschodu, bo ciężko było z nią się dogadać. W...

Exit. Historia o klubie na przedmieściach

Obraz
  Ja zawsze mówiłem, że to jest wasze miejsce. To wy tworzycie to miejsce. Była taka ideologia. Poczucie jedności. Z różnych sfer. Od bogatych do biednych. Od polityków do bandziorów - mówi Czarek, który na początku lat 90. prowadził kultowy klub Exit. Pierwszy w Warszawie prywatny klub muzyczny po przemianach ustrojowych w 1989 roku.       To był mój pierwszy raz w Exicie. Klubie zagubionym gdzieś na bocznych uliczkach podwarszawskiego Zacisza, w labiryncie na obrzeżach praskiego Targówka. To było w prywatnym domu, wchodziło się przez solidne drzwi, a za parking robiło podwórko za bramą. Byłem zaskoczony tym co tam zobaczyłem: ludźmi, wysokim nie wykończonym betonowym barem i stołem bilardowym, pierwszym, który zobaczyłem na mieście. Czarek ważył wtedy pewnie ze stówę. Wysoki, duży, włosy ciemny blond, solidna szczęka i czoło, którym można rozwalić regał. Zaraźliwy tubalny śmiech i szare oczy świecące jak światła samochodu. Siedziałem przy wysokim barze, a on ...

Zostają melodie. Historia dymu z faszystami pod Krokodylem.

Obraz
Dawno temu na Żoliborzu. Kuba Paczkowski  Burzliwe starcie pod restauracją Krokodyl było mocnym akordem toczącej się na początku lat 90. walki o ideologiczną dominację na ulicach warszawskiego Starego Miasta.        Nagle usłyszeli tupot ciężkich butów. Otoczyła ich grupa kilkunastu skinheadów. Jeden z nich mocno pchnął Paczę w plecy. Ten stracił równowagę i poleciał przed siebie na ziemię. Wprost na kopnięcie, które trafiło go w łuk brwiowy. Buchnęła krew. Stara blizna na jego twarzy przypomina o tym, że faszyzm zaczyna i kończy się na przemocy.         1. Na początku lat 90. zmieniło się wszystko. Komuna była systemem na wpół niewolniczym. Władza nie pozwalała wyjeżdżać swobodnie z kraju, komuchy trzymali u siebie paszporty, nie było wolności słowa, wolnych wyborów, działały tylko trzy partie, wszystkie pod czapą komunistów, nie było związków zawodowych i wolności handlu. Pod czapą komunistów czyli rus...

Bimber na kompanii

Obraz
  To wszystko stało się przez to, że szeregowy po warcie zaczął sobie urządzać spacery po lesie. Był piękny sobotni dzień w środku lata. Wypoczynkowa miejscowość nad jeziorem, a nasza jednostka obok. Nic się nie działo, nic nie było do roboty. Cisza i spokój. Poszedł więc do jedynego sklepu w pobliskiej wsi za lasem. Drogą przez kompletne pustkowia, a potem wracając wszedł znowu do lasu. Chodził sobie pomiędzy drzewami i znalazł bimbrownię. Melinę zakamuflowaną w krzakach, ukrytą pod plandeką. Kilka beczek z zacierem. Jeszcze ciepłym i mętnym, ale już było czuć procenty. Czyli spróbował? Oczywiście. A potem wrócił szybko do jednostki i krzyknął: chłopaki znalazłem bimber w lesie! Jak to usłyszeli, to poderwali się na nogi tak jakby granat wybuchł.  I biegiem po bimber. Obiady dowozili nam w dwudziestu litrowych termosach. Pora była poobiednia więc były puste. Poszło kilka osób z termosami. To był świeży nastaw, beczki po 120 litrów.     Poprzelewali do term...

Ostrzeżenie we śnie

Obraz
Obierki z ziemniaków to była obozowa waluta.  Jak to działało?  Nie wiem jak matka teściowej je zdobywała, ale jak już miała to przekazywała do człowieka, który miała się opiekować moją treściową. Przez innych ludzi, to był cały łańcuszek.  Jaki to był obóz?  KL Birkenau. Siedziały w nim do końca. A potem przeszły pod Berlin.  W marszu śmierci?  Tak.  Szły razem?  Rozdzielili je. Teściowa miała siedem lat. To było w styczniu. Doszła z zapaleniem płuc. Spotkały się na miejscu.  Ja miałem kiedyś problem z Niemcami. Czułem do nich nienawiść. W czasie wojny zabili siedem osób w mojej rodzinie. Aż pewnego dni trafiłem jako reporter do muzeum na Pawiaku. Powiedziałem tam ludziom w biurze muzeum o tej mojej nienawiści. Powiedzieli, żebym porozmawiał z gościem, który tam wtedy był. Siedział przy bramie. Opowiedziałem mu o tym co czuję, a on powiedział: proszę pana, ja tu byłem więźniem w czasie wojny. I wiem, że winne nie są narody, a konkretni ludzi...

Jak polubiłem koniak

Obraz
Opowiada Tomasz Wilk… Moją pierwszą pracą był II Urząd Skarbowy przy Lindleya 2 na Śródmieściu. Mama kolegi była szefową działu kadr. Wzięli mnie na etat. Co robiłeś? Byłem  ślusarzem. Znałeś się na tym? Nie. Uczyłem się ślusarki od szefa. Mariusz się nazywał. Mieliśmy warsztat z maszynami zbudowanymi jeszcze za cara. Klucze kumplom dorabiałem, papier ciąłem na gilotynach z 1850 roku. Moja praca głownie polegała na „młody brykaj po flaszkę”, albo paczki żukiem woziłem. Bo zaproponowali mi fuchę doręczyciela. Paczki? Wprowadzili wtedy Numer Identyfikacji Podatkowej, czyli NIP. I trzeba było ludziom doręczyć listy z oficjalną informacją. Czyli z NIP-em. Listonosze brali za to trzy złote, a nam płacili złotych siedemdziesiąt. Odpowiedziałem: „Nie znam się na tym, ale jestem z Warszawy i sobie raczej poradzę”. Większość kasy z tej akcji to były napiwki. Sto pięćdziesiąt procent tego co nam urząd zapłacił. Brało się rejony gęsto zamieszkane, bo było mało chodzenia, dużo mieszkań i sute ...